Do 19 stycznia przyszło mi czekać na rozpoczęcie sezonu górskiego 2019. Wcześniej pogoda stawała na przeszkodzie, a nie jestem zwolennikiem chodzenia po górach na zaliczenie w chmurach, mgłach i śnieżycach. Liczą się widoki, towarzystwo i jakiś sensowny plan.
Nie jestem jakimś wytrawnym alpinistą i zimą – zwłaszcza przy grubej pokrywie śniegu – a z taką mamy do czynienia w tym roku najczęściej wybieram trasy ze schroniskiem po drodze. Zawsze jest wtedy szansa, że nie będziemy brodzić w śniegu po pas. Z tego też powodu wybrałem Krawców Wierch. Bardzo fajny kameralny szczyt, jest schronisko (bacówka), no i byłem tam po raz ostatni dawno temu (na pewno ponad 10 lat minęło).
Punkt zbiorczy tym razem mamy w Skawinie. Dobra miejscówka, powodująca, że można ominąć Kraków i wszyscy mamy tam w miarę blisko. Po 6-tej mkniemy już w 6-tkę nowym nabytkiem Daniela. Po drodze prawie zero śniegu. Przecieram oczy ze zdumienia, bo koło domu mam jeszcze całkiem spore zapasy. Podróż umila nam wiśniówka z Soplicy. Przejeżdżamy przez Przełęcz Kocierską. No tu już nie przelewki – leży z pół metra śniegu. Czujemy, ze jesteśmy w górach, ale przed nami jeszcze kawał drogi. Próbuję uchwycić wschód słońca z samochodu.

Średnio się to udaje, ale coś widać. Wreszcie odbijamy na miejscowość Glinka – kojarzącej się jednoznacznie z naszą najlepszą siatkarką. Jesteśmy przy kościele. To nie były żarty, że w Beskidzie Żywieckim jest wręcz klęska urodzaju jeśli chodzi o śnieg. Na dzień dobry zakopujemy się naprzeciwko kościoła. W kupie siła – po którejś próbie udaje się wyjechać na stabilne podłoże. Zakładamy stuptuty i ruszamy żółtym szlakiem. Początkowo idzie się dobrze bo droga jest odśnieżona, ale do czasu.




Potem już była walka z żywiołem. Trzeba robić częste przerwy i się wzmacniać – tym razem słowacka „hruszka”. Zima w tym rejonie jest bajkowa. Nieskazitelna biel, skrząca się w słońcu.

Widoki niesamowite – w oddali widać tatrzańskie szczyty.

Najtrudniejsze okazało się ominięcie połamanych drzew. Oj tam energii straciliśmy, bo śniegu było po pas.


Jeszcze kawałek praktycznie nieprzetartym szlakiem i docieramy do miejsca, gdzie widoczne już są bardziej wyraźne ślady. Stąd już szło się lepiej. Dochodzimy do bacówki PTTK na Krawcowym Wierchu. Leży tu jakieś półtora metra śniegu, ale te niesamowite widoki…







Próbowaliśmy wejść na właściwy wierzchołek. Przeszliśmy nawet kilkadziesiąt metrów, ale brnięcie dalej w śniegu po pas mijało się z celem.
Dojście z Glinki zajęło nam ok. 3,5 godziny. Latem pewnie byśmy to zrobili w czasie o połowę krótszym. W schronie wreszcie można zjeść coś ciepłego i rozgrzać się - tym razem pigwą. Robimy fotki i zaczynamy schodzić tą samą drogą. Nadziei na to, że inne szlaki są przetarte raczej nie było.

W drodze powrotnej zaliczamy kilka spektakularnych upadków na śliskiej nawierzchni, ale raków czy raczków nikomu już się nie chciało wyciągać z plecaka. Na dole jesteśmy przed 15-tą. Było pięknie – i co najważniejsze udało się zdążyć na derby Londynu

. Nie spodziewałem się, że Arsenal tak łatwo się rozprawi z Chelsea… Dziękuję wszystkim za towarzystwo. Obyśmy zawsze trafiali taką pogodę w górach… Piękna zima jest w tym roku, trzeba korzystać… Mam świadomość, że nie była to jakaś wielka górska eskapada, no ale nie co dzień się bywa w Rumunii czy na Ukrainie. Zdecydowanie małe jest piękne

.