Gorc każdy zna i prawie każdy lubi, bo szczyt to przyjemny, łatwo dostępny i w dodatku z wieżą widokową. Mając w perspektywie kilkudniowy wyjazd w ukraińskie Bieszczady chciałem się choć trochę rozruszać. Niedziela miała być burzowa, chętnych na szybki wypad niewielu, więc ambitniejsze toury po Niskich Tatrach czy też Wielkiej Fatrze wykluczyłem w przedbiegach. Tatry wiadomo – szczególnie niewskazane w burzową aurę. Myślałem o Beskidzie Sądeckim, nawet o Lackowej, ale ostatecznie stanęło na starym dobrym Gorcu. Ale nie tradycyjnie z Lubomierza tylko z Ochotnicy, a że była perspektywa posiadania do dyspozycji dwóch samochodów to można było trochę pokombinować za szlakami. Na prośbę znajomych wyjeżdżam z domu bardzo późno bo o 7. Zabieram Mariusza i jedziemy przez Kraków. Ruch spory, ale o korkach nie ma mowy. Po 9-tej jesteśmy w Ochotnicy Dolnej. Rozstawiamy samochody – jeden w Ochotnicy Górnej przy żółtym szlaku, a wyruszamy z Dolnej szlakiem zielonym. Oczywiście dojechaliśmy dokąd się dało, aby niepotrzebnie nie drałować po asfalcie. Na dzień dobry gospodarz domu obok którego zostawiliśmy samochód opowiada nam o buszującym ostatnio w gorczańskich lasach niedźwiedziu. No cóż, nie jest to nic dziwnego - w tych rejonach te zwierzęta nie są jakąś wielką sensacją. Podejście zaczyna się dosyć ostro. Ścieżka jest błotnista – widać, że jeszcze kilka dni temu był tu konkretny epizod zimowy. Dobrze, że wziąłem krótkie spodenki bo jest naprawdę ciepło. Szlak jest przepiękny i zupełnie pusty. Raz po raz pojawiają się widokowe polanki i hale z bacówkami. To taka wizytówka Gorców.


Widok na Tatry też niczego sobie, ale oczywiście zdjęcia tego nie oddają, bo aparat nie podołał zadaniu.



Wyżej kapitalna widokowa polana z kolejnymi pasterskimi barakami. Stąd można już dostrzec wieżę na szczycie Gorca.




Po drodze bardzo klimatyczna kapliczka i tutaj spotykamy dopiero pierwszych turystów.

Ostatnie podejście na szczyt dosyć męczące – w dużej mierze przez liczne wiatrołomy. Przedzieranie się przez nie do najprzyjemniejszych nie należy. I wreszcie jest – widzimy już z bliska wieżę widokową.

Na szczycie poza nami może z 5 osób. Jest spora rotacja, bo właśnie nadciąga burza. My zachowujemy jednak spokój. Bierzemy ją na przeczekanie. Widok uderzających piorunów z wieży widokowej robi wrażenie. Ale sam szczyt jakby odpychał chmury.





Po jakiejś godzinie chmury się nieco rozpraszają a my rozpoczynamy zejście. Jak w utworze Budki Suflera „A po nocy przychodzi dzień o po burzy spokój...”.

Zmierzamy zielonym szlakiem w stronę Przysłopu. Trzeba uważać by nie zgubić drogi bo tu też jest trochę wiatrołomów. Jednak im dalej tym ścieżka wygodniejsza.

Dochodzimy do skrzyżowania szlaków i rozpoczynamy ostateczne zejście z przełęczy pod Przysłopem ścieżką znakowaną na żółto. Po drodze pod Przechybą wspaniała polana Kosarzyska, gdzie robimy dłuższą przerwę. Widok stąd bajeczny, a słoneczko mocno pali.



Ale w końcu dośsyć sielanki, trzeba rozpocząć ostatecznie zejście. Jeszcze kawałek pod górę, mijamy po lewej Gorczańską Chatę i przed nami znów stroma, błotnista ścieżka.

Przed 17-tą jesteśmy przy samochodzie. Plan wypalił w 100 %, a my mieliśmy mnóstwo szczęścia, bo całą trasę przeszliśmy praktycznie suchą stopą (nie licząc błota). Zostało już tylko zjedzenie flaków w restauracji w Zabrzeży

. I tak z niczego zrodził się bardzo przyjemny górski dzień. Jak się jest kierowcą na górskim wypadzie to nie ma nic przyjemniejszego jak otwarcie zimnego piwa po powrocie do domu... Wargi miałem spierzchnięte, więc smakowało jak nigdy (a może jak zawsze).

