Pobudka o drugiej w nocy, cóż za nieludzka pora i jak ciężko wyjść z ciepłego śpiwora. Dawać mi tego co wymyślił wejście na tą górę ! Aaa, to chyba byłem ja

Odpalamy Jetboila i topimy śnieg by zjeść coś ciepłego i zrobić herbatkę do termosu. W tym czasie z Kosmika ruszają łojanci na 3M. Na ścianie Tacula widać sporo czołówek, ale mam wrażenie że w ogóle się nie przemieszczają. Gdy tłumy ze schroniska się przewaliły startujemy my, jest koło czwartej. Po lodowcu dość szybko podchodzimy do pierwszego spiętrzenia ściany i zaczyna się parcie pod górę, po kilku zakosach dochodzimy do największej na tej drodze szczeliny a przed nami wyrasta około 6m serak, na szczęście jest drabina

Po przejściu drabiny wszyscy budzą się na dobre.


Powyżej drabiny nastromienie rośnie, dość uważnie trzeba dziabać rakami, bo raczej wyhamowanie przy ewentualnym potknięciu byłoby kłopotliwe i mogłoby się skończyć lądowaniem na ulicy w Chamonix
Na ścianie do pokonania są jeszcze trzy szczeliny, jedna naprawdę mocna z lichym mostkiem śnieżnym i pionowym fragmentem w górę, gdzie czekan staje się najlepszym przyjacielem


Zanim wschód na dobre się rozkręca jesteśmy już dość wysoko.


Na ścianie jesteśmy dobrze osłonięci od wiatru, ale zbliżając się do grani widzimy co się tam wyprawia, wiatr kręci jakieś monstrualne młynki porywając śnieg i lód, pakujemy się w puch i pokonujemy ostatnie metry.





Dochodzimy do rozległego grzbietu, gdzie droga na szczyt jest już oczywista a 3M zaczyna schodzić w dół w stronę Mont Mandit. Wiatr nie odpuszcza, w porywach jakieś 50km/h, odczuwalna temperatura koło -10, kto to widział taki mróz w środku lata, więcej do Francji nie przyjadę
Jesteśmy pierwsi tego dnia w drodze na ten szczyt, gdzieś przed skalną częścią szczytu dogania nas dopiero przewodnik z dwoma klientami. Podejście w kierunku szczytu bardzo przyjemne, śnieg jest twardy, podejście nie jest strome a i pierwszy tak rozległy widok na Mont Blanc sprawia, że zapomina się o wietrze i mrozie.




Jest i szczyt z charakterystycznym potężnym nawisem.


Ostatni odcinek do pokonania to dziabanie w lodzie i zmrożonym śniegu z mega lufą za plecami i dwoma czujnymi trawersami z nosem przy skale.



7:50 jesteśmy na szczycie o czym informuję moją Kontrolę Lotów, która właśnie dotarła do pracy i po wysłuchaniu meldunku stwierdza, że mamy nierówno pod sufitem

No co ja na te nierówności poradzę, gładzią nie wyrówna

Reanimujemy leżący na szczycie krzyż, który miał trochę słabe kotwienie do podłoża i został położony przez wiatr.

Na szczycie jesteśmy około 20 minut, wiatr nie odpuszcza, Mont Blanc powoli zakrywają chmury, zaczynamy zejście.






Po przewinięciu się w kierunku ściany zejściowej wiatr siecze kawałkami lodu, ludzie którzy jeszcze podchodzą są cali oblepieni śniegiem, idą pod wiatr, lekko nie mają.





Po pokonaniu drabiny ciśnienie siada, jesteśmy już w bezpiecznym terenie, robimy dłuższą przerwę.



Transmisja on line

Szczeliny robią wrażenie.



Potem już niezbyt śpiesznie zwlekamy się na lodowe plateau.
Aiguilla du Midi i poniżej schronisko Cosmique a po prawej na śniegu nasze namioty.




Przy namiotach jesteśmy koło 11, tyle co do nich wchodzimy zaczyna padać deszcz. Leżymy jeszcze ze dwie godzinki, ale deszcz nie odpuszcza, musimy spakować namioty i podejść 200m w pionie do stacji kolejki na Aiguille. Kompletnie przemoczeni podchodzimy do wspomnianej zamkniętej bramki na szczycie, stając się jednocześnie główną atrakcją dla grupy japońskich turystów, którzy nie mając widoków zaczynają focić udręczonych górską tułaczką wymoczków

Na peronie spotykamy jeszcze parę z lodowcowego obozowiska, która jest ciekawa naszych dzisiejszych poczynań, oni zrobili tego dnia Grań Cosmique, na której spotkali rodaków chcących ją załoić mając na wyposażeniu jednego HMS-a, dwa ekspresy i kilka taśm

Stojąc w kolejce do kolejki w różnokolorowym tłumie, poświęcam się obserwacją socjologicznym, gatunek ludzki chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać

Do Chamonix zjeżdżamy w strugach deszczu i w takich samych strugach pakujemy się do samochodu, udajemy się na pole namiotowe w Les Houches, gdzie dołącza dwójka kompanów z Gran Paradiso, z którymi na następny dzień ruszymy na Tete Rousse.