Od Października ubiegłego roku nie byłem nigdzie w górach. Jak na mnie to za długo, głód się włączył, a czasu jakoś tak nie było, czasami pogoda w weekendy nie sprzyjała. A potencjalni górscy towarzysze albo kontuzje albo jakieś „zagraniczne” wypady, lub jakieś „hardcory” uskuteczniali.
W końcu udało się się zorganizować – ale plany były inne – a to Baszty, a to Solisko lub Szczyrbski, ale prognozy powoli studziły entuzjazm. Lecz głód zazwyczaj wygrywa ze zdrowym rozsądkiem i tak – chyba jednogłośnie – pada decyzja: jedziemy !!
Tomek odbiera mnie około 23, jedziemy po Zbyszka. W trakcie podróży i po obserwacji wszelakich map i prognoz pogodowych, decyzja się zmienia na Jaworowy Szczyt. Według Zbyszka, analizującego prognozy ma zacząć padać i grzmieć około 11-12, więc im szybciej wyjdziemy tym lepiej.
Przed samym Smokowcem stadko kopytnych „pasie się” na drodze. Czujność Zbyszka trochę ratuje sytuację – ja trochę już zmęczony jazdą łapię pobocze…
Docieramy do Smokowca przed 5. Szybka zbiórka i startujemy. Pogoda na razie dopisuje, wraz z wychodzącym słońcem wchodzimy na Hrebieniok. W pół godziny – to nam się nie zdarza

Szybkim krokiem kierujemy się w stronę Doliny Staroleśnej. Patrząc na niebo można by rzec że do dupy z takimi prognozami – słońce wyszło, nic nie zapowiada pogorszenia się pogody. Idziemy szybko i znów okazuje się że urywamy 50 minut – idziemy na jakiś rekord chyba.


Nieogolony ale zadowolony






Dochodząc do schroniska zaczyna padać – miało zacząć koło południa a tu nagle chmury naszły, i zaczęło lać. Ludzie w schronie obleczeni w przeróżne formy przeciwdeszczowe, chłopaki również przygotowani na powodzie, a ja właśnie kontaktuję że mój plecak nie ma nakrycia, a kurtkę też wziąłem bardziej na lekki deszcz. Na kurtkę ubieram jakąś starą zakupioną gdzieś w kiosku, jakieś pewnie 5 lat temu pelerynkę plastikową. Okazuje się później że wytrzymała może z pół godziny
Zbyszek nawet nie myśli o możliwości zalegnięcia w schronie. My w sumie też jakoś nie nalegamy na to, i wychodzimy w deszcz w dalszą drogę. Idziemy szlakiem w stronę Siwych Stawów. I nagle ni stąd ni zowąd ładnie się zrobiło. Słonko co prawda nie wyszło, ale przestało padać i tylko wiatr trochę zaczął mocniej wiać.


Przy jednym ze stawów odbijamy od szlaku i kierujemy się w stronę widocznej Jaworowej Przełęczy. Na razie po kamieniach, później w piarżysto – trawiaste zbocze i cały czas w górę. Forma u mnie słaba, idę na końcu za chłopakami, nawet nie próbuję ich dogonić.
Wchodzę w tempo – 30 kroków – 10 sekund oddech – tempo 60 latka. Ale odpowiada mi taki scenariusz, przynajmniej widzę chłopaków. Nawet porobiłbym zdjęcia, z naszej perspektywy Ostre wyglądają fantastycznie, ale aparat dałem Zbyszkowi – u mnie by deszczu nie przetrzymał.


Doganiam chłopaków na przełęczy, łapię oddech i rozglądam się po okolicy. Grań w stronę Ostrego Szczytu wygląda na mocną. Fajnie stąd widać masyw Lodowej Kopy i Lodowego, widać jak na dłoni szlak na Lodową Przełęcz – swoją drogą też jest niezłe przewyższenie od dna Doliny. Zbyszek wskazuje galeryjkę prowadzącą z Doliny Jaworowej na Jaworową Przełęcz.



