Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest N maja 12, 2024 2:13 pm

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 11 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Pn sie 07, 2023 4:14 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10406
Lokalizacja: miasto100mostów
Będzie to opowieść o krainie gdzie tabliczki z nazwami miejscowości są poprzestrzeliwane kulami. Ot tak, dla frajdy mieszkańców. Jeśli chcecie, posłuchajcie

Obrazek


28. czerwca

Przełom czerwca i lipca 2023 to kolejny wyjazd w naszym ulubionym, najlepszym na świecie towarzystwie. Ekipa KrakiZielaki, w formacie 4+6, tym razem zdecydowała się polecieć na Kretę. W 2020 roku mieliśmy cały wyjazd dopięty praktycznie na ostatni guzik i przeszedł nam koło nosa przez pandemię. Potem narodziny Wojtka, ale ostatecznie po trzech latach wróciliśmy do tematu i okazało się, że trafiliśmy nawet do domu, który planowaliśmy wynająć już w 2020.

Ostatnie dni przed wyjazdem to była prawdziwa nerwówka. Niedopilnowanie do ostatniej chwili spraw dokumentów dzieci (dziękuję, że moja żona doznała 2 tygodnie przed wyjazdem oświecenia aby sprawdzić datę ważności dowodu średniego syna) a także niepewność związana z koniecznością priorytetowej delegacji z pracy.

Ostatecznie jednak wszystkie perypetie się rozwiązały i pewnego późnoczerwcowego poranka (a właściwie w środku nocy) zbudziliśmy dzieci i wsiedliśmy do zapakowanego wcześniej samochodu. Tym razem lecieliśmy z Berlina (znacznie taniej niż z Wrocławia), co oznaczało konieczność 3 godzinnej jazdy na lotnisko, rezerwacji parkingu itp. Jak sobie czasami pomyślę ile zachodu jest ze zorganizowaniem takich wakacji to... dziwię się sam sobie. Ale inaczej chyba nie potrafimy.

Sama jazda na lotnisko już dostarczyła wielu wrażeń. Jechaliśmy za jakimś transportem wielkogabarytowym i było widać, że nie da się go wyprzedzić. Nasi kochani rodacy jednak próbowali, a jakże. A ja z coraz większym przerażeniem jechałem i myślałem co się stanie jak ktoś wywoła tuż przed nami jakąś stłuczkę i cała autostrada stanie. Na szczęście, do niczego takiego nie doszło i sama podróż na kwaterę obejmująca: wypakowanie się w Berlinie, zostawienie aut na parkingu długoterminowym, nadanie nosideł dzieci na specjalne cargo, nadania bagau, lotu, rozpakowania się w Chanii oraz wynajęcia samochodu już na miejscu – przebiegła sprawnie i bezproblemowo. Miałem wielką obawę o wypożyczalnię aut, korzystaliśmy oczywiście z niskobudżetowej, mającej średnie opinie w internecie, lecz ze zdziwieniem przyznaję, że obsługa w momencie wynajęcia jak i zdania pojazdów była błyskawiczna i wzorowa. A same auta... no standard grecki. Fiaty Tipo, w dość skromnej konfiguracji, lekko odrapane i z minimalnymi silnikami. Ale... czy trzeba było nam coś więcej? Oczywiście nie. Ważne że mieściły nas, dzieci i bagaże, i jeździły.

Po zapakowaniu się do samochodów mieliśmy kilka możliwości – jechać na jakieś zwiedzanie jednego z wielu atrakcyjnych miejsc blisko schroniska, zwiedzanie oddalonej o 15km Chanii lub... jazda prosto na kwaterę. I z uwagi na zmęczenie wybraliśmy to ostatnie. Czekało nas z lotniska jeszcze ok 1,5h drogi. Naszą kwaterę stanowił dom położony w wiosce Lampini, na wzgórzach, nieopodal większej miejscowości Spili, ciut bliżej południowego wybrzeża wyspy. Po drodze zatrzymaliśmy się w pobliskim Rethymno – trzecim największym mieście – ale tylko w celu zjedzenia obiadu, miasta nie zwiedzaliśmy.


Tak wyglądają dzieci podczas relaksującej podróży na wakacje
Obrazek


Ale jak już docieramy nasz dom jest położony w takiej okolicy to jest ok
Obrazek


Nasz dom okazał się strzałem w dziesiątkę – dużo przestrzeni, wszechobecna zieleń oraz położenie wysoko na wzgórzach zapewniało zbawienny wiatr praktycznie przez cały czas. Już w pierwszych dniach przekonaliśmy się, że klimat naszej miejscówki jest bardzo specyficzny. W dzień królowało górujące niemal w zenicie słońce, ale ranki i wieczory były bardzo przyjemnie chłodne. A wiatr skutecznie łagodził skutki upału. Pod tym kątem nie mogliśmy trafić lepiej. Następnego dnia mieliśmy rozpocząć typową dla nas eksplorację terenu.


29. czerwca

First things first. Nie będąc zbytnio oryginalnymi postanowiliśmy odwiedzić jedną z najbliższych naszej lokalizacji atracji – klasztor Preveli, oraz znajdującą się nieopodal słynną plażę o tej samej nazwie. Droga do klasztoru prowadziła przez imponujący wąwóz Kourtaliotiko, którego ściany momentami niemal zwieszały się nad jezdnią. Po poczytaniu informacji na temat tej atrakcji zaplanowaliśmy ją na jeden z kolejnych dni. Po dość krótkiej jeździe zaparkowaliśmy tuż przy klasztorze Preveli położonym u podnoży gór (hmmm, w sumie stwierdzenie – „u podnóży gór” lub „w górach” nic na Krecie nie znaczy bo ta wyspa to jest jeden wielki łańcuch górski, płaskiego terenu tam właściwie nie ma), kilkaset metrów nad poziomem doskonale widoczego w dole Morza Libijskiego.

Monastyr Preveli
Obrazek

Widok spod monastyru Preveli na wschód
Obrazek

Klasztor był całkiem przyjemny do zwiedzania, było tam mnóstwo kotów, którymi z radością zajęły się nasze dzieci. My mieliśmy natomiast czas na spokojne pomyszkowanie po katolikonie, murach i ogólnie przyjętej okolicy. Kreta słynie z pięknych monastyrów. Ale to nie Preveli, jak się miało okazać kilka dni później, jest tym najefektowniejszym.

Monastyr Preveli
Obrazek


Preveli ma bardzo bogatą historię, było świadkiem wielu ważnych i tragicznych wydarzeń w historii Krety m.in. powstaniu przeciw Turkom (monastyry bardzo często były lokalnymi punktami oporu) oraz II wojny światowej. Jest obu tym wydarzeniom poświęcony charakterystyczny pomnik stojący w kapitalnym punkcie widokowym kilkaset metrów od klasztoru, jednak było to miejsce ogrodzone i, nie wiedzieć czemu, zamknięte.

To drzewo było po prostu imponujące
Obrazek

Monastyr Preveli
Obrazek

Fokus tu
Obrazek

... fokus tam
Obrazek


Nie pozostało nam nic innego jak przeparkować auta o kilka kilometrów i rozpocząć zejście na słynną plażę z lasem palmowym. Zejściu towarzyszły kapitalne widoki na Morze Libijskie i południowe wybrzeże Krety. Sama plaża natomiast nie zrobiła na nas najlepszego wrażenia – do snorkowania słabo, ludzi dużo, ten niby-piach, którym się wszyscy zachwycają to tak naprawdę drobny ciemny żwir. Jak dla nas – bez rewelacji. Ciekawostką tej plaży jest natomiast to, że właśnie tam uchodzi do morza rzeczka niosąca słodką i zimną wodę z gór. Kąpać się można zarówno w morzu jak i w rzece, co jest pewną atrakcją i ciekawostką.

