Deja-vu. Po rozjechaniu butelki z piwa na parkingu i po próbie dostania się przez Krysię na tylne siedzenie 5-cio drzwiowego samochodu przez… drzwi przednie - znowu stoimy na parkingu w Tylmanowej. Minęły 3 tygodnie a my dalej piękni, młodzi, zwarci i gotowi. Tym razem już nie tylko „Naczelnik” nas motywował, ale przede wszystkim pogoda, która miała być tego dnia nieprzyzwoicie dobra. Aby się spotkać w tym miejscu musieliśmy zaangażować aż pięć samochodów, a co za tym idzie miała to być wycieczka bezalkoholowa, no prawie. Na dobry początek wypijamy po 2 kieliszeczki mojej pigwówki i w drogę.

Plan jest prosty – chcemy pociągnąć dalej grań, którą napoczęliśmy 3 tygodnie temu. Startujemy klasycznie koło 8-mej. Od rana fantastyczna, wręcz podejrzana aura. Kluczymy wśród domków, by wręczcie zacząć piąć się w górę. Towarzystwo radosne, skore do konwersacji. Szlak tylko momentami błotnisty, a tak to idziemy suchą stopą czy tam butem. Widoczki od początku przyjemne, choć póki co stricte beskidzkie.


Dochodzimy do rozległej polanki i oczom naszym ukazuje się widok niczym z pocztówki. Całe ośnieżone Tatry widoczne jak na dłoni. Niewątpliwie to jeden z najlepszych punktów widokowych jakie miałem okazję odwiedzić w Beskidach, a mam dosyć dobre rozeznanie.




Po sesji zdjęciowej dalej w górę. Dochodzimy do drewnianej chatki, gdzie planowałem wstępnie ognisko. Miejscówka genialna, ale do Koziarza stąd jeszcze kawałek. Czy będzie nam się chciało tu wracać ? Niekoniecznie.

Idziemy dalej. Na drodze pojawia się lód, ale spokojnie można go obejść.
Dochodzimy do Jaworzyny, gdzie jest wiata z ławeczkami w środku i przygotowane miejsce na ognisko. Są nawet kije do pieczenia kiełbaski. No bajka po prostu. Ale póki co mamy do wykonania robotę. Koziarz już tuż, tuż. Ostatnie króciutkie ostrzejsze podejście i jesteśmy na szczycie. Wchodzimy na wieżę widokową. Tego nam właśnie brakowało 3 tygodnie temu – odsłoniętych Tatr. Dziś jest idealnie. Spędzamy tu dobrze ponad pół godziny, uwieczniając te piękne okoliczności przyrody.




Pora schodzić. Wracając na Jaworzynę zabieramy po drodze znalezione suche gałęzie. Świetnie stąd widać wieżę na Koziarzu.

Wyciągam z plecaka Dziennik Polski z 1993 roku. Łza się w oku kręci, a ognisko zaczyna płonąć. Super klimacik. Pieczona kiełbaska, symboliczne piwko, zacne towarzystwo. Sama przyjemność.

Czas jednak leci nieubłaganie. Pora znowu się wziąć do roboty. Idziemy dalej. Na początek pozaszlakowe wejście na Błyszcz, gdzie stoi kapliczka i popiersie Jana Pawła II. Tutaj śniegu miejscami po kolana. Ale to również kapitalny punkt widokowy.




Wracamy tą samą drogą do żółtego szlaku i ruszamy dalej w stronę Dzwonkówki. Temperatura coraz wyższa i choć to może niezdrowo o tej porze roku to rozbieramy się do koszulek z krótkim rękawkiem. Zejście niezbyt przyjemne, bo jest dosyć stromo i sporo błota i brejowatego śniegu. Po drodze kolejna świetna polanka z kapitalnym widokiem na Tatry.

I to by było na tyle przyjemności. Od tej pory to już tylko krew, pot i łzy . Ostatnie podejście na Dzwonkówkę dało mi do wiwatu – zwłaszcza, że organizm bardziej był wtedy nastawiony na trawienie kiełbasek niż na górski wysiłek. Niby małe górki a też potrafią skutecznie pot wycisnąć. A człek po zimie rozleniwiony i ociężały. Tuż za Dzwonkówką szlak czerwony gwałtownie odbija w prawo w stronę Krościenka. Początkowo przegapiliśmy ten moment, ale szybko wróciliśmy na właściwe tory. Po drodze jeszcze relaks pod klimatyczną górską chatką i to już prawie wszystko. W Krościenku jesteśmy tuż po 15-tej. Piękny to był górski dzień, z niesamowitą jak na tę porę roku pogodą.
Wracając niestety ugrzęzłem w Krakowie w korku na dobrą godzinę. Sądzę, że przez piłkarskie derby, więc zdążyłem tylko na drugą połowę meczu Everton – Chelsea. Smak piwa po takim aktywnym i ciepłym dniu był bezcenny. Dziękuję wszystkim za towarzystwo, a w szczególności Danielowi i Pawłowi, którzy się najbardziej napracowali za kółkiem tym razem. Sezon wiosenny można uznać za otwarty !
PS. I znów zapomniałem pelerynki
