Dzień 4 - Lacul CaltunPrognoza pogody nie jest zła więc w planach jest Nagoiu (2535 m n.p.m.) przez Strunga Doamnei - Czarci Żleb (Strunga Dracului) jest podobno zamknięty do odwołania ze względu na lawiny kamienne.
Bazę mamy przy jednym z zakrętów Drogi Transfogaraskiej, rzut beretem od wodospadu Cascada Balea. Po wczesnym śniadaniu dojeżdżamy prawie kilometr wyżej w pobliże Lacul Balea (takie rumuńskie Morskie Oko). Pogoda miała być i w sumie jest tyle, że do dupy. Nic nie widać, zimno i wieje. No ale cóż - atakujemy!
W jakieś pół godziny wdrapujemy się na przełęcz Curmatura Balei (2202 m n.p.m.). Podobno są stąd całkiem przyjemne widoki. My nie widzimy kompletnie nic! Jesteśmy na grani i w jej okolicach będziemy przez najbliższy czas. Dochodzimy do Saua Paltinului (2345 m n.p.m.) i skręcamy w prawo w kierunku Nagoiu. Czasami trawersujemy grań, czasami idziemy ściśle jej ostrzem. Czasami jest łatwo, czasami trzeba używać rąk i pomagać sobie stalowymi linami. Taka łatwiejsza namiastka naszej Orlej Perci. Pierwszy szczyt na trasie to Varful Laitel (2390 m n.p.m.). Robimy krótką przerwę. Wiatr urywa łeb i jest strasznie zimno.
Idziemy dalej. Strasznie wieje. Wiatr dosłownie zwiewa z grani i momentami idąc jej ostrzem trzeba kucać za występami skalnymi aby nie dać się strącić w przepaść. Podczas jednego z takich podmuchów decyduję, że odpuszczam dzisiejszy cel. Nie są to dobre warunki, które pozwalają pchać się gdzieś wyżej. Zwłaszcza, że nie mam pojęcia jakie warunki i trudności czekają mnie wyżej.
W końcu schodzimy z grai do kociołka, w którym znajduje się jezioro Lacul Caltun.
Jeziora nie widać ale jest schron:

Wchodzimy do schronu. W końcu można odpocząć od tego cholernego wiatru. Uf! Burza mózgów co robić dalej. Ja od razu wykładam kawę na ławę i mówię co myślę o dalszym pchaniu się w górę. Reszta jest podobnego zdania. Wychodzimy jeszcze tylko kilkanaście metrów dalej aby sprawdzić przebieg szlaku i mieć czyste sumienie, że dobrze robimy rezygnując z wejścia na szczyt.
A szlak idzie biegnie gdzieś tam:

Okazuje się, że nie musimy wracać tą samą drogą - na mapie widać szlak z niebieskich krzyży, który przez dwa grzbiety ma nas zaprowadzić do naszego punktu wyjścia. Podobno przed nami jeszcze około czterech godzin drogi. Trzeba więc zebrać się w sobie i znów wyjść na wiatr. Do boju!
Zaczynamy łagodne zejście wzdłuż potoku. Skały i kamienie zmieniają się w trawę i kwiaty. Powoli przestaje wiać i wychodzimy z chmury. W końcu!
Zaczynamy podejście na pierwszy grzbiet i pojawiają się pierwsze widoki:

W końcu wdrapujemy się na pierwszy grzbiet.
Widoki niczego sobie:

A tu dalsza część trasy i kolejny grzbiet to przejścia:

Rzut oka w dolinę:

Trawersujemy nasz pierwszy grzbiet i dochodzimy do kolejnego kociołka. No tak - zapomniałem dodać, że podczas całego dnia tylko w schronie spotkaliśmy kilka osób. Poza tym pusto! Z kociołka zaczynamy strome podejście na kolejny grzbiet. Zajmuje nam to około pół godziny ostrego marszu. W końcu jesteśmy na górze i możemy chwilę odpocząć.
Musimy się jeszcze przebić do tunelu, w którym ginie widoczna w środku droga:

Na grzbiecie:

Po chwili odpoczynku zaczynamy trawers grzbietu, który prowadzi nas powoli w dół. Minuta za minutą, metr z metrem. Po jakiejś godzinie dochodzimy do wylotu tunelu. Tunel nie jest oświetlony więc na głowy nakładamy czołówki i zaczynamy marsz na drugą stronę grani. Po kilku minutach jesteśmy na miejscu. Tu znów nic nie widać i wieje. Ale dzień!
Dzień 5 - Netedu (2351 m n.p.m.)Wychodzimy z naszej bazy i obchodzimy od północy grzbiet Piscul Balei. Łatwy szlak w pięknym lesie wyprowadza nas do trawiastej doliny otoczonej zielonym grzbietami. W dolince słychać szum potoku i dźwięk owczych dzwonków. Jest pięknie!

dziemy w górę doliny z małymi przerwami na podziwianie widoków.
Jest naprawdę ładnie:

Otoczenie doliny:

Zaczynamy bardziej stromy odcinek podejścia na Curmatura Balei:

W końcu dochodzimy na przełęcz i robimy standardową przerwę na zdjęcia i żarcie.
Widoki zacne:

Balea Lac:

Dotychczas przebyta droga:

Po zasłużonym odpoczynku w kilkanaście minut schodzimy w okolice jeziora i po chwili zaczynamy podejście na grzbiet Muchia Buteanu. Szlak bez większych trudności wyprowadza nas po kilkudziesięciu minutach na grań. Jest pięknie!
Balea Lac i Droga Transfogaraska:

Południowa grań:

Północna grań:

Widoki z wierzchołka:






Droga Transfogaraska:

Na szczycie spędzamy dobre pół godziny. Jest po prostu przepięknie! Teraz pozostaje jednak wybrać trasę zejścia. Opcje mamy dwie: powrót znaną już drogą do Balea Lac i zjazd na dół kolejką lub przejście północnej grani. Większość jest za opcją drugą więc zaczynamy powolny marsz na północ. Już po kilkaset metrach psioczę sam na siebie, że dałem się do tego namówić. Krucho jak cholera. W wielu miejscach trzeba zjeżdżać po skale na tyłku. Po kilkudziesięciu minutach wchodzimy w kosówkę i jest jeszcze gorzej. Widać, że szlak nie jest uczęszczany: miejscami trudno go w ogóle odnaleźć w gąszczu gałęzi. Walczymy jednak dzielnie pomimo podrapanych rąk i nóg.
Gdzieś po drodze mijamy szczyt Vf Buteanu (2056 m n.p.m.) i po kolejnych kilkudziesięciu minutach w końcu wchodzimy do lasu. Nareszcie! Chyba nigdy w życiu nie cieszyłem się tak z tego, że kończy się kosówka! Po tej krótkiej walce z tym zielonym cholerstwem mogę już sobie choć trochę wyobrazić jak muszą męczyć się ludzie przedzierający się przez pola kosówy! Tymczasem docieramy do drogi...
Jesteśmy zmordowani postanawiamy więc łapać stopa. Dzielimy się aby nie stać w grupie i machamy paluchami. Po kilkunastu minutach dajemy jednak za wygraną. samochody jadące z góry albo są nabite na maksa albo zajęte przez przysłowiowych Kenów i Barbie. Zostaje nam te ostatnie kilkaset metrów w dół przejść na własnych nogach. Zaczyna kropić deszcz a my zaczynamy ostatni etap zejścia. Mija godzina i w końcu doczłapujemy się do naszej bazy. Jesteśmy zmordowani ale szczęśliwi. To był zdecydowanie najpiękniejszy dzień wyjazdu!
Dzień 6 - Cascada BaleaPogoda do bani: zimno i pada. Żeby nie siedzieć na tyłkach postanawiamy zrobić sobie kilkunastominutowy spacer do pobliskiego wodospadu. Pomimo fatalnej pogody na trasie tłumy! Zadziwiające!
Sam wodospad całkiem ładny i w słoneczną pogodę robi pewnie jeszcze lepsze wrażenie:

Tubylcy spotkani na szlaku:

Tym miłym akcentem kończymy nasz pobyt w Fogaraszach...
PodsumowanieGóry Rumunii to niesamowite miejsce! A przecież my zrobiliśmy dopiero wstęp wstępu do ich poznania.
Lokalne jedzenie w większości jakoś specjalnie nie powala. Właściwie jedyna rzecz, która bardzo mi smakowała to miód z cynamonem. Pychota!
Piwo poprawne, ze słodyczy w sklepach udało mi się dorwać tylko jakiś batonik "Rom", cała reszta to Milki i tym podobne dziadostwa.
I coś na co zawsze zwracam uwagę - przez cały pobyt nie widziałem ani jednej ładnej Rumunki!
Na pewno kiedyś tu wrócę!