Zejście na plażę Preveli
Obrazek

Plaża Preveli ze skałek po wschodniej stronie
Obrazek

W lesie palmowym
Obrazek

Las palmowy przy plaży Preveli
Obrazek

Las palmowy przy plaży Preveli
Obrazek

No i na Preveli jest jeszcze oczywiście las palmowy – jeden z zaledwie kilku na wyspie. Początkowo sceptycznie podchodziłem do atrakcyjności tego miejsca – miałem wyobrażenie, że jest to niewielki lasek gdzie rośnie może kilkadziesiąt drzew. Błąd. Las jest naprawdę rozległy i spacerowanie nim jest bardzo przyjemne. Kombinacja rzeki, ogromnych skalnych ścian ograniczających wąwóz, którym płynie, oraz tropikalna roślinność, była fantastyczna. Mieliśmy nawet w to miejsce wrócić kiedyś z samego rana, żeby było mniej ludzi, ale ostatecznie nam się to nie udało. Reszta dnia to standard – basen, odpoczynek, planowanie kolejnych wycieczek.

Wracamy z plaży Preveli
Obrazek

Widok na las palmowy z góry, z drogi powrotnej na parking
Obrazek


30. czerwca

Wąwóz Kourtaliotiko przyciągnął naszą uwagę na tyle, że postanowiliśmy odwiedzić go już następnego dnia. Po krótkim rekonesansie obejmującym rozkład parkingów i możliwości eksploracji terenu decydujemy się zostawić samochody na parkingu północnym, zejść na dziko do rzeki (albo raczej, uwzględniając letni stan wody – do koryta rzeki) i zejść wąwozem do wodospadów, które z kolei są łatwo osiągalne z parkingu południowego. Plan udało się zrealizować w pełni, a wycieczka wąwozem była wprost wspaniała. Moja żona stwierdziła, że Kreta pozwoliła jej odkryć zupełnie odrębną gałąż turystyki – chodzenie po wąwozach. Niby podobnie jak w górach, ale inaczej. I nie mniej pięknie. Kiedyś zresztą mieliśmy okazję odwiedzić Kanion Kolorado i faktycznie jest to specyficzne - najpierw schodzisz a potem drzesz do góry w drodze powrotnej.

Wąwóz Kourtaliotiko
Obrazek

Wąwóz Kourtaliotiko
Obrazek

Wąwóz Kourtaliotiko
Obrazek


Wąwóz Kourtaliotiko
Obrazek


Przez całą wycieczkę towarzyszyły nam wyśmienite widoki i piękna miejscowa roślinność. Spotkaliśmy również miejsca bogato zasiedlone przez żaby i kraby co wywołało entuzjazm u faunolubnych członków naszej ekipy. Po dotarciu do wodospadu stwierdziliśmy, że super że udało nam się tam dotrzeć od strony rzeki, a nie tylko zejść z parkingu najłatwiejszą drogą, bo samo otoczenie wodospadów nie powałało. Niby było ładnie ale krajobraz szpeciły instalacje do pozyskiwania wody. Po wycieczce zrobiliśmy jeszcze z Fasolą ekspresową akcję pobiegnięcia po samochody, pozwoliliśmy dziewczynom zejść już bez dzieci do jeszcze jednego punktu widokowego, i tak zakończyliśmy... poranną część atrakcji. Na najgorętszą część dnia zjechaliśmy do naszego domu, ale to nie był jeszcze koniec.

Nawet wracając po samochody, właściwie z drogi, udało się chwycić jakieś ciekawe kadry. Ten żlebik porośnięty różowym kwieciem wyglądał magicznie
Obrazek

Wieczorem (chyba nieco później niż chcieliśmy) pojechaliśmy na zwiedzanie Rethymno. Pospacerowaliśmy wokół weneckiej fortecy (już zamykali, więc wiedzieliśmy że trzeba będzie powtórzyć), zgubiliśmy się w ciasnych uliczkach starego miasta, widzieliśmy fontannę Rimondiego (myśleliśmy że jest większa!) a także byliśmy w starym porcie weneckim i pod latarnią morską. Na koniec, pod Fotrezzą zaliczyliśmy jeszcze świetny koncert miejscowej kapeli. I nawet powrót bez jednego światła mijania (wcześniej nie pomyślałem żeby sprawdzić) nie zmącił dobrego nastroju.

Przechadzając się uliczkami starego miasta w Rethymno
Obrazek

Rethymno - meczet
Obrazek

W porcie w Rethymno
Obrazek

Stary port wenecki w Rethymno
Obrazek

Latarnia morska na portowej główce
Obrazek


1. lipca

Wiedzieliśmy że kolejnego dnia czeka nas bardziej wymagająca wycieczka i pozwoliliśmy sobie na dłuższe leniuchowanie. Po południu potanowiliśmy odwiedzić kolejny z kreteńskich monastyrów – Arkadi. Jest to miejsce szczególne, gdyż dla Kreteńczyków i Greków stanowi symbol walki o niepodległość. Podczas walk z Turkami w XIXw. grupa mnichów i okolicznych mieszkańców wysadziła się w miejscowym arsenale, gdyż los który miał ich spotkać ze strony nacierających Turków nie byłby lepszy. Po dziś dzień można zwiedzać pozbawioną stropu salę arsenału.

Droga do klasztoru Arkadi obfitowała w przepiękne widoki
Obrazek

Droga do Arkadi wiodła przez dziki kreteński interior. Momentami podjazdy były tak strome, że z trudem udawało się je pokonać na... pierwszym biegu. Wszędzie dookoła widać było góry, w pewnym momencie odsłonił się również masyw Psiloritis z najwyższym wierzchołkiem wyspy (co do którego również mieliśmy plany).
Po godzinie dotarliśmy do klasztoru. Jego fasada robiła zdecydowanie największe wrażenie, cała reszta wydawała się nieco zaniedbana. Ponownie, uprzedzając fakty, napiszę że nie był to najpiękniejszy monastyr który odwiedziliśmy.

Klasztor Arkadi
Obrazek

Roślinność klasztorna
Obrazek

Klasztor Arkadi ma piękny front
Obrazek

Wracając zatrzymujemy się w jednej z wiosek na tradycyjny grecki jogurt. Cena wydawała nam się trochę wygórowana jak za jogurt z samym miodem bez owoców, ale tylko do momentu spróbowania tego deseru. Ja nie wiem jaki był to jogurt i czy coś takiego można kupić normalnie w sklepie (teraz żałuję, że nie zapytałem), ale jego smak był wprost fenomenalny. Po krótkiej przerwie okraszonej posiłkiem z widokiem na Góry Idajskie, wróciliśmy (prawie) spokojnie do naszego domu. W pewnym momencie zaświeciła mi się kontrolka w samochodzie, co mnie dość mocno zaniepokoiło. Pierwotnie myślałem, że jest ona związana z przepaloną żarówką, ale to nie było to. Później dopiero poszperałem w necie i okazuje się, że był to po prostu czujnik ciśnienia w oponach (nie miałem pojęcia, że w tak ubogo wyposażonym aucie w ogóle one będą). W każdym razie dzwonię do wypożyczalni aut i mówię jaki jest problem. -„What is the color of the icon? Red or yellow?” -“Yellow” -“Then please ignore it and continue enjoying your vacation”. Kocham grecki mental.


2. lipca

Następnego dnia planowaliśmy jedną z poważniejszych wycieczek na tych wakacjach. Ostrzyłem sobie na ten temat zęby od bardzo długiego czasu. I po czasie przyznaję, że się nie zawiodłem.

Wstaliśmy o świcie, zapakowaliśmy dzieciaki i siebie do aut i pomknęliśmy (ta.. przez te góry szczególnie..) w okolice miasteczka Chora Sfakion, nieformalnej stolicy regionu Sfakia. Miasteczko liczy ok 350 stałych mieszkańców i jest największym w promieniu godzinnej jazdy autem, co sporo mówi o dzikości tego terenu. Do celu mieliśmy ok. 30km w linii prostej, natomiast drogą było to ponad 60km i zajęło niecałe półtorej godziny. Jeśli ktoś mi kiedyś powie, że w Polsce widział krętą drogę to.... Nie. W Polsce nie ma krętych dróg.

