Zapytać umiarkowanie oblatanego górołaza o Beskid Wyspowy to wymieni Mogielicę bo najwyższa, droga krzyżowa, Luboń Wielki, bo jedyne w tym paśmie schronisko, Ćwilin bo fajna polanka widokowa – super wschody i zachody słońca, no i może jeszcze Szczebel, Śnieżnicę i Lubogoszcz, a w porywach nawet Łopień. I to by było na tyle. Ale bestie typu Zęzów, Kostrza czy Łopusze mało kto kojarzy. Owszem nieraz myślałem by się tam wybrać, ale zawsze było coś ciekawszego, wyższego, bardziej honornego itd. Kiedy więc w ostatnią niedzielę pojawiła się taka możliwość, uznałem, że to jest właśnie ten moment. Koniec listopada, dzień krótki, dojazd z Krakowa również, no i starych znajomych jest szansa przy okazji zobaczyć – oczywiście z odległości 1,5 mb.
Kilka minut po 8-mej jesteśmy w Tymbarku – miasteczku znanym z soków jabłkowych do żubrówki i ciekawego homonimu, związanego z jego nazwą. Dość szybko namierzyliśmy na radarach naszych znajomych i leniwie ospałym krokiem zaczęliśmy podejście na pierwszego potwora, co się zowie Zęzów. Kroku trza było wkrótce jednak przyspieszyć, by nie okupować ogonów. Forma słaba ale na Zęzów wystarczy. Zbaczamy ze Staszkiem i Jurkiem na polankę widokową. Nie wygląda to najgorzej.

Stąd jakieś 10 minut na szczyt, no może 15. Aby wejść na wierzchołek, trzeba nieco zboczyć ze szlaku. Ale skoro ktoś tam ustawił gustowną tabliczkę z cyklu „Odkryj Beskid Wyspowy” to wleźć trzeba. Tutaj baaardzo symbolicznie się raczymy, wszak jestem dziś uwikłany w sprawy motoryzacyjne.

Pod szczytem rosną podgrzybki, jakieś lekko zmutowane. Czarnobyl ? Fukushima ?

Pora na zejście, całkiem strome i dość długie jak na te rejony. Po drodze pięknie nam się odsłania Ćwilin i Śnieżnica.

I Kostrza – nasz kolejny cel.

Teraz idziemy przez wioskę. Gdyby to była sobota to można by pomyśleć, że to Świadkowie Jehowy ruszyli na łowy. Ale to była niedziela – piękna niedziela. Robimy sobie więc krótki postój przed atakiem szczytowym (brzmi dumnie). Krysia ma ciasto, Ela cukierki, Basia ciasteczka, Krzysiek czekoladę. Małe wesele normalnie.

Kostrze zdobywamy w stylu alpejskim. Potężny to i nie wybaczający błędów szczyt. Dodatkowym jego atutem jest fakt, że las na szczycie jest mocno przerzedzony, dzięki czemu coś tam widać.


Schodzimy – tym razem bez szlaku. Trochę świadomie, a trochę nie wybieramy w czwórkę swój własny wariant. Całkiem przyjemna droga, z lekką nutką błotka i dwoma koparkami na trasie, które mocno zafascynowały moje koleżanki.

Częściowo po swoich śladach wracamy do Tymbarku. Ale to nie koniec. Przed nami jeszcze 2 szczyty. Przejeżdżamy w rejon Bacówki pod Kamionną, a właściwie to wyżej. Parkujemy pod samym wyciągiem i rura do góry. Szczyt ten jest dobrze znany narciarzom. Laskowa – coś Wam to mówi ? Ostro pniemy się w górę pod wyciągiem. Jeszcze jakieś 10 minut szlakiem i jesteśmy na szczycie.

Tu nie byle jakie wydarzenie bo ognisko. Przyda się trochę ognia, bo ziąb dziś spory. Jest przyjemnie, jak to przy ognisku. Są gitarowe solówki Iwonki i pyszne grzybki Waldka. Kiełbasa czy dobrze wysmażona, czy też raptem podgrzana smakuje w tych warunkach wyjątkowo dobrze.


Wszystko co dobre szybko się kończy. Schodzimy z powrotem do samochodu podziwiając widoki i trzęsąc się z zimna (ach gdybym nie był dziś kierowcą...).

I to też jeszcze nie koniec. Ostatnim elementem tej układanki miało być wejście / wjechanie na szczyt o nazwie Łopusze Wschodnie – mierzący bagatela 612 m n.p.m. czyli mniej więcej tyle co Łysica w Świętokrzyskich. Po drodze, prawie z samochodu robię zdjęcie Tatr, które pięknie się odsłoniły. Na fotce oczywiście niewiele widać

No i stało się – wjeżdżamy na Łopusze, powodując zator na drodze. Przypomniało mi się Torre w Portugalii, które zdobyliśmy autokarem

. Można psioczyć na taki stan rzeczy, ale kompletnie bez wysiłku znaleźliśmy się w bardzo widokowym miejscu.

Koleżanki z radości prawie zupełnie odleciały.

Jeszcze kilka fotek przy prawie zachodzącym słońcu i to by było na tyle.


Generalnie bardzo fajna niedziela spędzona w dobrym towarzystwie. Pogoda super, świetna przejrzystość powietrza, tylko ten przenikliwy lodowaty wiatr, ale co tam. Dla prawdziwych turystów (wędrowców) to żadna przeszkoda...