2.11.2019 (sobota)
Sobota budzi nas pięknym słońcem i wysoką temperaturą. Nie spieszymy się jednak z pobudką ani ze śniadaniem. W weekend chcemy się w końcu powspinać, więc na początek wybieramy coś blisko domu. Trafiamy ostatecznie w rejon Cala Macina, położony dosłownie półtora kilometrów od naszej chatki. Można tam w zasadzie dostać się nawet na piechotę.

Takie okoliczności przyrody we wspinaniu to ja rozumiem

Na początek wstawiamy się w wycenioną na 6a lub 6a+ Fearless Boogie, w zależności od waiantu drogę, którą można podzielić na dwa wyciągi lub przejść jednym, jeśli ma się wystarczająco dłuą linę. Długość drogi to bowiem 30 metrów, ale po mniej więcej 18 znajduje się stanowisko, skąd można przyasekurować partnera. Można też pójść dalej i tak naprawdę dopiero dalej znajdują się właściwe trudności drogi. Dzieląc drogę na dwa wyciągi możnaby przyjąć, że pierwszy byłby za nie więcej niż 4c. Ponieważ jednak to dla mnie pierwszy wspin od jakiegoś czasu i buty jeszcze nie są dobrze rozbite, kończę drogę na pośrednim stanowisku, bo palce u stóp palą żywym ogniem.

I rzut oka w drugą stronę z widoczną maleńką sztuczną zatoczką. W oddali widoczna charakterystyczna sylwetka Monte Cofano.
Następnie wstawiamy się w położoną po lewej stronie drogę wycenioną niby na 5b No Postcard Home, ale prowadzącą po znieznawidzonych przeze mnie połogach. W wielkich bólach przechodzę drogę z dołem, azerując na dwóch ekspresach i poprzysięgam sobie, że już się więcej nie będę wspinał... Droga może nie jest trudna, ale wymaga czujności i mocnej psychy, bo nie dość, że prowadzi połogiem, to jeszcze miejscami połogiem ultra wyślizganym, który świeci się w południowym słońcu niczym porcelana. Zdenerwowani wracamy razem z Przecierem, który ma podobne odczucia do drugiej drogi i spotykamy się z częścią ekipy, która nie poszła się tego dnia wspinać.
Większą, sześcioosobową grupą udajemy się na obiad do przypadkiem znalezionej knajpki u Cantenucci. Miejsce okazuje się być bardzo fajne i, uprzedzając nieco fakty, oceniamy je jako najlepszą z odwiedzonych na Sycylii restauracji. Zamawiam ośmiornicę i dostaję naprawdę fajnie przygotowane danie. Ktoś zamawia sycylijskiego klasyka, czyli kus kus z rybą, a ktoś panierowane owoce morza (ośmiorniczki, kalmary, krewetki, rybki). Każda z potraw, zdaniem jedzących, jest naprawdę bardzo dobra. Do tego bardzo dobre wino oraz na deser likier, przypominający miód pitny. Potem oczywiście kawa i lody w pobliskiej kawiarni niedaleko specyficznego starego kościoła z XVII wieku.
A po południu jest jeszcze czas na popływanie w morzu, które staje się powoli codziennym rytuałem, odprawianym zarówno rano, jak i wieczorem.
03.11.2019 (niedziela)
Sfrustrowany nieudanym wspinem dnia poprzedniego, decyduję się w niedzielę spróbować szczęścia jeszcze raz. Znów wybieramy się w rejon Cala Mancina, choć tym razem odrobinę dalej. Początkowo wybieram się tam wraz z Januszem, Piotrkiem oraz Markiem, ale po chwili dołączają również Bob z Martyną.
Na rozgrzewkę wybieram drogę o wdzięcznie brzmiącej nazwie If cows had wings, wycenioną na skromniutkie 4b, co okazuje się być bardzo rzetelną, moim zdaniem, wyceną. Następnie wstawiamy się w położoną nieco na lewo drogę Walk the dinosaur wycenioną na 5a, którą wcześniej rozgrzewkowo przeszli Janusz z Piotrkiem, zostawiając na niej ekspresy. Droga ta również jest generalnie łatwa, a jedyna trudność znajduje się w samej końcówce, gdzie trzeba czujnie wpiąć się do stanowiska.