Sfakia leży na południowych stokach Lefka Ori, słynnych Gór Białych. Zgodnie z planem, minęliśmy miejscowość i przejechaliśmy jeszcze 2 kilometry w stronę osady Anopoli, do pierwszego ostrego zakrętu na tej drodze. W tamtym miejscu długodystansowy pieszy szlak E4, który biegnie różnymi wariantami przez całą Kretę, opuszcza drogę i kieruje się na długi trawers prowadzący kilkadziesiąt kilometrów południowo zachodnim wybrzeżem wyspy. Naszym celem było pokonanie kilkukilometrowego odcinka do miejscowości Loutro.

Zostawiamy samochody na pierwszym zakręcie drogi Chora Sfakion - Anopoli
Obrazek

Wojtek obczaja początek szlaku
Obrazek

Wycieczkę zaczęliśmy ok 7 rano, słońce nie operowało bardzo mocno i szło się przyjemnie. Pierwszym etapem było dojście do plaży Glyka Nera, Słodka Woda. Kiedy czytałem wcześniej opis tego szlaku, zastanawiałem się czy będziemy w stanie pokonać go z dziećmi, ale z tym nie było żadnego problemu. Było może kilka miejsc gdzie należało uważać by nie spaść ze stromych klifów, ale zdecydowana większość to banalna ścieżka. Cały czas towarzyszyły nam widoki na morze i góry, choć barwy były jeszcze mocno przytłumione przez nisko wiszące słońce.

Początek szlaku na plażę Glyka Nera
Obrazek

Ponad plażą Glyka Nera
Obrazek

Na plaży nie zatrzymaliśmy się zbyt długo, nie chcieliśmy się na niej kąpać. I była to dobra decyzja. Z poziomu morza należało się znów dość stromo wpiąć na klify. Dalsza część szlaku prowadziła w kierunku malutkiego białego kościółka ze stojącą tuż obok dzwonnicą. To miejsce było po prostu zachwycające. Morze, góry, w oddali widoczna biała zabudowa Loutro i nikogo dookoła nas. Tuż potem znaleźliśmy uroczą pustą zatoczkę z niewielką, wprost idealną dla nas, plażą. Tam zrobiliśmy dłuższą przerwę na pływanie, snorkowanie i podziwianie okolicy.

Dzwonnica przy kapliczce nad Morzem Libijskim
Obrazek

Przepiękny fragment drogi za plażą Glyka Nera
Obrazek

Fantastyczna zatoczka po drodze
Obrazek

Ten odcinek to jedno z moich najpiękniejszych wspomnień z tych wakacji
Obrazek

Góry ponad zatoczką
Obrazek

Po kąpieli kontynuowaliśmy szlak w stronę miasteczka. Kolejne zakręty, kolejne zatoczki a tymczasem białe domki Loutro stawały się coraz wyraźniejsze. Niestety, przed samą wioską widoki zaczęły szpecić wysokie płoty zrobione z zespawanych prętów. Są one na Krecie powszechne i powstrzymują kozy i owce przed wchodzeniem w szkodę.

Miałem z tyłu doping
Obrazek

Rzut oka za siebie, już bliżej Loutro
Obrazek

Nasza ekipa nad Loutro
Obrazek

Chwilę potem wniknęliśmy w wąskie uliczki miasteczka i poszliśmy na zasłużone lody, piwo i kawę. Loutro jest miejscem, do którego nie da się dojechać samochodem. Komunikację zapewniają często kursujące w obie strony wybrzeża łodzie i taksówki wodne. Właśnie takim transportem chcieliśmy wracać chcąc uniknąć pieszej wycieczki z powrotem. Wiedzieliśmy jednak, że mamy sporo czasu do wykorzystania. Znaleźliśmy kolejne miejsce na kąpiel, ja pobuszowałem trochę z Wojtkiem na plecach po okolicy poszukując fajnych miejsc na zdjęcia.

Zasłużone zimne piwo w Loutro
Obrazek

Loutro
Obrazek

Loutro, idziemy się kąpać
Obrazek

Rzut oka za miasteczko
Obrazek

A w takich okolicznościach przyrody się kąpaliśmy
Obrazek

Kiedy wsiadaliśmy na łódkę płynącą na plażę Glyka Nera i do Chora Sfakion, słońce nabierało już pełnej mocy. Fasola i ja wysiedliśmy na plaży, natomiast reszta ekipy popłynęła do miasteczka. My woleliśmy pokonać jeszcze raz kawałek szlaku niż dreptać ze Sfakii asfaltową drogą 2 kilometry. Ale muszę przyznać, że po południu słońce już dawało tak w kość, że nie szło się zbyt przyjemnie. Dwadzieścia minut wystarczyło żeby się dobrze zagotować. A wejście do nagrzanego samochodu również nie poprawiło sytuacji. Chwilę potem spotkaliśmy się już w Chora Sfakion, wypiliśmy kawę i usatysfakcjonowani pojechaliśmy na obiad w okolice naszej bazy. Wstanie wcześnie rano ma tę zaletę, że jak zacznie naprawdę smażyć to jest się już w domu nad basenem.

Powrót po samochody już w pełnym słońcu. Ciężko było
Obrazek

W drodze powrotnej po samochody
Obrazek


3. lipca

Fasola i ja wraz z najstarszymi dziećmi wstajemy kiedy jest jeszcze ciemno. Plan na ten dzień jest prosty – zadzwonić dzwonem na Timios Stavros – Świętym Krzyżu, najwyższym punkcie wyspy. Kreta ma dwa masywy górskie znacznie przekraczające wysokość 2tys. metrów nad poziomem morza – co ciekawe ich najwyższe wierzchołki różnią się wysokością jedynie o 2-3 metry. Są one oddalone od siebie o kilkadziesiąt kilometrów, ale bardzo różnią się charakterem. Miałem cichą nadzieję na zdobycie obu, ale niestety ostatecznie mi się to nie udało.

Aby dotrzeć pod Psiloritis należało z naszej lokalizacji pokonać jakieś półtorej godziny samochodem. Ostatni odcinek drogi to podjazd – wprawdzie asfaltową – ale wąską i pokrytą gęsto spadającymi z okolicznych wzgórz kamieniami drogą. Zważając na wydarzenia z poprzednich urlopów bardzo obawiałem się złapania gumy i jeździłem ostrożnie, zwłaszcza w obszarach podwyższonego ryzyka.

Wschód słońca po drodze do schroniska Mygerou
Obrazek

Przed 7 rano dotarliśmy na położony na wysokości ok 1600 metrów parking przy nieczynnym schronisku Mygerou. Sprawa była prosta – mamy 900 metrów podejścia na wierzchołek. Mówię naszym chłopakom, że jeśli pokonają ten dystans w czasie dwóch godzin na górę to są prawdziwymi kozakami. No i zaczęliśmy podejście wśród skałek i traw. Barwy były jeszcze o tej porze mocno przytłumione.

Od samego początku widać było, że Szymonowi tego dnia nie idzie za dobrze. Pewnie zmęczenie poprzednimi wycieczkami. Fakt, nie oszczędzamy naszych dzieci na wakacjach. Nasze tempo nie było na pewno słabe, szliśmy spokojnie pokonując kolejne piętra doliny i widząc wysoko nad nami, po prawej stronie, kaplicę położoną na wierzchołku. Akurat w tamtym miejscu sakramencko wręcz wiało i zastanawiałem się, czy na grani sytuacja się poprawi, czy wręcz przeciwnie. Na szczęście kilka kwadransów później właściwie zupełnie się uspokoiło.

Podczas wejścia strasznie wiało
Obrazek

Widok z podejścia na przełęcz
Obrazek

Już prawie na grani
Obrazek

Docieramy pod szczyt
Obrazek

W pewnym momencie wysforowaliśmy się z Frankiem dość mocno do przodu, osiągnęliśmy grań, gdzie należało ostro odbić w prawo i stanęliśmy naprzeciwko szczytu. Z tego miejsca wydawało się, że jest już dalej w poziomie niż w pionie. Trochę dla żartu rzuciłem, że chyba nam się nie uda złamać bariery dwóch godzin, ale w ogóle nie przywiązywałem do tego jakiejkolwiek wagi. Po prostu szliśmy z Frankiem w kierunku szczytu rozmawiając o wszystkim i o niczym, aż tu nagle za sobą usłyszeliśmy... biegnącego Szymona. Odezwała się w nim sportowa ambicja i po pokonaniu kryzysu, na sam wierzchołek wręcz wbiegł, wyprzedzając nas. Dwie godziny i osiem minut. Uważam, że jak na 900m podejścia w pionie dla dziesięciolatków jest to czas wyśmienity. Chłopaki chodzą po górach właściwie tempem mocniej wysportowanych dorosłych, bez dwóch zdań.

