To co wydarzyło się 24 lutego 2022 roku, wiele zmieniło. Chyba nikt z nas tak do końca w to nie wierzył. Wydawało się, że wszystko rozejdzie się po kościach. Nie rozeszło się, a my jakbyśmy się znaleźli z dnia na dzień w innej przestrzeni i zaczęli być za pośrednictwem mediów świadkami tego, co do tej pory znaliśmy wyłącznie z filmów historycznych. Wydawało się, że nie spotka nas nic gorszego niż pandemia koronawirusa i rządy PiSu. A jednak, życie przygotowało dla nas kolejne „atrakcje”. W tej sytuacji planowanie kilkudniowego wyjazdu w góry wydaje się być pomysłem karkołomnym. Problem w tym, że plan był dużo wcześniej a wycieczka opłacona. Na 2 dni przed wyjazdem zdzwaniamy się ze znajomymi i zastanawiamy się czy ta wycieczka ma jakikolwiek sens. Chce nam się tak jechać, jak psu chce się jeść trawę. No ale ekipa będzie liczna. Zawsze łatwiej zająć czym innym myśli w szerszym gronie. Ostateczna decyzja zatem – jedziemy. Może nie podzielimy losów bohaterów polskiego filmu „Jutro idziemy do kina”.
Dzień przed wyjazdem rozmawiam trochę z p. Rysiem (organizatorem wyjazdu) w temacie planów na kolejny dzień. Rzucił, że będzie to zamek Bolków. Przyznam, że byłem odrobinę zawiedziony, bo byłem na tym zamku całkiem niedawne, no i to jednak trochę mało jak na dobre pół dnia do zagospodarowania. Nieśmiało rzuciłem temat Chojnika, bo i zamek ciekawy i aby do niego dojść trzeba zaliczyć całkiem przyjemny górski spacer. Jak znalazł jak na dzień wyjazdu.
Kiedy kolejnego dnia siedziałem już w autokarze i zacząłem słuchać rozmów uczestników, że nie będzie dziś zamku Bolków tylko Chojnik uśmiechnąłem się w duchu. Bardzo doceniam elastyczność i otwartość na argumenty naszego organizatora.
Oczywiście w autokarze dominuje jeden temat. Trudno aby było inaczej. Wypijamy co nieco na skołatane nerwy. Tradycyjnie przerwa na śniadanie na Górze św. Anny. Ok. 13-tej jesteśmy już w Sobieszowie i wyruszamy na zamek na różne sposoby. My oczywiście z wywijasami niczym zaskroniec na bagnach. Pogoda wyśmienita, już pierwsze spojrzenie na odległy zamek wywołuje uśmiech.

Szlak obfituje w malownicze głazy...


Im jesteśmy wyżej tym zamek wygląda bardziej imponująco...


I wreszcie po nieco ponad pół godzinie... voilà.



Bilet wstępu na zamek nie jest drogi bo kosztuje 10 zł i są to całkiem dobrze wydane pieniądze.


Ale największą atrakcją jest oczywiście wieża widokowa, z której można podziwiać Karkonosze, Góry Izerskie i okoliczne miejscowości. Przy tej aurze ładnie to się prezentuje.





Przy zejściu zahaczamy o punkt widokowy.

I dalej w dół czerwonym szlakiem, a słoneczko pięknie przebija między drzewami.

Na dole o zgrozo wszystkie bary pozamykane... Zostaje symboliczne piwko w autokarze.
Dzień 2Wstajemy rano i ze smutkiem stwierdzamy, że po wczorajszej pięknej pogodzie pozostało tylko wspomnienie. Tak czy inaczej lepszy w górach śnieg zimą niż deszcz wiosną czy latem. Zasadnicza grupa planuje wjechanie kolejką w rejon schroniska na Stogu Izerskim. Nasza grupka licząca 5 osób zamierza jednak polegać wyłącznie na własnych nogach. Autokar przewozi nas do Świeradowa Zdroju. Wysiadamy wcześniej. Z nami jeszcze kilka osób, które mają swoje plany. W dużej mierze zbieżne z naszymi. Pogoda słaba, widoczność mizerna. Z plusów to to, że na razie nie pada. Idziemy koło parku zdrojowego w Świeradowie i dochodzimy do „Sky Walk” – dosyć znanego tworu, który niedawno tam powstał.