Gorc part 2 (grzybno – turystyczny)Moi znajomi wiedzą, ze nie lubię w górach powtórek, no chyba, że w grę wchodzi Babia Góra. Tam włażę od lat regularnie.
Przed wyjazdem na Bałkany trzeba było zrobić choć delikatne przetarcie… Serce i logika kierowały w stronę Tatr, ale ten koszmarny upał…, a w życiowej formie po dwutygodniowym urlopie spędzonym w dużej mierze nad Bałtykiem - niewątpliwie nie jestem. Trzeba zacząć od początku. W Serbii też nie będziemy zaczynać od jakichś potężnych szczytów. Damy radę.
Ostatecznie wybieram popularną ostatnio turystykę grzybowo – górską. A żeby dodać trochę kolorytu wycieczce wybieram szczyt z wieżą widokową. Były 2 opcje albo Magurki z Ochotnicy albo Gorc z Zasadnego. Ostatecznie staje na opcji numer 2. Tym razem znów przypadł mi zaszczyt bycia kierowcą. Jakaś gorcowa klątwa

. Perspektywa powrotu przy tych temperaturach bez lanego piwka po drodze nieco przerażała, ale z drugiej strony widok uszczęśliwionych twarzy moich kolegów mógł być bezcenny

. A mineralna też potrafi być smaczna. Taki żarcik.
Koło ósmej parkujemy w Zasadnem. Niby zaczyna się tu czerwony szlak, ale jakiś historyczny bo na mapach go nie ma. Nie jest to oczywiście żaden problem, bo jest to sporo dróg i leśnych ścieżek, którymi można dotrzeć na Gorc.

Póki co zajmujemy się grzybami. Pierwszego kozaka czerwonego dostrzegam na brzegu już z drogi. To dobry znak. Potem borowiki klasyczne i ceglastopore, kurki, podgrzybki i maślaki. Widać, że wysyp się kończy bo dominują grzyby duże a co za tym idzie nie pierwszej świeżości, choć małe też się zdarzają.


Nie jest to grzybobranie dla każdego. Nachylenie stoku miejscami ma chyba z 50 stopni, a do tego nad głowami kłębią nam się całe chmary much. Jest ich chyba tysiące. Dochodzimy w końcu do wąskiej leśnej ścieżki, która łączy się docelowo z właściwym czerwonym szlakiem wiodącym na Gorc z Zasadnego. Jeszcze kilkanaście minut wygodną drogą i stajemy na szczycie. Wieża widokowa jak zawsze robi wrażenie. Nie sądziłem, ze wrócę tu tak szybko, bo ostatni raz byłem w maju. Ale ta góra coś w sobie ma i zawsze warto tu podejść będąc w okolicy.

Widoki z wieży na Beskidy bardzo przyjemne, Tatry niestety mocno przymglone.






Po posiłku i sesji zdjęciowej rozpoczynamy grzybobranie part 2. Idziemy kawałek niebieskim szlakiem w stronę Szczawy, a następnie skręcamy w prawo – zgodnie z czerwonymi starymi znakami.



Zejście miejscami strome i śliskie. Co jakiś czas hyc do lasu i uzupełniamy nasze zbiory. Ceglastopore często rosną bezpośrednio przy drodze.



Przeoczyliśmy właściwą ścieżkę, co nieco wydłużyło naszą drogę.

Z pomocą nieświadomie przyszedł nam (o zgrozo) qudowiec, który przetarł nam drogę w teoretycznie trudnodostępnym terenie. Jeszcze jeden zagajnik bogaty w ceglastopore. Następnie potężny borowik, rosnący tuż nad strumykiem pada łupem Andrzeja. Kawałek ścieżką i jesteśmy z powrotem przy samochodzie.


Za nami piękny górsko – grzybny tour. Upał jest niemiłosierny, więc zatrzymujemy się w przydrożnym barze. Cieszyłem się szczęściem moich kolegów jak sączyli kolejne lane piwa. Ja tylko chciałem być w domu na 17:30 na derby północnego Londynu. Ostatecznie spóźniłem się 15 minut, ale mecz był genialny. Wyjazd ze wszech miar udany. Do naszej mapy grzybobrań dopisujemy kolejne ciekawe tereny - leżące poza granicami parku narodowego, żeby nie było. Do następnego.