Fasola przy dzwonie
Obrazek

... dzwonimy i my
Obrazek

Pasące się gadziny
Obrazek

Na szczycie byliśmy zupełnie sami. Niestety, zawiodły nas nieco widoki. Widać było duże przymglenie, przejrzystość powietrza była marna. Kiedy kilka dni później rozmawiałem z jednym Kreteńczykiem, mówił że z Psiloritis zdarzało mu się oglądać góry Tajget na Peloponezie (byłem na ich najwyższym szczycie w 2019) albo Santorini. To są potężne odległości, grubo ponad 100km. My ledwo widzieliśmy jedno i drugie wybrzeże, a Gór Białych – wcale. Ale i tak było pięknie.

Widok na Timios Stavros z sąsiedniego bezszlakowego wierzchołka
Obrazek

Widok na wschód z mojej dodatkowej góry
Obrazek

Schodzimy
Obrazek

Po dłuższym samotnym pobycie na wierzchołku rozpoczęliśmy zejście. Ja skoczyłem sobie jeszcze w bok na sąsiedni szczyt skąd miałem fajną panoramę na okolicę i sam Timios Stavros. Po chwili dołączyłem do reszty ekipy i zaczęliśmy spokojne zejście tą samą drogą na parking. Kiedy słońce podniosło się wyżej, dolina nabrała przepięknych wprost kolorów. Światło fajnie podbiło zieleń. Schodziliśmy zachwyceni krajobrazami, które były dużo ładniejsze niż z samego rana.
Do dotarciu do samochodu szybko rozpoczęliśmy powrót na bazę. Zmęczonemu przysypiającemu Fasoli głowa kiwała się we wszystkie strony, dzieci z tyłu też wkrótce usnęły. Mi jechało się zaskakująco dobrze. Po drodze zajechaliśmy jeszcze w okolicy Rethymno na pyszną kawę i coś do przekąszenia i tym samym odkryliśmy miejsce, które miało być naszym stałym punktem podczas powrotów do domu.

Jak wracaliśmy to zieleń zboczy była zachwycająca
Obrazek

Już po zejściu na parking
Obrazek

Późnym popołudniem robimy jeszcze wycieczkę do pobliskiego ogrodu botanicznego, gdzie spacerujemy między wszelkiego rodzaju miejscowymi ziołami i drzewkami owocowymi. I kupujemy zapas pysznej kreteńskiej herbaty ziołowej, oliwy i innych pamiątek.

Niestety, wieczorem okazało się, że zaczynam się nie najlepiej czuć. Podejrzane było już to, że po południu nie mogłem zasnąć kiedy próbowałem położyć się na drzemkę. Wkrótce potem pojawiła się chrypa i nieżyt nosa, następnie katar. Przeziębienie trochę popsuło mi resztę urlopu, szczególnie dwa kolejne dni pod kątem samopoczucia były dla mnie nienajlepsze. No cóż, pierwszy raz doświadczyłem takiego stanu na urlopie. Szkoda.

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sie 07, 2023 4:15 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10406
Lokalizacja: miasto100mostów
4. lipca

Przyszedł czas na nieco dokładniejsze zwiedzenie Rethymno. Ale zdarzają się na urlopie takie dni, że... Najpierw nie mogliśmy się dogadać czy jechać rano, po południu czy wieczorem. Jak już się w końcu dogadaliśmy to i tak okazało się, że ruszyliśmy za późno i będziemy zwiedzać w najgorszym skwarze. W samym mieście zamiast jechać na sprawdzony parking przy Fortezzy to wbijamy się do centrum, a tam korki jak szlag. Tak czasem bywa...

Rethymno – widok z twierdzy na miasto
Obrazek

I na północne wybrzeże wyspy
Obrazek

Ostatecznie zaparkowaliśmy w miejscu, które znaliśmy już z poprzednich wizyt. Na pierwszy ogień idziemy zwiedzać Fortezzę – pozostałości po weneckiej twierdzy górującej nad miastem. W obrębie murów jest kilka ciekawych obiektów takich jak pozostałości starego arsenału czy meczet (ten powstał oczywiście po zdobyciu miasta przez Turków). Byłoby super gdyby nie straszny skwar i ekspozycja na słońce praktycznie na całym terenie Fortezzy.

Twierdza Rethymno - arsenał
Obrazek

Twierdza Rethymno - arsenał
Obrazek

Zwiedzanie Fortezzy
Obrazek

Zwiedzanie Fortezzy
Obrazek

Następnie schodzimy do miasta i idziemy na obiecane dzieciom lody. Zatrzymaliśmy się tuż przy fontannie Rimondi. Znaleźliśmy lodziarnię z przysympatyczną właścicielką, z którą rozmawialiśmy chyba z pół godziny. To właśnie uwielbiam w podróżach w naszym stylu.

Fontanna Rimondiego – najbardziej znany zabytek miasta
Obrazek

Lodziarnia sympatycznej właścicielki
Obrazek

Alicja była zachwycona tymi drzewkami
Obrazek

Po zwiedzaniu miasta doszedłem jednak do wniosku, że Rethymno... nie powala. Dużo naczytaliśmy się, że wspólnie z Chanią tworzą dwa najładniejsze miasta na Krecie, porównywalne pod kątek atrakcyjności. Chania była jeszcze przed nami, ale... Rethymno to średniawka. Nam nie podeszło jakoś bardzo.
Resztę dnia spędziliśmy na przygotowaniach do kolejnej intensywnej wycieczki.

Julek jest prawdziwym specjalistą w łapaniu takich okazów
Obrazek

Jak masz trójkę dzieci to na dwutygodniowym urlopie może wygospodarujesz łącznie z pół godziny
Obrazek


5. lipca

Wyjechaliśmy ponownie o świcie i skierowaliśmy się na półwysep Akrotiri – czyli dokładnie w okolice lotniska Chania. Okolice te znane są z malowniczych zatoczek i pięknych monastyrów. Na pierwszy ogień poszła plaża Seitan Limani – Zatoka Szatania. Już dojazd na sam parking dostarczył sporo wrażeń, zwłaszcza agrafki na samej końcówce. Z miejsca gdzie zostawiliśmy samochody należało zejść stromą kamienistą ścieżką nad małą zatoczkę wciskającą się między skały w kształt litery L. Miejsce z góry wyglądało naprawdę ładnie. Niestety odległość od naszej miejscówki oraz fakt, że wyjechaliśmy później niż pierwotnie zakładaliśmy spowodował, że na samej plaży było już sporo ludzi. I szybko dochodzili nowi.

Schodzimy na plażę Seitan Limania
Obrazek

Szlak na plażę
Obrazek

Kąpało się jednak bardzo przyjemnie, ja jeszcze na koniec dla zdjęć pobuszowałem sobie po okolicznych skałkach. Jakieś było moje zdziwienie kiedy w pewnym momenci znalazłem coś co wyglądało jak... rakieta.

Znalezisko na skałach ponad plażą
Obrazek

Skakać?
Obrazek

Wracamy z plaży Seitan Limania
Obrazek

Na Seitan Limani zabawiliśmy może z dwie godziny, ale to był dopiero początek atrakcji tego dnia. Po wspinaczce na parking (niesamowite jak zwykła kamienista ścieżka może sprawiać ludziom naprawdę duże problemy) podjechaliśmy kilkanaście kilometrów pod monastyr Agia Triada – Trójcy Świętej. Sam obiekt spoza jego zewnętrznych murów nie wyglądał może zbyt imponująco, natomiast w środku... był po prostu magiczny. Cudowna architektura tego obiektu w połączeniu z niesamowicie wprost utrzymaną roślinnością tworzyła kombinację doskonałą. Zastanawiam się czy nie jest to najpiękniejszy obiekt sakralny, jaki kiedykolwiek widziałem. Liczba fajnych planów zdjęciowych była tam wprost nieskończona. Spacerowaliśmy tam prawdziwie zachwyceni.