Zbyt ładne to nie jest, ale na pewno wielkie. Stąd już będzie tylko w górę, przynajmniej do Polany Izerskiej. Póki co zatrzymujemy się przy wiacie, gdzie wypijamy po 2. Naszych znajomych też częstujemy.

Podejście jest dość mozolne, ale niezbyt strome. Zima jest tu przepiękna, a biel śniegu nieskazitelna.

Dochodzimy do Polany Izerskiej. Tutaj będą też przechodzić pozostali ludzie z naszej grupy, ale raczej po nas.


Mija nas tutaj ciekawy pojazd, przystosowany do poruszania się w zimowych warunkach. Zapewne wiezie zaopatrzenie do Chatki Górzystów, do której zmierzamy.

Teraz schodzimy trochę w dół i za jakieś pół godziny docieramy do odbicia szlaku w lewo - do legendarnej Chatki Górzystów, z jeszcze bardziej legendarnymi naleśnikami. Ale wcześniej uwieczniamy znajdujące się tuż przy szlaku ciekawe drzewo.

Schronisko spowite we mgle. Ledwo go widać nawet z kilkudziesięciu metrów.

Wchodzimy do środka. Jest piątek koło południa, więc nawet nie jest zbyt tłoczno. Zajmujemy miejsce i zamawiamy oczywiście specjalność zakładu – czyli tamtejsze naleśniki. Kto tam był to wie, że są pysznie i pięknie się prezentują. Warto tu podejść choćby tylko dla nich.


W schronisku jest świetnie, bardzo klimatycznie, mnóstwo książek, jakieś stare instrumenty muzyczne. Chciałoby się tu posiedzieć dłużej, ale gdzieś po godzinie zbieramy się w dalszą drogę. Nie jesteśmy chyba nawet w połowie naszej dzisiejszej tułaczki... Cały czas poruszamy się na wysokości ok. 1000 m n.p.m.

I tak po długim i dość mozolnym podejściu zdobywamy Wielką Kopę – najwyższy szczyt Gór Izerskich należący do KGP.



Ale zaraz, zaraz - byłem przecież na Wysokiej Kopie i tabliczka była w zupełnie innym miejscu... Szło się nieoznakowaną ścieżką od takiego górskiego bunkra. O właśnie tego...

No to dawaj, idziemy na właściwy szczyt. No i doszliśmy, ale po tabliczce pozostało tylko wspomnienie, a właściwie jej resztki.

No cóż byliśmy, a że teraz to wygląda jak wygląda to już inna sprawa.
Wracamy do drewnianego bunkra przy szlaku i robimy nieśpiesznie pigwówkę. Pora schodzić do naszej „Królowej Karkonoszy” w Szklarskiej Porębie. Wysoki Kamień celowo pomijamy aby mieć jakąś sensowną opcję górską na niedzielę.

Nasz hotel znajduje się tuż przy niebieskim szlaku. Mamy ponad godzinę do obiadokolacji. Można się spokojnie wykąpać i chwilę odpocząć. Wieczorem posiadówka u nas w pokoju z różnymi trunkami, ale wciąż trudno uciec od jednego tematu...
Dzień 3Rano obfite śniadanko, a następnie przejazd busem w rejon Muzeum Mineralogicznego w Szklarskiej Porębie. Stąd rozpoczyna się żółty szlak na Łabski Szczyt (a właściwie to wiodący do głównego szlaku grzbietowego) w Karkonoszach. Zima konkretna, śniegu mnóstwo, co widać choćby po tym znaku KPN.


Ten potoczek też wygląda bajkowo z grubą pierzynką ze śniegu.

