Właściwie, to w Żywcu trzymam parę rowerów z nadzieją, że ktoś ze znajomych da się namówić na wspólną trasę. Rok temu musiałem nawet jeszcze dopożyczyć 1 rower dla wnuczki Sevy i przywieźć jego rower z Krakowa- w sumie było 5 osób na rowerach. W tym roku moje wolne terminy jakoś rozmijają się z okresami znośnej pogody, z Basią mogłem się wyrwać do jej domu rodzinnego na piątek i sobotę. Basia nie chce jeździć na dłuższe trasy, więc ruszyłem sam. Tuż po południu w piątek na średnią pętlę (40 km, +600m przewyższenia)- wtedy jeszcze nie padało. W sobotę rano wyrywaliśmy chwasty sprzed domu, bo straż miejska podobno zaczęła grozić mandatem -a bywamy tam bardzo rzadko. Więc i w sobotę wyruszyłem na większą pętlę (60 km, +1200) około południa, wracałem w deszczu, już po ciemku. Trasy są bardzo ładne, drugą ze względu na ciąg hal z widokami miedzy innymi na Tatry i Małą Fatrę traktuję jako "żywiecke el classico" , niestety prócz deszczu była mgła. Ale najpierw było całkiem nieźle. Wzdłuż Soły, na tyłach browaru dojeżdża się ścieżką rowerową przez most i wioskę Wieprz do Doliny Bystrej.
(widok z mostu na rzekę Sołę)

Na początku Bystrej są stare chaty, niektóre odrestaurowane i ozdobione , choćby ta:

Im wyżej, tym więcej nowego -czyli dacze "przodowników pracy" z czasów PRLu i te najnowsze.

Gdyby dalej trzymać się drogi, przeoczymy odejście niebieskiego szlaku, skazując się potem na przedzieranie przez las, co parę razy mi się onegdaj zdarzało. Tymczasem na jednej polanie ze stertami drewna trzeba po kamieniach przejść przez potok, gdy wysoki stan wody- będzie krucho (tzn. mokro)

Po bardzo stromym początku zaczyna się średnio nachylona ścieżka przez las, już nie muszę pchać roweru, da się jechać. Czasami zastanawiałem się, jaka jest bezpieczna odległość od dużego drzewa podczas burzy. To zdjęcie zawiera odpowiedź: przynajmniej taka, jak jego wysokość. Ewidentnie spora "drzazga"- ponad calowej grubości na prawie całej długości odłupana przez piorun -leży obok drzewa:

Pod koniec podejścia, po przekroczeniu paru wąwozów, zaczynają się 2 polany:

Przez moment nawet uśmiecha się do mnie słońce. Szlak mało uczęszczany, ale nie zarośnięty

Zza drzew wychyla się charakterystyczny profil Skrzycznego.

Końcówka przed wejściem na grzbiet jest dość stroma. Jak dla mnie -zbyt stroma, by jechać , więc wpycham rower na błotniste siodło. A dotychczas było sucho, trawa i kamienie, teraz teren, po którym ewidentnie jakieś traktorki jeździły

Teraz ponad kilometr lekko obniżając się -do stacji turystycznej "SŁowianka", gdzie dołączamy do czerwonego GSB.

Dalej w dół w stronę przełęczy rozciągają się hale i rzadki las, zabudowania tuż obok starego, opuszczonego domu bez szyb w oknach.

Jadę dalej w kierunku rozwidlenia szlaku na Romankę i trawersu wiodącego zboczami Romanki przez 3 hale do Rysianki.

Ponieważ z Basią chcieliśmy zaprosić sąsiadów na wieczór do karczmy, nie przedłużam wycieczki, zjeżdżam do najbliższej doliny (Żabnica, nad Węgierską Górką).. Początek jest bardzo stromy i z głęboko wciętą strugą strumyka, dopiero dalej wsiadam na rower. a później już po asfalcie wygodnie zjeżdża się przez wieś Zabnica do Węgierskiej Górki.

