Każdy zwolennik gór wcześniej czy później tu trafi. Oczywiście my mieszkańcy Małopolski zwykle zaczynamy od Beskidów, potem Pieniny, Bieszczady. Następnie przychodzi fascynacja Tatrami. Chce się więcej i wyżej i kiedy już szlaki zaczynają się powoli wyczerpywać a my mamy już pewne doświadczenia pozaszlakowe przychodzi refleksja. Przecież są też inne pasma, może nie tak wysokie jak Tatry, ale mają jedną ogromna zaletę nie do przecenienia – nie byliśmy tam wcześniej. Tym sposobem do Małej Fatry trafiłem po raz pierwszy w 2006 roku przy okazji wakacyjnego wyjazdu. Na fantazji zrobiliśmy Wielki i Mały Rozsutec ze Stefanovej a zeszliśmy do Białego Potoku i tu zonk – co dalej

. Na szczęście jechał jakiś autobus, dojechaliśmy do Terchovej a do Stefanovej już z buta. Taki to człowiek był głupawy kiedyś

. Najpierw się szło, a potem myślało. Teraz te proporcje nieco się odwróciły. A Mała Fatra to moja stara dobra znajoma, w której czuje się jak ryba w wodzie. A wyjątkową radość sprawia mi przybliżanie i pokazywanie tego rejonu innym, którzy najczęściej są nim oczarowani. Taki rodzaj misji górskiej…
Weekend zapowiadał się wyjątkowo pogodnie. W sobotę musiałem trochę ogarnąć koło domu po ostatnim wyjeździe na Bałkany, ale za to niedziela będzie dla nas…
Rzuciłem temat na FB. Wielu znajomym oczywiście nie pasowało, wielu miało już inne plany, ale i tak uzbierało się 10 osób. Było pewne, że do dyspozycji będziemy mieli co najmniej 2 samochody, co w górach daje bardzo duże możliwości. Wstaję zgodnie z planem o 4-tej, no może o 4:10. Ciemności egipskie, ale niebo usłane gwiazdami, co wydaje się potwierdzać dobrą prognozę pogody. Wyjeżdżam z domu nieco po pół do piątej. Wszystko idzie zgodni e z planem – zgarniam Mariusza, potem przesiadamy się do busa Pawła. Schody zaczynają się, kiedy usiłuję się dodzwonić do Bożenki. Pierwszy raz, drugi, piąty, dziesiąty, czternasty. Telefon poza zasięgiem. Można się wkurzyć. W międzyczasie zdobywam już jej adres domowy i jesteśmy już blisko Dobczyc, kiedy dzwoni telefon… „Jesteśmy zgodnie z umową w Myślenicach”

. Dymy nam poszły uszami, Paweł sprawnie zawrócił i już jedziemy w przeciwnym kierunku. Uff jesteśmy w piątkę w busie, ale było nerwowo. Pod biedrę w Jabłonce docieramy ze zrozumiałych względów nieco później, ale w kwadransie akademickim się zmieściliśmy, więc dramatu nie ma. Witamy się z Krysią, Staszkiem, Marzenką, Bożenką i Jackiem. Jesteśmy w komplecie. W kierunku Terchovej wyruszamy dwoma samochodami, co zapewni nam sprawną obsługę logistyczną. W Białym Potoku jesteśmy nieco po ósmej. Drugi samochód zostawiamy na parkingu w Stefanovej. Ostatecznie z Białego Potoku wyruszamy ok. 8:30. Po drodze były gęste mgły, ale Mała Fatra przywitała nas słońcem. Parking za busa 5 euro, za osobówkę 3 euro. Rozpoczynamy podejście. Idę tym szlakiem piąty, może szósty raz. O nudzie oczywiście nie ma mowy. A jako stary fan Słowackiego Raju to miejsce po prostu uwielbiam. Drabinki, stalowe podesty, poręcze, łańcuchy. Wszystko to sprawia, że trasa jest super atrakcyjna i przechodzi się ją z ogromną przyjemnością. Dochodzimy do pierwszego punktu widokowego.


Następnie w dół aż do iniewielkiej bacówki. Tutaj na ławeczkach jemy śniadanko i popijamy piwko, częściowo – zakupione właśnie ciapowane. Po dłuższej przerwie wracamy na niebieski szlak. Przed nami najbardziej atrakcyjny odcinek czyli Horne Diery.





