Część III - Štiavnica (2025 m) - to co najlepsze dla prawdziwych koneserów turystykiW Niżnych Tatrach są 4 dwutysięczniki. 3 z nich znajdują się na szlaku, a jeden poza. Nie można na niego chodzić, bo to rezerwat. Droga na niego jest prosta, kawałek grzbietem od Ďumbiera na wschód. Ale moje plany na zdobycie Štiavnicy były inne.
Podjechaliśmy na ten sam parking co poprzedniego dnia, tylko wcześniej (ale było rześko z rana) i wyruszyliśmy w głąb Janskej doliny szlakiem niebieskim. Najpierw asfalt, potem szutrówka, im dalej tym droga mniej uczęszczana.
W pewnym momencie uznałem, że należy skręcić w prawo i wyjść grzbietem na Štiavnicę. Plan prosty, ale szalony. Ponad 1000 metrów podejścia w pionie bez szlaku, przez wszystkie piętra roślinności. Założenie było takie, że ma być ścieżka. Ukochana mówiła, że nie ma. Ja widziałem, że jest. Głos decydujący miał Tobi i poszliśmy. Widać ścieżkę, prawda?
Najpierw kawałek lasem, następnie przez obszar wiatrołomów. Pięknie było w porannym słońcu. I trochę straszno, bo wyglądało nieprzejściowo.
Tej ścieżki nie byłem pewny, ale miałem nadzieję, że jednak jest. W pasie kosówek okazało się, że ta ścieżka istnieje nie tylko w mojej wyobraźni. Kosówka była nawet poprzycinana. Zacząłem wierzyć w powodzenie akcji.
Coraz bardziej stromo, coraz bardziej pięknie. Ścieżka wciąż nas prowadzi ku górze.
Momentami była naprawdę dobrze widoczna. Na tym etapie byłem już przekonany na 100%, że wyjdziemy.
Zacząłem skupiać się na widokach i pięknych okolicznościach przyrody. Widać Tatry i Ohnište - jest pięknie!
I wtedy Ukochana mówi, że koniec ścieżki.
Faktycznie, ścieżka zaczęła wchodzić w kosówki. Każdy kto chodził w kosówkach wie jak to jest. Najpierw trzeba przekroczyć jedną wyrośniętą gałązkę. Potem przebić się 2 metry rozgarniając na boki, a dalej widać łączkę. Potem niestety trzeba przejść kawałek po kosówce i tak z każdą przeszkodą jest coraz gorzej. Do tego ścieżka coraz bardziej zanika i jest kaplica.
Dlatego zrobiliśmy odwrót i postanowiliśmy iść byle w górę, tam gdzie widać że kosówki jest mało. Prowadził Tobi.
Nachylenie zrobiło się 50%. Podłoże trawiasto-jagodowe, bardzo nierówne, czasem do kolan, czasem po pas. W pewnym sensie nowe doświadczenie. Dużo gorzej niż w śniegu.
Na szczęście zdobywaliśmy wysokość i zaczynało się wypłaszczać. A kolorki robiły się coraz bardziej jesienne.
Obrodziło borówkami (czyli brusznicami). Zjadłem ich sporą ilość. Dodawały sił.
W końcu doszliśmy na wypłaszczenie i padliśmy.
Stąd wydawało się już blisko.
Po długim odpoczynku regeneracyjnym ruszamy dalej.
Cudnie. Widać coraz więcej.
Widok na wschód aż po Kráľovą hoľę (1946 m).
Widok na północ.
Droga niesamowicie się dłuży, ale w końcu wychodzimy na szczyt i okazuje się, że to jeszcze nie Štiavnica. No cóż, takie rzeczy zdarzają się

A więc to nie koniec przyjemności, idziemy dalej, coraz wyżej

Widok wstecz.
Na Štiavnicy pierwszy szczytuje Tobi

Tak, tym razem jesteśmy. Widok na główny grzbiet Niżnych Tatr.
Najwyższy szczyt pasma - Ďumbier (2043 m), jest najbliżej.
Widok na schronisko pod Ďumbierem. Do niego byśmy doszli idąc cały czas szlakiem.
Wchodzimy na zamknięty zimowy szlak. Widok wstecz na Štiavnicę.
Szczytujemy na Ďumbierze

Potem krótki kawałek wśród innych turystów, którzy w większości wyjechali kolejką i odbijamy na żółty szlak na Sedlo Javorie. Znowu jesteśmy prawie sami.
Piękne jesienne kolory.
Wytracamy wysokość.
Odchodzimy coraz dalej od głównego grzbietu.
Zmęczenie narasta, ale popołudniowe widoki wynagradzają wszystko. Po lewej Siná (1560 m).
Ten grzbiet też się dłuży. Ale w końcu schodzimy na przełęcz, gdzie robimy odpoczynek w ostatnich promieniach słońca.
Schodzimy w Janską dolinę czerwonym szlakiem. Początkowo jest bardzo stromy.
A w środkowej części taki. Fajny szlak dla koneserów, takich jak my. Jeżeli była tu kiedyś ścieżka, to została zawalona gałęziami. Proszę nie regulować monitorów - to jest szlak

A na koniec jeszcze asfalcik na dobicie.
Piękny dzień!

Tak powinno wyglądać chodzenie po górach!
C.D.N.