Warto choć na chwilę zatrzymać się przy forcie, który choć nieukończony w 1939, zatrzymał na dłużej kolumny Wehrmachtu, co dało wystarczającą ilość czasu na przemieszczenie w kierunku wschodnim wojsk Gen. Maczka (w których służył brat mojego Taty, a z którą dotarł aż na kraj Europy, by po wojnie osiedlić się w Szkocji)

Z Węgierskiej Górki jeszcze prawie 10 km, często w licznym towarzystwie pojazdów. Najmniej ciekawy fragment, ale trudno, nazajutrz będzie jeszcze dodatkowo po ciemku.
W sobotę pierwsze 5 km jest dość komfortowe- nowo oddaną ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Koszarawa. Niestety, dalej -aż do Jeleśni wzdłuż drogi krajowej z intensywnym ruchem w kierunku granicy ze Słowacją. Na rynku wstępuję do cukierni naprzeciw karczmy na małe co nieco. W karczmie trzeba czekać na kelnerów, długo trwa, a tu -raz-dwa. A zabytkową karczmę wystarczy sfotografować

Jak był już widok z mostu, była karczma- to może i sfotografować kościół (choć kolejność nieelegancka), ale to już prawie godzinę dalej, w Sopotni WIelkiej, gdzieś w oddali, po drugiej stronie doliny

Na razie droga od Jeleśni prawie pusta, chwilami lekka mżawka, na rozległe widoki się nie zanosi.

W Sopotni główną atrakcją jest wodospad, zwłaszcza przy wysokim stanie wody. Moim wolnym tempem niecałe 2 godziny z Żywca, wliczając 2 dłuższe odpoczynki.

Są też inne atrakcje "nie z tej ziemi"

Dalej dość długo jedzie się po asfalcie, jadąc rowerem radzę ominąć pierwszy fragment niebieskiego szlaku na Rysiankę, droga przecina go ponownie ze 200 m wyżej, a szlak wąski. Zaczyna konkretnie padać, na kurtkę naciągam pelerynę i jadę dalej.

Aż do tego miejsca (ze 500 m przed przecięciem z niebieskim szlakiem), gdzie wkraczam na stromą, kamienistą przecinkę -prosto, jak w pysk strzelił ponad 300 m przewyższenia, w końcu i szlak dołącza do tej drogi, już na mniej nastromionym fragmencie. Koszmarnie się zmęczyłem, bo plecak wożę na kierownicy, by nie zapocić pleców, a tu na większych kamieniach trzeba wszystko podnosić.

Gdy zaczyna się hala -nadal w przedłużeniu linii przecinki i wciąż stromo, jest przynajmniej łatwiej, bo coraz równiejszy teren, jak coś wystaje, to nie wielkie kamienie, a grzyby

Mgła sprawia, że schronisko dostrzegam dopiero z odległości jakichś 100m

W moim ulubionym schronisku na Rysiance -pustawo, przynajmniej długo nie czekam na obiad Zresztą warto dłużej ochłonąć, bo zaczną się zjazdy.

Tuż obok (15 minut pieszo) jest drugie schronisko -na Hali Lipowskiej, przed którym spotykam dość liczną grupę turystów. Z roweru schodzę tylko do zrobienia zdjęcia i jadę dalej lekko w dół, szeroką, ale błotnistą drogą.

Chwilami można ominąć błoto jadąc po trawie, tylko żal, że widoków brak



Po minięciu paru hal, już za Redykalnym Wierchem, trochę krajobrazu się odsłania

Od jakiegoś czasu mam problem z hamulcami, zabrałem klucze pasujące do kierownicy, ale jeden rozmiar przy v-breakach akurat gdzieś się zapodział. Na stromych odcinkach jest coraz trudniej wyhamować, pamiętam historię sprzed 2 lat, zakończoną groźnym upadkiem przy zjeździe ze Skrzycznego. Więc na stromych odcinkach schodzę z roweru i biegnę sprowadzając go po prawej stronie, lub po lewej. Byle w schronisku na Boraczej ktoś mi pożyczył klucz hex w tym rozmiarze.

Na szczęście -udało się, więc od Boraczej mogę już kontrolować prędkość, zjeżdżając dość długą i stromą drogą asfaltową do Żabnicy, a potem , jak dzień wcześniej -do Węgierskiej Górki. Tam było już szaro, a po chwili ciemno, deszcz nie chciał przestać, więc cały przemoczony dojechałem do Żywca. A po 2 godzinach odpoczynku -już za kierownicą samochodu wyruszyłem do Krakowa. W niedzielę Basia miała dyżur, a wtedy właśnie poprawiła się pogoda. Ten wyborczy weekend -też nie dla mnie, choć pogoda super. Może za tydzień gdzieś się uda?