Piękny mieliśmy listopad w Tatrach. Nawet nie pamiętam, czy kiedykolwiek wychodziłem w listopadzie w góry w takich warunkach, zazwyczaj były to już zimowe wyjścia. Długi weekend Wszystkich Świętych spędzam z rodzinką w Bukowinie Tatrzańskiej. Piękna pogoda za oknem hotelu, świetny widok na Bielskie, oj ciągnie wilka do lasu

Robię podchody jak się w góry wyrwać, bo wiadomo week z rodzinką to z rodzinką a nie w górach. Generalnie jestem na straconej pozycji i o całodniowym wyjściu w góry mogę zapomnieć. Od ponad roku w miarę regularnie biegam, dla utrzymania kondycji, wpadam zatem na szatański pomysł, zrobię swoją pierwszą biegową trasę w Tatrach. Z racji zakwaterowania najbliżej mam na Palenicę, więc wychodzi mi, że najszybciej będzie przebiec się asfaltem na Moko. Samo Mokom to jednak taki cel na pół gwizdka, jakaś górkę by się przydało zrobić, może Ceprostradą na Szpiglas, w miarę łagodnie wznoszący się szlak z Moka na przełęcz gwarantuje, że nie zajadę się w połowie drogi. Aha, zapomniałem wspomnieć, że do hotelu muszę wrócić przed godziną wymeldowania tj. 11

Na parkingu jestem o piątej, jest parę samochodów, kilka osób szykuje się do wyjścia, pewnie na Rysy, ja tym razem zasuwam na lekko, w kieszeniach trzy batony, w rękawie 0,5L izotonika, komórka na ręce, aparat. Jedynie czołówki zapomniałem i przez dobre pół godziny zasuwam po omacku, na szczęście świeci jakaś ćwiartka księżyca, droga jest wilgotna i asfalt się srebrzy, więc jakoś daję rady i nie wybijam sobie zębów

Na asfalcie mijam dwie grupy turystów, ciekawe jakie mieli miny jak słyszeli, że coś się do nich szybko zbliża w ciemnościach

Na Morskim jestem 6:10, schodzę nad staw, jem batona, parę fotek, chociaż nie wychodzą za ostre, jest jeszcze za ciemno.

Zwijam się z nad stawu, koniec marudzenia. Wbiegam na szlak i może jakieś początkowe 300m biegnę, ale potem przechodzi to bardziej w bardzo szybki marsz, to jednak nie mój level, aż tak wyśrubowanej kondycji to nie mam. Docieram do rozejścia szlaków na przełęcz i do Dolinki za Mnichem. Po drodze mijam tylko jedną osobę, która odbija na Wrota Chałubińskiego.







Targam dalej do góry w kierunku oświetlonej już promieniami wschodzącego słońca przełęczy.


Dość szybko mija mi ten odcinek, jeszcze przed przełęczą widzę dwie osoby na szczycie.





Podchodzę trochę na zboczę Miedzianego, robię fotkę a potem na Szpiglasowy Wierch. U góry wieje zimny wiatr, za długo nie siedzę bo spocony jestem, trzeba być w ciągłym ruchu by komfort termiczny był na akceptowalnym poziomie. Na szczycie jestem o 7:30.








Zbiegam z powrotem na przełęcz i na stronę 5 Stawów, początkowo zakładałem powrót tą sama drogą, ale przez Piątkę i Roztokę będzie z górki to nie musi być dobrej drogi do szybkiego zbiegania. Przy zejściu wykorzystuję dwa odcinki łańcuchów a potem to już dość wygodne pykanie po kamieniach w dół, kolana dostają "po dupie".







Świetnie wygląda ze szlaku Wielki Staw, szczególnie jak stoi się w jego osi.



Kozi też fajnie się prezentuje.




Na szlaku mijam już więcej osób, ale większość pewnie wystartowała ze schroniska, do którego teraz ja zawijam.




Kolejka z rana do lady z zawijasem, tłoczno, gorąco a ja pocę się jak zwierz, dostaje w końcu moją kawusię, wciągam ją i dwa pozostałe batony. Parę minut po dziewiątej wychodzę ze schroniska. Schodzę czarnym szlakiem, ładnie wygląda oświetlona Buczynowa Dolinka i spory fragment Orlej.



Ostatni rzut oka na Kozi Wierch z Roztoki.

Ludzi na szlaku coraz więcej, na asfalcie też już tłoczno. Na ostatnim zakręcie na asfalcie mijam parę, której też się spieszy tego dnia i zaczynają bieg w górę. Na parkingu jestem o 10:15.

Pogoda się dopiero rozkręca a ja już po zabawie

Na dobrą sprawę dopiero teraz zaczynają się zjeżdżać samochody i sporo ludzi zaczyna spacer. Na dojeździe do hotelu zaliczam jeszcze piękną panoramę z Głodówki. W hotelu jestem piętnaście minut przed czasem, zdążam jeszcze wskoczyć pod prysznic i mission complete

Podsumowując: 1200m w górę i niecałe 25km, nawet w górach człowiek ma zapierdziel i musi się streszczać