Idzie mi się tragicznie. To chyba zasługa tego dopiero co zjedzonego śniadania. Totalny brak mocy, no ale co zrobić. Dochodzimy do Jaskółczych Skał. Pięknie się prezentują.


Stąd już do schroniska pod Łabskim Szczytem bliżej niż dalej. Z dużą radością dostrzegam budynek schroniska.

Wewnątrz siedzi sporo ludzi z naszego wyjazdu – tych, którzy załapali się na wcześniejsze kursy busiarza. Piwko, banieczka, powoli wracamy do świata żywych. Wychodzimy ze schronu już bojowo nastawieni.


Teraz „na krechę” w górę zimową wersją szlaku, która wiedzie aż do Czeskiej Budki.

A oto i ona.

Idziemy w stronę Łabskiego Szczytu, dochodzimy na jego wysokość, ale widzimy tyle co nic. Szybka fotka i zawracamy w kierunku Szrenicy.

Po drodze sybir. Raz na czas jakieś fajne kamyczki się wyłaniają. Przy dobrej pogodzie jest tu tego typu widoczków na pęczki – dzisiaj to rarytas, więc jak cos widać to pstrykam zdjęcia.


Wbijamy na Szrenicę, ale do schroniska nie wchodzimy. Zadowalamy się zdjęciem na szczycie.

Wracamy na szlak wiodący na Hale Szrenicką. Przez chwilę nawet z niego widać schronisko na Szrenicy.

Następują jakieś przebłyski słońca po czeskiej stronie. Krótkie, bo krótkie, ale dobre i to.

A to już schronisko na Hali Szrenickiej i widok w kierunku Izerów. Musicie mi uwierzyć na słowo.

W schronisku tłoczno, kolejka do baru spora. Na szczęście mamy jeszcze trochę swoich zapasów zarówna jadła, jak i napitku. Zatem wreszcie dawno nie spożywany kabanos z musztardą i trochę samogonu jak znalazł. Zostało nam już tylko zejście do Szklarskiej. Szlak wiedzie tu praktycznie na krechę w dół i jest mocno wyślizgany. Była pokusa żeby założyć raczki nawet, ale jakoś się udało bez. Ostatni ciekawy punkt na trasie to zamarznięty o tej porze roku Wodospad Kamieńczyka. Ale uwiecznić trzeba.

Poniżej wodospadu jeszcze bardziej ślisko, ale jakoś udaje się bezpiecznie zejść do miasteczka. Ok. 16-tej jesteśmy już w hotelu. Mimo nienajlepszej pogody to był bardzo fajny górski dzień. Po obiedzie znowu spotykamy się u nas i wypijamy co nieco na smutno. Nawet Monika wreszcie nas odwiedza, choć zbierała się od 2 dni. To krajobraz po wieczornej posiadówce...
Dzień 4Po pierwszym dniu zamkowo – górskim, drugim izerskim i trzecim karkonoskim przyszła pora na powrót w Izery. Idąc w piątek głównym grzbietem Gór Izerskich uznałem, że warto ominąć z premedytacją Wysoki Kamień, aby mieć coś w zanadrzu sensownego na niedzielę – dostępnego najlepiej prosto z hotelu. Nieskromnie powiem, że plan w swej prostocie okazał się być genialny.
I tak przed 8-mą zapakowaliśmy bety do autokaru i na luzie poszliśmy sobie na śniadanie. Potem godzinna drzemka i tuż przed 10-tą ruszamy w trasę. Mamy ponad 4 godziny czasu, więc tak w sam raz. Szrenica dziś bardziej łaskawa niż wczoraj i pokazuje nam się w prawie całej okazałości.

Od hotelu wiedzie na Wysoki Kamień, (choć nie bezpośrednio) niebieski szlak turystyczny. W lesie zima jest przepiękna, ośnieżone drzewa, ubita bardzo gruba warstwa nieskazitelnie białego śniegu i przebijające od czasu do czasu słońce.

