W niedzielę jak Prawdziwi Polacy podjechaliśmy przed południem pod kościół. Później zamiast wybrać kobiety, wino i śpiew postanowiliśmy iść w grząskim śniegu na Łosek. Lasek. Losek? Tam gdzie już 2 razy próbowałem wejść i 2 razy zaliczyłem wycof, więc jak to mówią „nie taki diabeł straszny jak go malują”, a Łosek był wymalowany, a się okazał straszny… nieważne.

Pogoda dopisała
Za pierwszym razem, zimą, podchodziliśmy z trzyletnim Norbertem z zamiarem ogrzania się i regeneracji w Chacie Elektryków (
https://summitate.wordpress.com/2018/02/11/krotka-historia-ewakuacji/), ale trafiliśmy na taką patologie, że… a nie będę tutaj pisał.
Drugi atak w zeszłym roku, przy pięknej pogodzie, to najpierw zwiedzanie Fortu Wędrowiec, później szukanie gdzie się zaczyna szlak i kolejny wycof bo czasu mieliśmy tyle ile Ewa biegała po Beskidzie Żywieckim (
https://summitate.wordpress.com/2020/06/15/bieganie-i-wedrowanie/).
Teraz poszło już łatwo, miło i przyjemnie. Ruszyliśmy z Przyborowa, na polanie lekki ZTGM (było szkło), na początku mogliśmy podziwiać Pilsko, następnie Babią Górę i okolicę. Takie niby nic, ale wycieczka przyjemna, a dzięki polanom po drodze i na szczycie mogliśmy się rozsiąść i nacieszyć oczy górami.

Babia Góra przyciągała spojrzenia

Do trzech razy sztuka… przydałby się marker.
_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.
http://summitate.wordpress.com/