Agia Triada - mury od środka
Obrazek


Naprawdę dobrze się bawiliśmy w Agia Triada
Obrazek


Agia Triada - front
Obrazek

Monastyr Agia Triada
Obrazek

Agia Triada
Obrazek

Wyglądało to mistrzowsko
Obrazek

Zieleń w tym monastyrze to było coś nieprawdopodobnego
Obrazek

Po wyjściu z Agia Triada pojechaliśmy dalszych kilka kilometrów do kolejnego monastyru – a raczej zespołu monastyrów – Tziagarolon oraz Katholiko. Pierwszy z nich tego dnia był niestety nieudostępniony do zwiedzania, do drugiego natomiast (a właściwie jego ruin, gdyż lata jego świetności minęły kilka dobrych wieków temu) można było dojść w kilkadziesiąt minut szlakiem prowadzącym do wąwozu Katholiko.

Schodzimy do monastyru Katholiko
Obrazek

Przepiękna przyroda. A jak pachniało
Obrazek

Moje samopoczucie było delikatnie mówiąc nienajlepsze, ale większość – mimo najsilniejszego skwaru – chciała iść. No to poszliśmy. Szlak biegł w dół wzgórz najpierw niecałe 200m w pionie do ruin monastyru, następnie jeszcze dodatkowe 100m różnicy poziomów już wąwozem do samego morza. Mieliśmy chwilę zwątpienia przy monastyrze (Lila nam się chwilowo zgubiła), ale ostatecznie zeszliśmy do zatoki na kąpiel. I był to strzał w dziesiątkę.

Zabytkowy most przy monastyrze Katholiko
Obrazek

Wąwóz Katholiko
Obrazek

Plaża u ujścia wąwozu Katholiko
Obrazek

Plaża u ujścia wąwozu Katholiko
Obrazek

Zarówno monastyr, jego otoczenie jak i wąwóz Katholiko były po prostu przepiękne. Nad zatoczką byliśmy zupełnie sami. Zejście do wody nie było zbyt wygodne dla dzieciaków, ale z tym sobie poradziliśmy. Błękit nieba, morze, wiatr, góry i my – czy można chcieć czegoś więcej?

Muszę przyznać, że naprawdę obawiałem się swojej formy podczas powrotu do auta. Czym jest zaledwie niespełna 300m w pionie? Jednak w pełnym słońcu, kreteńskim upale, z Wojtkiem w nosidle na plecach i z mocnym przeziębieniem – musiałem naprawdę spiąć się w sobie, a chwile słabości były. Tutaj muszę też podkreślić, że wszystkie nasze dzieciaki, mimo tego że dzień naprawdę nie należał do najłatwiejszych , spisały się wręcz wzorowo – zresztą – jak i przez cały wyjazd.


7.lipca

Kolejny dzień to było odpoczywanie w domu, zakupy, degustacja trunków, jednym słowem relaks po- i zaraz przed dniem intensywnym. A również "przed" dlatego, że nadeszła w końcu pora aby przekonać się jak podczas tego wyjazdu dopisuje nam fart.

O tym czy i w jaki sposób odwiedzić lagunę Balos – jedno z najbardziej znanych miejsc na Krecie – dyskutowaliśmy na wiele miesięcy przed wyjazdem. Opcje były dwie – rejs łodzią z Kissamos lub jazda własnym samochodem. Obie możliwości miały swoje wady i zalety. My ostatecznie zdecydowaliśmy się jechać na własną rękę, co miało się wiązać z pokonaniem ostatniego około ośmiokilometrowego odcinka bardzo wyboistą szutrową drogą. A to śmierdziało tym czego chcieliśmy uniknąć za wszelką cenę – kapciem.

Kości jednak zostały rzucone i – który to już raz – zerwaliśmy się jeszcze przed świtem aby ruszyć w kierunku sławnej laguny. Dzieliło nas od niej ok 130km, i o ile pierwszą część w większości można było pokonać kreteńską „autostradą” Chania – Rethymno – Heraklion, o tyle końcówka stanowiła dla nas dużą niewiadomą. Założenie było takie, aby przynajmniej być jednymi z pierwszych aut na parkingu tego dnia.

Szutrowa droga przez Półwysep Gramvousa okazała się być dużo gorszą niż zakładaliśmy. Co prawda nie było wcale tak wąsko i przepaściście jak straszyli, ale... to nie była droga szutrowa. Ta droga wyglądała jak tatrzański szlak czarny do Murowańca albo szlak do Zielonego Stawu Kieżmarskiego. Kamienie wystające nieraz na kilkanaście centymetrów, pełno świeżo osypanego gruzu z okolicznych wzgórz. Jazda tamtędy przysporzyła mi na pewno kilka dodatkowych siwych włosów. Jeszcze w domu czytaliśmy że można tą drogą poruszać się z prędkością 15-20 km/h. Ja nie wiem czy przekroczyłem 10km/h. 8 kilometrów jechaliśmy chyba z 50 minut w pełnej koncentracji. Nie ma to jak prawdziwy wyjazd all inclusive. Wszystkie rodzaje wrażeń w pakiecie.

Ta góra z okolic parkingu wyglądała fantastycznie, chciałoby się tam pójść
Obrazek

Udało nam się być jednymi z pierwszych na parkingu i szybko rozpoczęliśmy zejście nad lagunę – było to jakieś pół godziny marszu. Kiedy wyszliśmy z aut, najpierw należało osiągnąć grzbiet i dopiero tam otwierał się widok na zachód. Pierwsze wrażenie nie było jakieś powalacjące – ale to pewnie dlatego, że wszystko było jeszcze w cieniu. Fantastycznie wyglądał za to grzbiet górski biegnący przez cały półwysep na południe.

Coś na lagunie trzeba robić jak nurkowanie jest słabe
Obrazek

Po zejściu nad morze zajęliśmy sobie miejsce trochę na uboczu. Pospacerowaliśmy po płytkiej wodzie, ale po pewnym czasie dzieciaki zaczęły nam narzekać, że jest nudno. I gorąco. No tak, na snorkowanie nie było tam szans, co prawda mogliśmy się przenieść kawałek dalej nad otwarte morze, tam jednak były tego dnia spore fale.

Po jakimś czasie wyskoczyłem sobie jeszcze z Fasolą na okoliczne wzgórza aby porobić zdjęcia. Samo otoczenie laguny oraz pobliskich wysp wyglądało spektakularnie. Jeden z ciekawszych widoków w życiu. Kiedy wróciliśmy do reszty ekipy padło jednak hasło do odwrotu. Idąc w stronę parkingu odbijam jeszcze z Lilą na okoliczne skałki popodziwiać widoki. A było co.

Idziemy z Fasolą na wzgórza polować na jakieś ciekawe widoczki
Obrazek

Opłaciło się
Obrazek

Ten widok zapamiętam na długo. Na horyzoncie majaczy jakaś wyspa. Czyżby Antikithira?
Obrazek

Bajunia
Obrazek

Jak teraz sobie o tym myślę, to uważam że źle rozegraliśmy wizytę na Balos. Teren był tam średni (dla nas – my po prostu nie lubimy miejsc tak komercyjnych, a piach i płytka woda jest dla nas średnią atrakcją samą w sobie) do plażowania, był natomiast fantastyczny do trekkingu. Trzeba było potraktować to jako normalną wycieczkę w terenie, pójść sobie na pobliską wyspę Tigani i na jej najwyższy punkt oraz pospacerować po skałkach i wzgórzach na północ od parkingu. A oferowały one pyszne widoki. Czy samo Balos nas rozczarowało? Miejsce jest na pewno piękne i warte zobaczenia. Czy warte takiej długiej drogi i tego męczącego szutru? Nie wiem, ale jeśli byśmy się nie przekonali to ja na pewno bym żałował.