Widać, że w górnej części szlaku są wykonywane jakieś prace. Częściowo trawersuje się więc bardzo stromym błotnistym zboczem. Na szczęście jest tutaj rozciągnięty sznurek, którego można się przytrzymać. Teraz jeszcze kawałek nieco ostrzejszego podejścia i jesteśmy na polanie Pod Tanecnicou. Tu jest zupełnie inny świat, w porównaniu z tym, w którym się jeszcze przed chwilą poruszaliśmy. Zielono, ciepło, słonecznie. Ludzie masowo się tu wylegują. Widok ma Mały Rozsutec kapitalny…


Zalegamy i my. Staszek zapodał wiśnię, Mariusz cytrynę, ja lwowskie. Czego chcieć więcej – totalna idylla. Ale wszystko co dobre szybko się kończy. Zbieramy więc zwłoki, bo to nie koniec – mamy jeszcze ponad 400 m podejścia w pionie. Jeszcze krótka przerwa na przełęczy Medzirozsutce, bo widoki stąd bajeczne i rozpoczynamy ostateczną rozgrywkę z Wielkim Rozsutcem.

Mimo 4 godzin snu idzie mi się bardzo dobrze. Jednak bałkańska zaprawa robi swoje. Zbliżamy się do naszego celu, który jednak wciąż istotnie góruje nad nami…

Po lewej wciąż kapitalny widok na Wielki Chocz, masyw Sipa i w oddali Tatry Zachodnie.

Jeszcze kawałek i wchodzę na taki skalisty przedwierzchołek…

Widoki stąd jeszcze lepsze. Na pierwszym planie Boboty i Janosikovy Chodnik.


A jaśnie Pan Wielki Rozsutec wygląda stąd następująco…

Jeszcze kawałek skalistym nieco eksponowanym kruchym szlakiem zabezpieczonym łańcuchami
i osiągamy szczyt Wielkiego Rozsutca (1 610 m n.p.m.). Na Małym Rozsutcu byłem co najmniej
5 razy, ale na Wielkim jestem dopiero po raz drugi – i to po ponad 13 latach. Góra to piękna, magiczna, bardzo rozpoznawalna i symboliczna. Prawdziwa wizytówka tzw. Krywańskiej Małej Fatry. Mamy wielkie szczęście bo przejrzystość powietrza tego dnia jest genialna. Widzimy wszystko od Babiej Góry po Tatry Zachodnie i oczywiście mnóstwo fatrzańskich szczytów od Małego Rozsutca przez Baraniarki, Wielki Krywań po Stoha.






Po kilkudziesięciu minutach na szczycie pora na zejście. Tym razem na przełęcz Medziholie. Ostatnie spojrzenie na wierzchołek…

Odbijamy w prawo. Na początek odcinek ubezpieczony łańcuchem…

A potem już ostro w dół wciąż z kapitalnymi widokami…


Po drodze co rusz towarzyszą nam łańcuchy, ale są i 2 drabinki (takie mocno poziome) i przyjemne punkty widokowe…


Po niespełna godzinie docieramy na przełęcz – już widać naszych przyjaciół, którzy zdecydowali się schodzić wcześniej…

Widok na Wielki Rozsutec stąd powala. Mamy wrażenie, ze patrzymy na jakiś kalendarz ścienny z mega dopieszczonym zdjęciem. A to sama natura.


W takich warunkach trudno nie zalec na suchej trawce. Prawdziwy błogostan. Zjadamy i wypijamy resztki i delektujemy się tą cudowną atmosferą. Problem jest tylko jeden – że to wyjazd jednodniowy i trzeba dzisiaj wracać.

Zejście do Stefanovej z widokiem m.in. na Baraniarki i ok. 16:30 jesteśmy na dole.

Według słowackiej mapy przejście szlaku miało nam zająć 6:45 h. Z naszymi mega długimi przerwami, sjestami itp. zrobiliśmy to w 8 godzin, więc przyzwoicie. Niemal tradycyjnie – jak to na Słowacji na dole był kłopot ze zjedzeniem czegoś ciepłego. A wielkich wymagań nie mieliśmy – ot zwykła cesnekova polevka. Panie licytowały się jak długo będziemy czekać. Jedna twierdziła, że pół godziny, druga, że nawet godzinę. Lata mijają, a pod tym względem niewiele się tutaj zmienia. Przecież wiedzą jakie są prognozy pogody, wiedzą, że będą tłumy ludzi, co za problem nagotować wielki gar zupy. Ale to chyba jedyna łyżeczka dziegciu w tej beczce miodu.
Robię ostatnie zdjęcie i żegnaj Mała Fatro do następnego razu.

Wyjazd był kapitalny. Bardzo atrakcyjna trasa, idealna pogoda i wspaniali ludzie. Wszystko świetnie się skomponowało. A Mała Fatra to moja miłość od pierwszego wejrzenia. I jak oglądam swoje zdjęcia z moich pierwszych eskapad w tamtych rejonach, to muszę niestety stwierdzić, że „trochę” się zmieniłem. A te góry nie straciły nic. Przeciwnie, dzięki coraz lepszym aparatom możemy znacznie lepiej uchwycić ich piękno. Ale i tak będą to tylko zdjęcia. Aby poczuć ducha tych gór trzeba tu po prostu być. Dziękuję, że byliście ze mną w pięknym i niepowtarzalnym dniu…
Do następnego.
Wojtek