Dochodzimy do połączenia ze szlakiem czerwonym, a Paweł proponuje nieco wydłużyć naszą wycieczkę i podejść do wartowni magazynu materiałów wybuchowych w pobliżu kopalni kwarcu „Stanisław”. Zawsze lepiej wydłużyć jak skrócić, więc propozycja została zaakceptowana. Miejsce ciekawe i na pewno warte zobaczenia.


Wracamy z powrotem na czerwony grzbietowy szlak. Na drogowskazie widnieje, że na Wysoki Kamień mamy stąd 45 minut drogi. Szlak bardzo przyjemny, raz po raz mijamy ciekawe formacje skalne.

Ostatnie podejście dosyć strome, ale krótkie. Stąd Wysoki Kamień mamy już na wyciągnięcie ręki.

Robimy sesję zdjęciową uwieczniając to jakże ciekawe miejsce. Widać ośnieżone Karkonosze i wschodnią część Gór Izerskich.


Na szczycie króluje natomiast wieża widokowa (jeszcze nieczynna) i kamienne schronisko.






Trzeba przyznać, że ma ono swój niesamowity klimat i świetne widoki przez okna. Minusem jest natomiast to że jest ogrzewane wyłącznie piecem kaflowym, więc zbyt ciepło to tutaj nie jest.


Dobrze, że mamy jeszcze trochę samogonu.

Kuchnia też bardziej przypomina sklepik ze słodyczami w podstawówce. Dużą popularnością cieszy się szarlotka. Mimo wszystko spędzamy tu godzinę. Zejście czerwonym szlakiem do Szklarskiej jest strome, a ja rano wyciągnąłem raczki z plecaka i zapakowałem do autokaru. Ale bądźmy szczerzy i tak bym ich nie założył, więc przynajmniej miałem lżejszy plecak.

Na pożegnanie jeszcze raz kamienna wieża, tym razem od dołu.

Przed 14-tą siedzimy już w przydworcowej knajpie i sączymy pszeniczne. Bardzo miła krótka wycieczka na koniec 4-dniowego wyjazdu...
Niby nie była to olimpiada, ale na tym wyjeździe udało mi się zdobyć 2 medale.

A tak poważnie to eksponaty wypożyczone od naszych sympatycznych uczestników Biegu Piastów.

Został nam już tylko powrót autokarem i zderzenie się z kolejnymi niepokojącymi informacjami napływających zza naszej wschodniej granicy.
Bardzo dziękuję Ryśkowi za organizację tego wyjazdu i wszystkim moim znajomym i nieznajomym, którzy towarzyszyli mi na nim.
A na koniec takie drobne prywatne przemyślenie. Jeszcze do niedawna wrzucałem
(i przypuszczam, że nie byłem w tym odosobniony) Ukraińców i ruskich do jednego wora. W jakim wielkim byłem błędzie pokazuje obecna sytuacja w Ukrainie. Patrząc na ich bohaterską walkę o wolność swoją i naszą muszę posypać głowę popiołem. Mentalnie to są Europejczycy przez wielkie „E”. Przypuszczam, że tym ze wschodu zaczęło to też mocno przeszkadzać. Przypomniał mi się doskonały brytyjski serial „Czarnobyl”, który pewnie wszyscy bardzo dobrze znacie. Serial oparty na faktach powinien już wtedy dać mi do myślenia. Przecież wielu z tych ludzi walcząc z największą awarią elektrowni atomowej w historii kładło na szali swoje życie aby ochronić innych (w tym nas) przed śmiercią i innym strasznymi konsekwencjami skażenia środowiska. Należę do tych co pamiętają smak płynu Lugola. Jedni robili to może nie do końca świadomie, ale byli i tacy, którzy wiedzieli że pewnie nie przeżyją, ale jednak z pełną świadomością to robili. Wielkie bohaterstwo. Największe. I obecnie na Ukrainie też nie brakuje takich ludzi i takich postaw. Jesteście wielcy. Chwała Ukrainie !