Wracając już do aut wychodzimy z Lilą jeszcze na okoliczne skałki
Obrazek

Kwintesencja urlopu
Obrazek

Jeszcze w stronę łańcucha górskiego biegnącego w osi półwyspu Gramvousa
Obrazek

Droga powrotna przez wspomniane wyboje przebiegła o tyle spokojniej, że była świadomość, że skoro przejechaliśmy ją już raz, to powinno się dać bezpiecznie wrócić. Jechaliśmy jeszcze dłużej (większość czasu żółwim tempem na drugim biegu i bez używania gazu, na najniższych obrotach), ale się udało. Tuż przed Kissamos odwiedzamy jeszcze knajpę z pyszną kawą i kanapkami, tam też zorientowaliśmy się jak jest z parkingiem w Chanii. Będąc tak blisko tego miasta postanowiliśmy je zwiedzić jeszcze tego samego dnia.

Już po przejechaniu szutru
Obrazek

Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy ku nowemu Muzeum Archeologicznemu. Miejsce nowe, jak na greckie standardy bardzo nowoczesne. Spędziliśmy tam godzinę oglądając różne eksponaty – od epoki minojskiej, przez antyczną Grecję po Wenecjan i Bizancjum. Muzeum jest niewielkie, ale przyjemne do zwiedzania.
Następnie poszliśmy do restauracji, w której zjedliśmy chyba najpyszniejszy obiad podczas tego wyjazdu. Świetne owoce morza, dobre wino. Posileni mogliśmy ruszyć na zwiedzanie miasta.

Chania, port wenecki
Obrazek

Zielaki pod latarnią morską
Obrazek

Chania – wąskie uliczki w centrum
Obrazek

Chłopaki na lodach w Chanii, na placu 1821 roku
Obrazek

Chania od samego początku robi wrażenie. Jest zdecydowanie inaczej niż w Rethymno, stąd dziwi mnie, że te dwa miasta są ze sobą porównywane. Chania jest większa, port jest bardziej schludny, poszczególne turystyczne dzielnice, w których są urokliwe uliczki oddzielone są od siebie szerszymi alejami, są miejskie place, wszystko ma większy rozmach i jest po prostu ładniejsze. Chania bardzo nam się spodobała. Szczególnie wieczorem, kiedy zelżał już straszliwy upał towarzyszący nam od zostawienia aut na parkingu. Do domu wracamy porządnie zmęczeni ale usatysfakcjonowani. To był jeden z najintensywniejszych dni.

Wracamy już przez port do aut, widok na wschód, na meczet
Obrazek

I Meczet Janczarów z bliska
Obrazek


8. lipca

Przyszedł czas kiedy należało trochę odpocząć. Mieliśmy plany na kolejne dłuższe wycieczki, ale nie zrealizowaliśmy ich. Ograniczyliśmy się do bliższych wypadów. Na pierwszy ogień poszła Jaskinia Melidoni oddalona o ok. godzinę jazdy samochodem. Sama jaskinia – przeciętna, może na 10 minut zwiedzania. W zamian fantastyczne widoki na Psiloritis z parkingu i okolic.

W jaskini, było ładnie, ale zwiedzania może na 10 min baaardzo spokojnym tempem
Obrazek

Lisiek i Góry Idajskie
Obrazek

Okazało się, że w okolicach jaskini znajduje się mini-zoo poświęcone przede wszystkim gadom prowadzone przez lokalnego pasjonata. Oczywiście jak Julek – nasz faunoświr – to zobaczył to nie mógł przeżyć że jest już zamknięte. Wiercił nam dziurę w brzuchu do końca wyjazdu żeby tam pojechać.

Chodzimy po Margarites
Obrazek

...które miało naprawdę urokliwe zaułki
Obrazek

I jeszcze taki ładny domek
Obrazek

Julek chodził na wycieczki z karmą i karmił koty. Jak widać cieszyło się to popularnością wśród futrzaków
Obrazek

Po jaskini odwiedziliśmy jeszcze pobliską miejscowość Margarites słynącą z ceramiki i rękodzieła. Wioska położona jest na urokliwych wzgórzach i muszę przyznać, że jak na Grecję panował tam porządek, było schludnie i ładnie. Niestety nasze dzieciaki odwaliły nam taką szopkę, że zepsuły nam większość spaceru. No coż, bywa czasem i tak.

Balonów jak w Kapadocji
Obrazek

Margarites
Obrazek

W Margarites kończy się już dzień
Obrazek


9. lipca

Spędziliśmy ten dzień na plażowaniu na pobliskiej Schinarii. Było całkiem fajne snorkowanie, ja dodatkowo polatałem sobie po okolicznych wzgórzach porobić zdjęcia. Południowe wybrzeże Krety ma bardzo ciekawy krajobraz w tym miejscu.

Plaża Schinaria z góry
Obrazek

Na plaży Schinaria
Obrazek

Wychodzę na skałki skąd focę sąsiednią plażę (będziemy tam dwa dni później. Zainteresowała mnie też widoczna po prawej kaplica
Obrazek

Tak wygląda południowe wybrzeże Krety
Obrazek

Wieczorem wyskakujemy jeszcze na chwilę do najbliższej większej miejscowości – Spili. Co ciekawe pojawiliśmy się tam pierwszy raz – pod sam koniec wyjazdu. Często takie najbliższe atrakcje odwiedzamy na sam koniec. Wioska jest całkiem urokliwa, wspaniale położona, wręcz wciśnięta pomiędzy okoliczne góry. Największym zabytkiem jest tam stara, kilkusetletnia fontanna z 32 kamiennymi rzeźbami lwów. W jej okolicy znajduje się pełno restauracji i postanowiliśmy usiąść w jednej z nich i coś przegryźć. Niestety – jedyny raz podczas wyjazdu jesteśmy zupełnie niezadowoleni z obsługi – a nam niewiele trzeba do szczęścia. Niestety niemożność dogadania się po angielsku, źle nałożone lody dla dzieciaków i ogólne gburstwo kelnerów pozostawiły słabe wrażenie. Dziwne miejsce.

Fasola leczy rany w wodzie ze Spili. Czy ta będzie miała uzdrawiające właściwości?
Obrazek


10. lipca

Niby mieliśmy plan na ostatnią długą wycieczkę, były różne pomysły, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się zrobić coś zdecydowanie bliżej. Dostaliśmy cynka od lokalsów, że w okolicach Rethymno, czyli blisko nas, jest bardzo urokliwy wąwóz Myli, nadający się na krótką i miłą wycieczkę wśród zieleni. No cóż – wąwozów na Krecie nigdy dość, a perspektywa marszu pośród szumu potoku i gęstej zieleni a nie w spalonym słońcem półpustynnym krajobrazie brzmiała kusząco. Niestety tuż po wyjściu z samochodu Alicja paskudnie skręciła kostkę. Co prawda tego dnia dała jeszcze radę normalnie kontynuować wycieczkę, ale potem było już gorzej. Dobrze przynajmniej, że nie na początku wakacji.

Wąwóz Myli jest bardzo zielony
Obrazek

Tak podane piwo w takim miejscu... lubię to
Obrazek

Kostka skręcona ale humor dopisuje
Obrazek

Wąwóz Myli był miejscem zamieszkanym od czasów starożytnych. Mijaliśmy przez całą drogę ruiny cerkwi, młynów, osad i ogólnie siedzib ludzkich. Trasa nie była długa – dobrym marszem pewnie do pokonania w godzinę w jedną stronę. My przeszliśmy ją w obie strony gdyż nie było sensownej możliwości wrócenia do auta. W górze wąwozu spędziliśmy godzinę w fantastycznej restauracji. Jej zaopatrzenie było atrakcją samą w sobie – zwłaszcza dla dzieciaków – gdyż ponad wąwozem była rozciągnięta stalowa lina, po której kursował wózek napędzany ręczną korbą. Piliśmy w tym miejscu doskonałą kawę i piwo w świetnie przygotowanych zmrożonych kuflach. Ja dodatkowo jadłem profesjonalnie zrobione dakos – kreteńską przystawkę (suchary z przetartymi pomidorami, serem, oliwkami, oliwą i przyprawami), o której usłyszeliśmy pierwszy raz 4 lata wcześniej na Peloponezie, i którą często robiliśmy samodzielnie w domu.