To miałaby być nasz droga zejściowa, aby nie wracać ta samą doliną. Ale zaczynający padać deszcz rozmywa myśli o galeryjce, a co gorsza, wiatr również się wzmaga i zaczyna mi rozwiewać myśli o dalszej drodze w ogóle. Patrzę na Zbyszka pytająco – nie widzę oznak rezygnacji więc formułuję pytanie:
- Idziemy? Którędy teraz? Granią?
Widzę w Zbyszka oczach błysk zdziwienia z zadanego pytania, brak oznak rezygnacji, a wiatr i deszcz się wzmagają. Nie uśmiecha mi się iść granią w deszczu, a żadnej ścieżki nie widać. Wygląda na nieco trudną, a odczuwam brak przebywania w górach przez dłuższy czas. Zwątpienie rozwiewa Zbyszek szybkim tekstem w stylu „ Ja idę. Ile nam zostało?!!".


Pakujemy się na grań. Ślisko, ale na szczęście nie krucho. Jedno miejsce jest nieco problematyczne – nachylona płyta po deszczu wydaje nie do pokonania. Ale chwila kombinowania i ją pokonujemy. Idziemy trzymając się lewej strony grani, jakieś kilkanaście metrów i zauważamy jakiś zarys ścieżki, pojawiają się kopczyki. Odbijamy od grani i przechodzimy w stronę żlebu opadającego z jakiejś przełączki.

Jeszcze dobre pół godziny podchodzimy tym żlebem, ślizgając się nieco po piarżysku. Ale w międzyczasie przestaje padać, wiatr wciąż wieje ale zaczyna się całkowicie rozpogadzać. W rzyć z takimi prognozami, idziemy na szczyt !!
Po dojściu do grani na szczyt idziemy całe 5 metrów. Tabliczki nie było, był za to krzyż wielkości puszki od piwa bezalkoholowego Zbyszka.





Które po przymiarce do krzyża Zbyszek spożył





To zdjęcie poniżej nie oddaje, ale lufa w Dolinę Jaworową konkretna..

Odpoczywamy jakieś 20 minut, fotki, kamienie, coś na ząb i schodzimy. W końcu wierzymy w prognozy i zapowiadane od 12 opady do końca dnia. Zbyszek chce jeszcze gdzieś pochodzić, ale niepewność pogody spycha nas na dół w dolinę.
Schodzimy więc – teraz droga wydaje się oczywista, są kopczyki, cały czas widać zarys ścieżki. Widać że wchodząc, niepotrzebnie zapychaliśmy się na Jaworową Przełęcz. Można było odbić bezpośrednio do (chyba) Siwego Żlebu i tamtędy atakować na górę. Ale przynajmniej było przygodowo.
Jednak jest krucho, więc moje kolana wyją, chyba po raz pierwszy w zejściu nie idę pierwszy tylko człapię za Zbyszkiem. Co ciekawe, 2 dni później dalej stawy bolały a zakwasów w mięśniach zero..
I tak człapiąc dochodzimy do schroniska. Tam na trochę siadamy, jakieś piwo, zakąska i w dół. Po drodze mijają nas tragarze/nosicze (też chyba poprawna nomenklatura?) – chyba ze czterech ich wnosiło graty do schroniska. Szacunek dla tych ludzi – na bank dużo zdrowia kosztuje taka fucha.
Nachodzą na nas chmury, znów debata o trafności prognoz – przynajmniej umila czas w dół.


I tak krok za krokiem przez Hrebieniok do auta. Na parkingu tłoczno, przebieramy się, i w promieniach słońca (prognozowanego przecież ) jedziemy do Łodzi. Akcja na plus (nie sądziłem że gdziekolwiek wejdziemy). Upór Zbyszka wygrywa ze wszystkim tego dnia. Fajna góra, warta powrotu, być może w ramach wycieczki jaworową granią? A całość akcji udaje się zamknąć w 24 godzinach. Jest postęp !!