Widok na sektor Cala Macina - High Wall spod sektora Zoo.
Następnie wstawiamy się w sąsiednią drogę April skies o wycenie 5c+, ale najpiew bardzo długo walczy na niej Marek, a potem przechodzi ją Janusz, omijając jednak crux i idąc za mocno prawą stroną, wchodząc tym samym na inną drogę. Moja próba kończy się niepowodzeniem, a droga okazuje się wyjątkowo trudna. Przechodzący ją późńiej Piotrek wyrokuje, że wycena 5c+ jest zdecydowanie zaniżona i wycenia ją przynajmniej na 6a+ lub nawet 6b, co wyjaśniałoby nasze na niej problemy.

Mur skalny pod San Vito. Wszystko obite

Następnie wraz z Markiem, Martyną i Bobem udajemy się do sąsiedniego sektoru w rejonie Cala Mancina, czyli Zoo. Tutaj przechodzimy nawzajem dwie drogi. Jedna, położona bardziej z prawej strony to Beautiful Hamster jest wyceniona na 5a, podczas gdy druga, Lions, tigers and bears wyceniona jest na 5b, co w mojej ocenie dobrze oddaje różnice w charakterze obu dróg, choć być może ta druga powinna mieć aktualnie ocenę 5b+ ze względu na znaczące już wytarcie istotnych chwytów i stopni. Po przejściu obu tych dróg kierujemy się bardziej w prawo, gdzie znajdujemy już nieco trudniejsze drogi. Dwie z nich w tym miejscu mają wycenę 6a+ i właśnie tutaj koncentrujemy swoją uwagę.
Najpierw Martyna wstawia się w położoną nieco na lewo pierwszą 6a+, Natalie, którą przechodzi sajtem, ku niemałemu zdziwieniu publiki

Następnie Marek wstawia się w drugą drogę o tej trudności, Alicia i również przechodzi ją bez problemów. Mimo sporego już zmęczenia, decyduję się wstawić w drogę, którą wybrał Marek. Dochodzę mniej więcej do 2/3 wysokości, ale popełniam błąd i zamiast pójść bardziej w prawo po mniej oczywistych chwytach, idę w lewo gdzie droga puszcza łatwiej i w pewnym momencie utykam. Potrzebuję bloku, żeby zejść niżej i skończyć drogę już wybierając właściwy wariant i choć niby urobiłem 6a+ to jestem jednak bardzo niezadowolony, bo wiem, że drogę spokojnie mogłem pokonać sajtem. Decyduję się jednak odpocząć i wstawić się ponownie, aby ją sobie odfajkować. W międzyczasie tę drogę przechodzi Martyna, a Marek przechodzi drugą z 6a+ w tym miejscu. Ta dwójka decyduje się potem wstawić w sąsiednią 6b - Sergio, a ja ponownie podejmuję próbę przejścia poprzedniej drogi i tym razem przejście kończy się sukcesem, co dla mnie jest też wyrównaniem zyciówki w skali francuskiej. Do tej pory bowiem właśnie 6a+ to był mój maks, wypracowany półtora roku temu w Finale Ligure. Mam też co prawda trzy 6+ urobione na Frankenjurze, ale to już inna skala

Zmęczony i zadowolony zjeżdżam i kończę swoje wspinanie w tym dniu. Martyna i Marek polegają na 6b, ale co ciekawe, nieco później tego samego dnia Marek urobi jeszcze 6c+. Tymczasem ja z Bobem i Martyną wracamy juz na chatę.

Ja na Alicii (fot. Bob)
Wieczorem zaś wybieramy się na pizzę w El Sombrero, która jest niezła, ale nie wybitna. Jak dotąd jeszcze nie udało mi się zjeść naprawdę dobrej pizzy na Sycylii.