Wąwóz
Obrazek

Myli
Obrazek

jest bardzo zielony
Obrazek

Po wyjściu z wąwozu
Obrazek

Po wyjściu z wąwozu rozdzielamy się. Fasole wracają do domu, my jedziemy pół godziny drogi dalej do gadziego zoo, o którym wspomniałem wcześniej. Julkowi oczywiście nic nie powiedzieliśmy do ostatniej chwili. Jak dojechaliśmy na miejsce to zaczął krzyczeć: „Mamo! Mamo! To Tu! Tu też są te gady!” „Tak, synku, przyjechaliśmy tu specjalnie dla ciebie”. Kolejną godzinę z okładem podziwialiśmy węże, gekony i jaszczurki, słuchając ciekawych historii właściciela, a także nie mogąc się napatrzeć na wielkiego żółwia, który cały czas dostojnym krokiem obchodził główną salę niczym wierny pies.
Późnym wieczorem biorę jeszcze Wojtka i jadę z nim na okoliczne wzgórza podziwiać zachód słońca.

Miejscowy piesek
Obrazek

Na koniec dnia podjeżdżam do góry z Wojtkiem i idziemy podziwiać góry o zachodzie słońca
Obrazek

W chmurze najwyższa w naszej okolicy góra Kedros, ponad 1700m
Obrazek

Pi.zda na czole bo mi się pewnego razu basen za szybko skończył
Obrazek


11. lipca

Ostatni cały dzień na Krecie, myśli powoli się już koncentrują na powrocie do domu. Jedziemy ponownie na jedną z plaż na południowym wybrzeżu. Ostatnia kąpiel w Morzu Libijskim, ostatnie włóczenie się po wzgórzach (tym razem dotarłem do ciekawej małej kaplicy, która zwróciła moją uwagę kilka dni wcześniej).

Wspinam się pod kaplicę robię kilka zdjęć w różne strony świata. Tu na zachód, w kierunku Plakias
Obrazek

Kaplica
Obrazek

Ponownie krajobraz południowej Krety
Obrazek

Nasza plaża z góry
Obrazek

Dzwoniłem, a jakże
Obrazek

Po pożegnaniu się z południowym wybrzeżem zajeżdżamy ponownie do Spili i idziemy – tym razem do innej – restauracji. Wrażenia zupełnie odmienne. Próbujemy typowo kreteńskich przystawek – białej fasoli z dodatkami oraz warzyw zawiniętych w liście winogron. Obsługa jest znakomita, uśmiechnięta i pomocna. Jedzenie doskonałe. Idę do właściciela i mówię, że po 2 tygodniach pobytu na Krecie wracamy jutro do domu i będziemy mieli wspaniałe wspomnienia z ostatniej restauracji, którą odwiedziliśmy. Facet promienieje w uśmiechu, zaraz podaje dzieciakom jakieś gratisowe desery. Chwilę jeszcze rozmawiamy. Zostawiamy solidny napiwek i wychodzimy. Można fajnie obsłużyć klientów? Ano można.

Fontanna w Spili
Obrazek

Na koniec dnia jedziemy jeszcze wszyscy ponad Lampini na zachód słońca, jeszcze wyżej niż byłem dzień wcześniej sam z Wojtkiem. Wysiadając z aut widzimy słońce chowające się za wzgórzem i biegniemy z całych sił do góry aby je dogonić. Dopisują nam dobre humory, ale jest też pewna nostalgia. Żegnamy "nasze" góry. Następnego dnia już nie zobaczymy na Krecie zachodu słońca.

Góry które oglądaliśmy codziennie przez dwa tygodnie
Obrazek

Soros, Kedros, Siderontas podczas naszego ostatniego zachodu słońca na Krecie
Obrazek

Gonimy na wzgórze w ostatniej chwili i udaje nam się złapać jeszcze kilka promieni
Obrazek

I już po wszystkim
Obrazek

Jeszcze tylko Góry Białe. Jeszcze tam kiedyś pójdę
Obrazek

12. lipca

Wyjeżdżamy wcześnie rano aby zdążyć na spokojnie oddać samochody i nie być na ostatnią chwilę na lotnisku. Po drodze, w miejscowości Souda pijemy ostatnie ellinikos kafes. Dzieci zasładzają się ostatnią mirindą. Samochody oddajemy z Fasolą zaskakująco łatwo – jestem oczarowany obługą wypożyczalni aut, z której skorzystaliśmy. A potem to już tylko... nużący lot i jesteśmy znów w Berlinie. Tym razem idziemy po samochody w upale, tamtego poranka dwa tygodnie wcześniej trząsłem się z zimna w samej koszulce. Chociaż... upale? Od razu czuć, że sońce jest zupełnie inne. Człowiek przeleci się 3h samolotem i słońce się od razu psuje... Wsiadamy do swoich samochodów jak do statków kosmicznych. Ale Tipo też dawało radę, nie ma co narzekać.

Ostatnia kawa w Soudzie, po drodze na lotnisko
Obrazek

Rynek w Chociebużu
Obrazek

Po drodze do domu zatrzymujemy się jeszcze w Chociebużu na spacer po starym mieście. Taki miks Niemiec, słowiańskiej przeszłości i resztek NRD-owskich pozostałości przypominających PRL. Miasto ma kilka ciekawych miejsc, ale chyba myślałem że jest bardziej urokliwe.
Parę godzin potem jesteśmy już w domu. Kiedy to zleciało???


Epilog

Po raz kolejny spędziliśmy wakacje w gronie ukochanych nam ludzi. Nie mogły być one nieudane. Było fantastycznie. Kreta zostawiła w nas cząstkę siebie. Różnorodność tej wyspy i jej rozmiar powodują, że nie da się jej poznać w dwa tygodnie. Nawet najbardziej aktywnie spędzone. Pierwszy raz mam takie poczucie, że nie dość, że chętnie bym wrócił na samą Kretę (a nigdy nie jeździmy w te same miejsca) to nawet bym rozważył powrót do tego samego domu. Było by tam co robić, nie nudzilibyśmy się.

Kreta jest krainą gór, morza, wiatru i słońca. Ziół, wąwozów i monastyrów. To były wspaniałe dwa tygodnie. Mam mały niedosyt gdyż liczyłem na jeszcze więcej – myślałem, że pójdę w Góry Białe, nie pojechaliśmy ostatecznie na plażę Elafonisi, nie ruszyliśmy z naszej bazy na południowy wschód i tamtejsze dzikie plaże za Matalą, za Agia Gallini. Z drugiej strony jak na rodziny z tak małymi dziećmi robimy i tak bardzo dużo. Mam nadzieję, że chęć poznawania świata będzie w nich odpowiednio zaszczepiona.
- „Franek, jaki był najlepszy dzień na Krecie?”
- „Ten kiedy weszliśmy na górę”
- „Julek, jaki był najlepszy dzień na Krecie?”
- „Ten z żabkowym wąwozem”

I tak też kończy się moja opowieść o krainie słońca i gór. Wąwozów i monastyrów. I przestrzelonych tabliczek z nazwami miejscowości

Obrazek

Do widzenia

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pn sie 07, 2023 10:08 pm 
Uzależniony ;-)

Dołączył(a): Pt sie 07, 2015 10:09 pm
Posty: 779
Lokalizacja: Chrzanów
Pięknie, też się kiedyś wybiorę :D
To drzewo co się Żonie podobało to taka troszkę zmyłka, bo jest to prawdopodobnie oleander, na którym na pewno pnie się bugenwilla.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sie 08, 2023 9:10 am 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): N sie 25, 2013 10:23 am
Posty: 1500
Krabul napisał(a):
bo mi się pewnego razu basen za szybko skończył


Heh, miałem kiedyś podobnie, tylko w moim przypadku klapa od bagażnika się za szybko zaczęła :eye:

Kreta jest super, byłem dawno temu, ale nie zwiedziłem nawet połowy tego, co Wy. Też miałem plan, żeby wrócić i poeksplorować Góry Białe, ale minęło już ponad 10 lat i na razie się nie zanosi na realizację...
Chociaż po przeczytaniu relacji apetyt na to, żeby "wejść na górę" rośnie, dzięki!


