W weekend pogoda była kiepska, dlatego uznałem, że należy mi się urlop we wtorek

Wyznaczyłem sobie cel - czeska część Gór Opawskich. Podjechałem na przełęcz pod Biskupią Kopą (Petrovy Boudy) do Zlatych Hor. Wysiadam z auta... jakiś zimno, choć pogoda żyleta. Ruszamy żółtym szlakiem na południe.
Początkowo nie podoba mi się. Droga rozjeżdżona ciężkim sprzętem, wiosny niewiele.
Ale po chwili wszystko się zmienia. Droga znika, pojawia się wąska ścieżka i więcej zieleni.
Mam skojarzenia ze Srebrną Kopą. - takie typowe krajobrazy Gór Opawskich.
Potem schodzimy niżej, na pastwiska.
Niżej jest ciepło i przyjemnie. Modyfikuję nieco trasę, żeby było więcej pastwisk. Idę zielonym szlakiem, zamiast czerwonym na Příčný vrch.
Po tym lekkim wydłużeniu na dziko dochodzę do czerwonego, który prowadzi lasem iglastym.
Po drodze odbicie na Hornické skály. Spodziewam się większego kamienia w lesie, bo z przeciwległego grzbietu żadnych skał nie było z daleka widać. Faktycznie tak to na pierwszy rzut oka wygląda.
Jednak okazuje się, że jest tu dość długi skalny grzebień. Idziemy nim kawałek i odkrywamy, na końcu jest skała z krzyżem. Pojawia się cel - dojść aż do krzyża.
Cel udaje się zrealizować.
Choć grzebień ma mniej więcej jednakową wysokość, to teren po bokach idzie stromo w dół. Przy krzyżu okazuje się, że dookoła głębokie przepaście, aż nogi miękną.
Trochę martwiłem się o powrót, ale spoko, udało się bez strat. Fajne te skały, sprawiają umiarkowaną trudność zarówno człowiekowi z aparatem, jak i piesełowi górskiemu.

Następnie w planach było zejście do Zlatych Hor. Do wyboru były 3 szlaki piesze i jeszcze parę rowerowych. Wybrałem szlak niebieski, ze względu na jakieś ruiny po drodze.
Widok na Biskupią Kopę.
Ruiny okazały się mocno przereklamowane. Coś jak Zamek Wołek

Widok na Zlaté Hory niezbyt zachęcający - blokowisko w górach, beznadzieja.
Niżej piękna eksplozja zieleni, a do tego bardzo ciepło.
Wkraczam do miasta. Najpierw jakieś domki i ośrodki wypoczynkowe.
Potem całkiem sporo zieleni. Z góry wyglądało gorzej.
Ciekawa architektura - budynek szkoły podstawowej przy sanatorium dziecięcym.
W końcu jest ochydne blokowisko.
Dzięki kwitnącym drzewom, wygląda jak w jakiejś bajce.
Drzew jest mnóstwo, całe szpalery. Fotografuję, obserwuję ludzi. Nie wierzę w to co widzę.
W bezpośrednim sąsiedztwie bloków wszędzie jest dużo zieleni, jakby wszystko było jednym wielkim parkiem. Sporo zaparkowanych samochodów, ale takich w ruchu praktycznie żadnych. Ludzie wyprowadzają psy bez smyczy (wiem, przynudzam, na smyczy też wyprowadzają). Staruszki, takie ledwo żywe, 80-letnie, chodzą powoli z kijkami, uśmiechają się, zagadują do siebie nawzajem jakby wszystkie się znały. Sporo dzieci, bawią się bez opieki dorosłych, na mój widok mówią "dobryden". Ale co najbardziej mnie zszokowało, bardzo dużo mamusiek z małymi dziećmi. Przeważnie po kilka, rozmawiają ze sobą, spacerują, przesiadują na ławkach i piją piwo!!! Kupują sobie to piwo w sklepie, otwierają puszkę lub butelkę i popijają bezwstydnie, a dzieciak w wózku, albo na jakimś trójkołowym rowerku - u nas by nie przeszło.
Idę sobie dalej. Widzę wielki amerykański samochód. Stoi jakby na podwórku przy jednym domu. Robię zdjęcie, a potem kusi mnie jeszcze zajrzeć przez szybę do środka, ile ma na liczniku. Myślę sobie, jak mnie właściciel zobaczy z domu przez okno, to może fajnie się poczuje, że jego car wzbudza uwagę. Przyklejam się do szyby i słyszę kroki tuż za mną. Odwracam się - facet z kobietą i dzieckiem. No i co? Ucieszył się

Otworzył samochód, powiedział, żebym sobie wszedł do środka. Zapadłem się w miękkim skórzanym, fotelu, a on opowiadał, że rocznik 1984, V8 5.0l, sprowadził go z Kalifornii. Nawet mi zdjęcie zrobił, żebym miał pamiątkę. Mówię mu, że interesuję się samochodami i bardzo mi się podoba jego wóz. A on się mnie pyta co ja mam. No to mówię, że Toyotę. A on dalej drąży - jaką. To mu pokazuję na aparacie pierwszą fotkę rozpoczynającą. Wpatruje się w wyświetlacz i z niedowierzaniem pyta, czy to GR Yaris? Ha, mnie też się zrobiło miło.
A jego Lincoln miał na liczniku tylko 85 mph, czyli mniej więcej 140 km/h

Ruszamy dalej. Trochę na skróty do zielonego szlaku na Biskupią Kopę.
Podoba mi się wiosna.
Jest i Biskupia Kopa, będzie spore podejście.
Ale najpierw jeszcze kolejna skała - Mnichův kámen.
Chyba jakaś wulkaniczna. Warstwy są poskręcane jak lody. Robi wrażenie. Wyjście na górę wydaje się niemożliwe.
Zachodzę od tylca. Też nie da rady. Zażartowałem "Tobi, na górę!"
Tobi nie załapał żartu i wyszedł.
Idziemy dalej. Wśród kwitnącego i pachnącego intensywnie czosnku niedźwiedziego.
Szlak prowadzi na krechę pod górę. Wraz ze wzrostem wysokości krajobraz zmienia się.
Szczyt. Wieża i to paskudne schronisko w budowie, albo w ruinie.
Obok wieży coś nowego. Najpierw myślałem, ze to nowoczesny kibel. Po dokładnym obejrzeniu, stwierdziłem, ze nie mam pojęcia co to jest.
Pozostało już tylko zejść na przełęcz.
A w drodze powrotnej ustrzeliłem rzepak.
Fajna wycieczka w nowe nieznane tereny.
Największe wrażenie zrobiło czeskie blokowisko