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Śr sie 09, 2023 11:11 pm 
Zasłużony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz mar 14, 2013 12:39 am
Posty: 161
Fajny, rodzinny wyjazd, świetne zdjęcia - te z kotem ekstra. Widzę, że z Julkiem mógłbym sobie pogadać o gadach (szczególnie o wężach) - też mnie mniej więcej w jego wieku (jeszcze przed pójściem do szkoły) zainteresowała ta tematyka i tak już zostało na następne kilkadziesiąt lat :mrgreen:


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz sie 10, 2023 9:10 am 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Wt kwi 12, 2011 7:46 am
Posty: 2185
Najbardziej podobają mi się zdjęcia, na których jest pełno dzieciaków, 4+6 pięknie wygląda :)
Nie wiem jak to jest, ale wśród znajomych z pracy niestety dominuje pogląd, że urlop 2+2 jest nie do ogarnięcia przy małych dzieciach. Jak widziałem na żywo jak funkcjonuje rodzina 2+3, to wydawało mi się, że nie wytrzymałbym jednego dnia. Z drugiej mam też takich znajomych, że jadą w składzie np. 6+7 i ogarniają i łażenie po górach i imprezowanie wieczorem. Nie mam pojęcia czy bardziej zależy to od dzieci, czy jednak od wychowania... pewnie to drugie ;)
Co do Krety, piękna, różnorodna i już konkretnie egzotyczna... bardziej niż północna Grecja, która widziałem, czy inne bałkańskie kraje. Suche i kolczaste góry kuszą. Pewnie fajnie byłoby sobie po nich pochodzić.

_________________
SPROCKET
viewtopic.php?f=11&t=17068


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N sie 20, 2023 2:48 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn kwi 11, 2011 9:25 pm
Posty: 1499
Lokalizacja: W-wa
Dzięki za relację, fajnie mi się ją niespiesznie czytało w niedzielne przedpołudnie :)
Kreta krajobrazowo i przyrodniczo byłaby dla mnie odmianą i nowością, muszę pomyśleć.

Krabul napisał(a):
Niestety tuż po wyjściu z samochodu Alicja paskudnie skręciła kostkę. (...) Dobrze przynajmniej, że nie na początku wakacji.
Mnie Lufthansa zawieruszyła gdzieś plecak przy powrocie, wciąż go nie mam - napiszę więc podobnie: dobrze przynajmniej, że nie na początku wyjazdu.

_________________
Nutko moja
https://www.youtube.com/@CarpathianMusicWorld/playlists


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Wt sie 22, 2023 7:08 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So lis 10, 2007 8:21 pm
Posty: 4329
Lokalizacja: Kraków
Krabul napisał(a):
Miałem z tyłu doping
Obrazek

Jak ten czas płynie.
W innym układzie odniesienia.

_________________
Te linki okazują mowę nienawiści lub dyskryminację wobec chronionej grupy osób z powodu rasy, wieku lub innych naturalnych cech.
https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%BBagiew_(organizacja)
https://pl.wikipedia.org/wiki/A_quo_primum


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Cz sie 24, 2023 9:55 am 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Cz cze 18, 2009 11:04 am
Posty: 10406
Lokalizacja: miasto100mostów
Pampalini napisał(a):
Fajny, rodzinny wyjazd, świetne zdjęcia - te z kotem ekstra. Widzę, że z Julkiem mógłbym sobie pogadać o gadach (szczególnie o wężach) - też mnie mniej więcej w jego wieku (jeszcze przed pójściem do szkoły) zainteresowała ta tematyka i tak już zostało na następne kilkadziesiąt lat :mrgreen:
Najlepsze jest to jak jakiś nieznajomy dorosły chce "się zaprzyjaźnić" i zahaczyć go o te "robaczki" a Julek mu zaczyna nawijać o helicerach i karapaksach. Miny dorosłych bezcenne.
sprocket73 napisał(a):
Najbardziej podobają mi się zdjęcia, na których jest pełno dzieciaków, 4+6 pięknie wygląda :)
Nie wiem jak to jest, ale wśród znajomych z pracy niestety dominuje pogląd, że urlop 2+2 jest nie do ogarnięcia przy małych dzieciach. Jak widziałem na żywo jak funkcjonuje rodzina 2+3, to wydawało mi się, że nie wytrzymałbym jednego dnia. Z drugiej mam też takich znajomych, że jadą w składzie np. 6+7 i ogarniają i łażenie po górach i imprezowanie wieczorem. Nie mam pojęcia czy bardziej zależy to od dzieci, czy jednak od wychowania... pewnie to drugie ;)
Co do Krety, piękna, różnorodna i już konkretnie egzotyczna... bardziej niż północna Grecja, która widziałem, czy inne bałkańskie kraje. Suche i kolczaste góry kuszą. Pewnie fajnie byłoby sobie po nich pochodzić.
Sam nie wiem jak to do końca jest. Zastanawiałem się nad tym. Nigdy bym nie zabrał ze sobą na urlop ludzi bez dzieci. Nawet najlepszych znajomych. Po prostu rozp.ierdol jest za duży, non stop darcie mordy, kłótnie, bijatyki itp. - po prostu synowie. Ja czasem mam dość, a obcy ludzie? Nie skazałbym nikogo na to.
Właśnie wróciłem z kolejnego urlopu - tym razem w Polsce. I było jeszcze intensywniej niż na Krecie. Pewnie napiszę relację. Z moimi dziećmi mogę robić absolutnie wszystko - no ale odpoczynku na takim urlopie za dużo nie ma. Kiedyś odpocznę na wakacjach...
anke napisał(a):
Dzięki za relację, fajnie mi się ją niespiesznie czytało w niedzielne przedpołudnie :)
Kreta krajobrazowo i przyrodniczo byłaby dla mnie odmianą i nowością, muszę pomyśleć.
Dzięki, Kretę polecam!
zjerzony napisał(a):
Jak ten czas płynie.
W innym układzie odniesienia.
To prawda, ekipa rośnie. Pozdro

_________________
'Tatusiu, zostań w samochodzie, a my zobaczymy gdzie zaczyna się nasz szlak.'


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt sie 25, 2023 1:01 pm 
Kombatant

Dołączył(a): Cz gru 15, 2016 11:53 am
Posty: 439
Lokalizacja: Łódź
Rewelacyjna relacja, super zdjęcia, i bardzo fajnie zaplanowany pobyt na chyba najbardziej wszechstronnej wyspie greckiej.
My byliśmy na Krecie trzy razy za każdym razem w innym regionie, a wciąż mam wrażenie że jeszcze sporo nas ominęło. Generalnie jak miałbym wybierać miejsce gdzie spędziłbym emeryturę to chyba właśnie na Krecie.
Piękne zdjęcia z podejścia w stronę gór na lewo od laguny Balos. Interesowałem się tym pasmem, bo płynąc z Falasarny właśnie na lagunę Balos, te góry wyglądały niesamowicie majestatycznie. Przeczytałem gdzieś że przejście pasma począwszy od Geroskinos, zajmuje kilka dobrych godzin, a w niektórych miejscach dość spore trudności techniczne.
Seitan Limania, Preveli z tą rzeką i lasem – rewelacyjne miejsca. Fajna jest też Falasarna oraz plaża Vai po drugiej tronie wyspy.
Fajne wrażenia mamy też z jakiegoś mini zoo gdzieś chyba w centralnej Krecie. Skakały po nas Lemury i inne mniejsze małpki. Dla dzieciaków mega atrakcja.
Nie byliśmy w żadnych wąwozach, bo za każdym razem mieliśmy jakieś tam niedyspozycje fizyczne, ale to tylko zachęca do powrotu na Kretę po raz kolejny :)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: Pt sie 25, 2023 7:02 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr paź 31, 2007 9:46 pm
Posty: 4466
Lokalizacja: GEKONY
Wow. Ale relacja mi umknęła, zostawiam sobie na spokojny wieczór do przeczytania. Widzę, że kolejna wyspa opanowana przez koty :mrgreen:

_________________
A ja dalej jeżdżę walcem, choćby pod wałek trafić miał cały świat.

http://summitate.wordpress.com/


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 11 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 6 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL