Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Pn maja 13, 2024 12:00 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 3 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: N kwi 21, 2024 6:17 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
Bałkany, a zwłaszcza ich przyroda przyciągały mnie od dawna. I od wielu lat je odwiedzam, jeśli tylko mam taką możliwość. W roku 2019 byłem po raz pierwszy w Macedonii Płn. Wtedy to miałem okazję wejść na dwa najwyższe szczyty tego kraju Golem Korab (2 764 m n.p.m.) i Titov Vrv (2 747 m). Potem była pandemia (2020r.), więc nici z dłuższego zagranicznego wyjazdu, w 2021 zrealizowałem mój kolejny górski priorytet (najwyższe szczyty Czarnogóry). Wszystko naturalnie zmierzało w kierunku Bośni i Hercegowiny, ale organizator zrobił nam psikusa zmieniając BiH na Chorwację co mnie i jeszcze „paru” osobom niezbyt się spodobało. Efekt końcowy był taki, że wyjazd ostatecznie został odwołany, a ja w ramach rekompensaty wybrałem się z nowosądeckim PTT do Włoch, gdzie poza zwiedzaniem udało się wejść na Wezuwiusz. Sezon więc nie był zmarnowany, a w roku 2023 wszystko miało wrócić na właściwe górskie tory. Początkowo wybór padł na Bułgarię. Nie byłem zachwycony, bo już tam byłem, no ale wstępnie ustaliliśmy, że nie będzie Musały i Wichrenu, więc była szansa na trochę nowych rzeczy. Ostatecznie Bułgaria się zmieniła w Macedonię Płn., a termin wyjazdu ustalony na 08 września – czyli tuż po moich i Pawła urodzinach, a Beaty imieninach, co zapowiadało wesołą jak zwykle podróż. Warunek był jeden – w Macedonii nie robimy Golem Korab i Titov Vrv a robimy Wielka Rudokę i Pelister. Warunek został zaakceptowany, więc 8-go września o 20-tej wyruszamy. Podróż jak zawsze wesoła. Mam szczęście znać większość uczestników. Poza znajomymi z Krakowa i okolic, jest Paweł z Jarosławia i kilkuosobowa grupka znajomych z PTT Nowy Sącz...

Obrazek

O dziwo nie ma nawet większych spięć z tymi nie imprezowymi jadącym z przodu autobusu. Może to my jesteśmy ciszej, albo też to ich próg tolerancji się zmienił. Tak czy siak na plus. Mijamy kolejne granice. Najwięcej zachodu jak zawsze na tej węgiersko – serbskiej. Po powrocie do autobusu orzeźwiające piwko i jedziemy dalej, od czasu do czasu podziwiając widoki za oknem… Tutaj Dunaj.

Obrazek

Dalsza część dnia minęła w podróży. Do Tetova – miasta w Macedonii Płn. – zamieszkałego w większości przez Albańczyków dotarliśmy późnym popołudniem. Zakwaterowaliśmy się w tym samym hotelu co cztery lata temu. Impreza w autokarze była na tyle udana, że ponad godzinę szukałem telefonu (m.in. w autobusie), chociaż cały czas był on u mnie w plecaku.  Dzięki temu przekonałem się, że nasi kierowcy na tym wyjeździe nie są zbyt mili. Z wielką łaską otworzyli mi autobus – że niepotrzebnie to już inna sprawa.  Po kolacji już bez kombinacji w miarę wcześnie kładę się spać. Nazajutrz mamy zrobić najwyższy szczyt na tym wyjeździe – Wielka Rudokę (2 658 m n.p.m.). Trochę obawiam się tej trasy, bo mimo chęci słabo trenowałem przed tym wyjazdem. Córeczka podnosi mnie na duchu – tato dasz radę, będzie dobrze… Miłe.

Dzień 3

W niedzielę od rana pełna mobilizacja. Wielka Rudoka (Rudoka) to szczyt, który po prostu trzeba zdobyć. Prawdopodobnie jest to najwyższy szczyt Kosowa. Prawdopodobnie bo oficjalnie za takowy uznaje się Đeravicę mierzącą 2 656 m n.p.m. Jest zatem o 2 metry niższa od Rudoki, co jest bezsprzeczne. Wątpliwości wynikają z tego, że nie jest do końca oczywisty przebieg granicy między Kosowem a Macedonią Płn. W związku z powyższym, wg. jednych Rudoka leży na terenie Kosowa, a wg innych na terenie Macedonii Płn. Stąd te dylematy. Nieważne, góra jest dostojna, wysoka, więc trzeba nie nią wejść. Po śniadaniu mamy przejechać samochodami terenowymi do przysiółka o swojsko brzmiącej nazwie Lomnica. Te samochody to w rzeczywistości zwykłe busy – takie jakie u nas jeździły na podmiejskich trasach jakieś 10 – 20 lat temu. Jesteśmy wreszcie w miejscu, z którego będziemy zaczynać podejście. Na początku soczystą przemowę w języku angielskim walnęli lokalni przewodnicy, a właściwie ich herszt. Klimaty jakbyśmy byli gdzieś w Karakorum.  A tymczasem teren jest łatwy orientacyjnie, parking jedyny możliwy, a szlak prosty technicznie. Uważam, że góra w zasięgu średnio ogarniętego turysty z odpowiednią aplikacją mapową (najlepiej mapy.cz z mapami offline). Ruszamy zatem całą wielką grupą. Chyba 3 osoby od razu stwierdziły, że to nie dla nich. Reszta twardo idzie.

Obrazek

Obrazek

Teren jest piękny – takie duże – bardzo duże Bieszczady.

Obrazek

Obrazek

Jest tutaj też sporo fauny – takiej całkiem znajomej…

Obrazek

Obrazek

Są piękne jeziorka – w drodze powrotnej będziemy tu moczyć stopy.

Obrazek

Mniej więcej w połowie drogi, no może trochę dalej zostaliśmy podzieleni na grupy – szybszą i wolniejszą. Odbyło się to na zasadzie dobrowolności. Ja tego dnia szedłem krokiem dostojnym, więc druga grupa była dla mnie jak najbardziej ok. Większość moich bliższych znajomych też do niej dołączyła. Szliśmy naprawdę niespiesznie. Aż się zastanawiałem czy nasz przewodnik aby trochę nie przesadza, bo do przejścia trasa o długości ok. 30 km i przewyższeniu ponad 1 700 m. I tak sobie idziemy, odpoczywając co chwilę. Było już piękne niebieskie jeziorko, to teraz… „miejsce na jeziorko”.

Obrazek

Stąd zaczyna się ostatnie decydujące podejście na szczyt. Męczące – jak to zwykle bywa z ostatnimi podejściami. A temperatura też robi swoje. Ale gdzieś po 20 minutach stajemy na szczycie Wielkiej Rudoki. Zajęło nam to prawie 6 godzin, więc satysfakcja jest spora. Można było oczywiście wcześniej, ale szliśmy wg. zasady spiesz się powoli.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widoki stąd cudne i bardzo rozległe.

Obrazek

Obrazek

Robimy też grupówkę, a jakże.

Obrazek
Po kilkudziesięciu minutach spędzonych na szczycie zaczynamy zejście. Kilka czy tam kilkanaście osób z pierwszej grypy ruszyło wcześniej, by wleźć po drodze na jeszcze inną górkę. Nasza motywacja w tym aspekcie była zerowa. Na zejściu wciąż genialne widoki.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy pierwsze jeziorko, obecnie bez wody…

Obrazek

A następnie dochodzimy do przepięknego kolejnego jeziorka z szafirową taflą wody.

Obrazek

Tutaj dłuższa przerwa połączona z moczeniem stóp i nie tylko… u nas takie rzeczy nie do pomyślenia. Dlatego pojechaliśmy do Macedonii Płn. 

Obrazek

Obrazek

Potem delikatnie zamotaliśmy ze szlakiem, ale w takim terenie zgubić się nie sposób. Wszystko widać jak na dłoni. Przewodnicy kompletnie nie panowali nad sytuacją, więc szliśmy w zasadzie sami, wspomagając się górską aplikacją.

Obrazek

Mijamy stadko owiec, apotem już tylko dość stromo w dół.

Obrazek

Jest tu plątanina lokalnych ścieżek. Wybieram najkrótsze, niekoniecznie najłatwiejsze rozwiązania. Przyspieszam ciągle kroku, bo z każdą chwilą jest ciemniej. W miejsce z którego startowaliśmy o dziwo docieram jako pierwszy. Wita mnie trójka, która nie była ze mną na szlaku z Ryśkiem na czele. Jest tu coś na wzór baru, wchodzę pełen nadziei a tu siedzi trzech jegomości i ogląda mecz przy… herbacie… Piwa tu nie sprzedają. Szok. W takim miejscu to powinna być oczywista oczywistość – cytując klasyka. Grupa jest bardzo zdyscyplinowana i szybko się zbiera. Może 15 minut później siedzimy już w busach – tych „terenowych”. Do Tetova wracamy już w zupełnych ciemnościach, dyskutując na temat co zrobić aby nie płacić za transmisję danych za granicą. Mówiąc krótko jak skutecznie wyłączyć roaming danych…
Obiadokolacja na brudasa prosto z busów. Jedzenie ok, ale niestety tu nie mają zwyczaju podawania zup. A szkoda.

Dzień 4

Po śniadaniu znowu busy – te terenowe.  Kolejnym celem jest szczyt Medenica (2 163 m n.p.m.) od razu przez nas pieszczotliwie nazywana Miednicą. Szczyt ten leży w Górach Bistra. Mieliśmy zaczynać z miejscowości Galichnik, ale nasi przewodnicy (ci sami co wczoraj) uznali, że rozpoczniemy trochę wcześniej. Startujemy zatem.

Obrazek

Obrazek

Pogoda constans, w stosunku do wczorajszej – błękitne niebo i upalnie. Miejscowy przewodnik wygłosił po drodze przemowę o wojnie w byłej Jugosławii – zresztą nie pierwszą. Druga będzie w okolicy szczytu. Jest tu pięknie jak w bajce.

Obrazek

Kilku niewyżytych znowu postanowiło sobie wydłużyć trasą, ale mnie to ani w głowie. Realizujemy plan i tyle. Takie odpoczynki jak ten też bardzo lubię…

Obrazek

Zwłaszcza jak się ma przed sobą takie widoki…

Obrazek

Obrazek

Idziemy dalej, krajobraz iście księżycowy…

Obrazek

Stąd już dobrze widać nasz cel.

Obrazek

Jeszcze jeden odpoczynek, ostatnie podejście i voilà – „Miednica” jest nasza.

Obrazek

Robimy zdjęcie z przewodnikami.

Obrazek

Naszą mini-grupką imprezową.

Obrazek

Grupówkę

Obrazek

i solówkę

Obrazek

Rozpoczynamy zejście na drugą stronę. Stąd Medenica wygląda bardzo niepozornie…

Obrazek

To mniej więcej tutaj była druga część przemowy przewodnickiej. Teraz dość stromo w dół. Ostrożnie stawiamy stopy. Pamiętamy, że jad żmii nosorogiej jest dużo mocniejszy od naszej rodzimej zygzakowatej.

Obrazek

Obrazek

Robimy kolejny postój. Parę osób decyduje się wchodzić na pobliski szczyt. Po co ? Nie wiem. Idziemy dalej dolinką w stronę miejscowości Galichnik. Trafiamy nawet na znaki turystyczne – dosyć rzadkie tutaj.

Obrazek

Im niżej schodzimy, tym skały za naszymi plecami stają się potężniejsze. Trochę to przypomina Tatry Bielskie. Bardzo ładne te rejony trzeba przyznać.

Obrazek

Obrazek

I tak stromą ścieżką dochodzimy do miejscowości Galichnik. Mijamy po drodze śliczny mały manastyr.

Obrazek

A potem instynkt zawiódł nas tam gdzie powinien, czyli do sklepu z zimnym browarem. Potem jak zawsze wypadki potoczyły się błyskawicznie. Kolejne osoby wychodziły na zewnątrz, dzierżąc dumnie w dłoniach zimne butelki ze złocistym napojem. Lubię góry, ale najbardziej chyba te chwile po zejściu z nich, jak można spokojnie usiąść przy kufelku czy zimnej butelczynie piwa. Nie wiem jakim cudem nie zrobiłem tu żadnego zdjęcia. Pewnie nie miałem wolnych rąk… 
Do autokaru trzeba jeszcze kawałek podejść…

Obrazek

A przy nim… knajpa. Zamawiamy po szybkiej 50-tce rakii. Taką wycieczkę to ja szanuję.  Na powrocie miało być jeszcze szybkie zwiedzanie monastyru Svietego Jana Bigorskiego, ale nie było, co nam się odbiło czkawką w kolejnym dniu. Co ciekawe w autokarze dowiedzieliśmy się, ze wieczorem trzeba się pakować, bo w Tetovie jednak nie mamy czterech tylko 3 noclegi. Ktoś ten program w ogóle weryfikował ?

Dzień 5

No i stało się, rano tarabanimy się z bagażami do autokaru. Plan krótkometrażowy - to nie zaliczony wczoraj monastyr Svietego Jana Bigorskiego. Okazuje się, że jedziemy do niego prawie 2 godziny... Hmm, czy ktoś przemyślał plan dzisiejszego dnia ? No nic, póki co zwiedzamy monastyr – przepiękny trzeba przyznać. Sam okoliczny teren już urzeka swym pięknem.

Obrazek
Obrazek

Obrazek

Trzeba mieć tutaj zakryte kolana, więc przy wejściu zakładam gustowną spódniczkę. :) I zwiedzamy, trafiamy nawet na mszę z pełnym obrzędem. Trzeba przyznać, że to piękne i wyjątkowe miejsce.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wsiadamy do autokaru i jedziemy dalej. Widoki przez szybę całkiem, całkiem.

Obrazek

Do Górnej Belicy w Górach Jablanica dojeżdżamy koło południa. Jest potwornie gorąco, a ja mam totalnie spaloną skórę po wczorajszej Medenicy. Wystarczyło raz się nie posmarować i kłopoty gotowe. Ludzie patrzą na siebie zdziwieni, bo byliśmy przekonani że kolejne kilka kilometrów przejedziemy busami. Nic z tych rzeczy. Nawet dobrze nam już znani przewodnicy byli zdziwieni takim obrotem sprawy. Nasz przewodnik wydaje się być nie wzruszony sytuacją i daje sygnał do wymarszu. Powiem tak – coś tu ewidentnie nie pykło. Owszem, można wejść na szczyt mierzący 2 257 m n.p.m. (suma podejść 1 400 m), startując w koszmarnym upale po 12-tej. Pytanie tylko czy jeszcze jest to przyjemność ?
Ruszam z całą grupą, ale wewnętrzny bunt we mnie wzbiera. Nie lubię takich sytuacji, więc idę bez przekonania. Trochę ludzi już zostało na samym dole. I tym razem absolutnie się im nie dziwię. Plan jest taki, ze pociągnę trochę, ale przed wyjściem z lasu na pełne słońce muszę gdzieś zboczyć, aby do końca nie spalić skóry, a całej twarzy przecież nie zasłonię. I tak też robimy. Podczas postoju w lesie decydujemy się kilkuosobową grupką opuścić peleton. Robię to absolutnie bez żalu. Jak się potem okaże sporo pięknych atrakcji przed nami, ale początki są ciężkie. Trzeba trochę pokluczyć w lesie a znakowana ścieżka do najłagodniejszych tu nie należy. Aż wreszcie wychodzimy na widokową polankę, a tam… nasi. Co za niespodzianka. Razem jest nas tutaj już kilkanaście osób.

Obrazek

Po posiłku i wypiciu co nieco decydujemy się iść w kierunku obiektu, który z dołu wyglądał na kameralną świątynię. Idziemy asfaltową drogą, ale w jakże pięknych okolicznościach przyrody.

Obrazek

Dochodzimy do kamieniołomu, gdzie powinniśmy skręcić w górę, ale z niewiadomych przyczyn nie robimy tego.

Obrazek

A że jednak nam zależy aby wejść do góry to zaczynamy kluczyć w miejscowych zaroślach. Nie jest to łatwe, ale powoli zdobywamy wysokość. Za chwilę się okaże, że bardziej się tu wypompujemy jak na tym nieszczęsnym Wielkim Kamieniu. Po wzorowym chaszczowaniu docieramy wreszcie do jakiejś normalnej ścieżki. Ten monastyr wydaje się uciekać przed nami. My wyżej, a on jeszcze wyżej. Ale w końcu w ciężkich bólach do niego docieramy. Jest tu bajkowo. Jedno z najpiękniejszych miejsc w jakich byłem. Skojarzyły mi się kadry z legendarnego filmu „Zawrót Głowy” Alfreda Hitchcocka.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przy zejściu już przypilnowaliśmy właściwej ścieżki i wspólnie z Pawłem szybko zeszliśmy na dół, mając po drodze takie widoki...

Obrazek

Trochę się poszwędaliśmy jeszcze po Górnej Bielicy, przebraliśmy się w autokarze i jak wzorowi turyści udaliśmy się do baru. W sumie i tak nam wyszło ponad 1000 m przewyższenia, wiec na browara jak najbardziej zasłużyliśmy. :)

Obrazek

To był piękny dzień, ale tylko dlatego, że w dużej mierze sami go sobie zorganizowaliśmy. Przewodnik by tego dnia chyba nie zaliczył egzaminu, a jeśli już to na tróję na szynach.  Grupa zeszła już po ciemku.
Na szczęście do kolejnego hotelu nie mieliśmy bardzo daleko...

Dzień 6

Kolejny dzień miał być przeznaczony na zwiedzanie, dlatego też wieczorem trochę sobie pofolgowaliśmy. Była „domówka”, nawet z tańcami.  Było sympatycznie.
Po śniadaniu ponownie wyjeżdżamy autokarem. Najpierw na zwiedzanie zrekonstruowanej dawnej wioski rybackiej, która znajduje się w miejscowości Gradiste na wodach jeziora Ochrydzkiego. Trzeba przyznać, że to miejsce wygląda bardzo egzotycznie…

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Następnie przejeżdżamy do miejscowości Sviety Naum, leżącej przy granicy z Albanią. Znajduje się tam zespół monastyrów, kościołów i ośrodek kultu religijnego, a najsłynniejszy jest klasztor. Uważa się, że został założony przez samego Św. Nauma – jednego z uczniów Cyryla i Metodego. Miał on także umrzeć w tym miejscu w 910 r. n.e..
Sam Klasztor jest bardzo malutki, obok znajduje się pochodząca z XVI w cerkiew św. Archaniołów Znajduje się w niej grób świętego, przy którym podobno można usłyszeć bicie jego serca. Rzeczywiście wchodzący tam ludzie przykładają ucho do łóżka. Ja sobie podarowałem tę atrakcję. Jeszcze bym coś rzeczywiście usłyszał i miałbym potem niespokojne sny.  Sceptycy twierdzą, że to słychać bijące źródło. Tak czy inaczej miejsce to piękne i będąc w Macedonii Płn – koniecznie trzeba je odwiedzić.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jezioro i jego górskie otoczenie wygląda stąd przepięknie.

Obrazek

Już wracając do autokaru schodzę na chwilę na plażę.

Obrazek

I podziwiam przepiękne źródła św. Nauma z krystalicznie czystą zielonkawą wodą.

Obrazek

Następnie przejeżdżamy do Ochrydy, aby zwiedzić to piękne miasto, będące wizytówką Macedonii Płn. Architektura typowa dla miast basenu Morza Śródziemnego.

Obrazek

Zwiedzamy najpierw cerkiew św. Zofii.

Obrazek

Obrazek

Na trawniczku koło cerkwi buszuje jakby nigdy nic żółw.

Obrazek

Cały czas idziemy w górę, dochodząc do starożytnego teatru antycznego.

Obrazek

Na balkonach ludzie suszą papryczki. Są ich tu przeogromne ilości.

Obrazek

Idąc jeszcze wyżej (wyżej się już nie da) dochodzimy do twierdzy cara Samuela. Stąd widok na miasto i okolice jest fantastyczny. Sama twierdza też niczego sobie, choć to raczej ruiny.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodząc już w dół do centrum miasta dowiadujemy się, ze ceny magnesów i innych pamiątek są tutaj lepsze jak w biedronce. 

Obrazek

Nad brzegiem jeziora podziwiamy jeszcze kameralną cerkiew św. Jana Teologa (w Kanao – dzielnica Ochrydy).

Obrazek

Wsiadamy do łodzi - na szumnie nazwany w programie wycieczki „rejs” po Jeziorze Ochrydzkim. W rzeczywistości ten rejs to przepłynięcie z jednego skrawka brzegu na drugi, zajmujący jakieś 3-4 minuty. No cóż, trochę poczuliśmy się nabici w butelkę, bo spodziewaliśmy się fajerwerków. Nie zmienia to faktu, ze pamiątkowe zdjęcie na łodzi sobie zrobiliśmy.

Obrazek

Czas wolny spożytkowaliśmy na obejrzenie legendarnego platana wschodniego. Jak głosi legenda – posadzonego przez św. Klemensa. Drzewo jest w kiepskim stanie – chyba w gorszym jak nasz Bartek.

Obrazek

Potem zjedliśmy niezbyt dobrego i niezbyt dużego kebaba i poszliśmy na piwko w zacnym towarzystwie.

Obrazek

Po powrocie do hotelu szybko się zebraliśmy na kąpiel w jeziorze. Woda przyjemna, krystalicznie czysta, widoki cudowne. Do tego rakija na plaży. Powiało wielkim światem. Chwilo trwaj.

Obrazek

Dzień 7

Rano po śniadaniu wykwaterowanie z hotelu. Fajnie tu było, ale szybko minęło i ruszamy w kolejną drogę.

Obrazek

Naszym celem będzie dzisiaj mierzący 2 255 m n.p.m. szczyt Magaro – będący najwyższym wzniesieniem Gór Galica. Niby dojazd autokarem miał być krótki, ale jedziemy wąską, krętą drogą, co znacząco wydłuża czas dojazdu. W pewnym momencie jest znak, że droga jest dostępna wyłącznie dla samochodów do 3,5 tony, czy tam 5 ton. W każdym razie nasz autokar na pewno się na to nie łapał. Pomyśleliśmy, że pozamiatane, ale po chwili namysłu i wewnętrznych ustaleniach kierowca ruszył dalej. Za jakieś 10 minut dotarliśmy wreszcie w miejsce startu, a tam zaparkowane 2 policyjne busy. Pomyślałem, że teraz to już na pewno nas udupią. Ale busy sobie spokojnie stały, a mundurowych nigdzie nie było widać. Wysiedliśmy więc spokojnie z autokaru i zaczęliśmy się spokojnie szykować do drogi.

Obrazek

Praktycznie nie mieliśmy żadnej konkurencji. Nasza grupa choć liczna, była w tym terenie sama. Pierwszy odcinek szlaku to twarde zetknięcie z rzeczywistością po wczorajszym spokojnym dniu. Mówiąc krótko ostro w górę bez żadnych widoków, bo idziemy lasem. Ale jak już z lasu wyszliśmy to widoki od razu nas urzekły.

Obrazek

Obrazek

Robimy sobie tutaj przerwę. A jak tak siedzieliśmy to zaczęli schodzić owi mundurowi (z tych busów zapewne). Sądziłem, że będzie jakiś dym, będą drążyć jak tu dojechaliśmy itd., ale nic z tych rzeczy. Zagadali gdzie idziemy, polecili nam najlepszą trasę i grzecznie poszli w swoją stronę. Ot takie bałkańskie wyluzowanie.

Obrazek

Nasz przewodnik uznał, że grupa jest na tyle mocna, że możemy zrobić jakiegoś bonusa. Miał nim być szczyt Kota mierzący 2 265 m n.p.m., czyli więcej niż nasz docelowy Magaro (2 254 m n.p.m.). Trasa w tym rejonie wiodła bez szlaku w terenie głównie trawiastym. Wyżej było trochę kamulców.

Obrazek

I tak niespiesznie osiągamy albański szczyt Kota.

Obrazek

Obrazek

Widoki rozległe, pogoda niezmiennie brzytew. Widać też jakieś dziwne układanki. Czyżby działanie obcych ?

Obrazek

Po odpoczynku ruszamy na nasz właściwy cel czyli Magaro. Każdy idzie na swoją modłę. Taka jest specyfika gór w tym rejonie. Róbta co chceta tylko uważajcie na żmiję nosorogą... Zgubić się tu raczej ciężko – zwłaszcza, że cel przed nami wygląda dość ewidentnie.

Obrazek

Potem się okazało, że to jednak nie cel, ale było stąd już bardzo blisko. :) No więc teraz już cel właściwy.

Obrazek

Obrazek

Ładnie tu, tak księżycowo i jeziorko widać z góry...

Obrazek

Obrazek

Z perspektywy schodzącego, szczyt ten prezentuje się jeszcze ciekawiej.

Obrazek

Na zejściu mieliśmy okazję obejrzeć przedziwny twór, przypominający baner reklamowy. Skojarzyło mi się to z filmem „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”.  W rzeczywistości to ustrojstwo miało odbijać fale radarowe. Jakieś pozostałości po bałkańskich zatargach.

Obrazek

Teraz strome zejście i jesteśmy z powrotem w miejscu, w którym już dzisiaj byliśmy.

Obrazek

Dalsza część zejścia już łagodniejsza, częściowo wiedzie lasem, a poniżej już na otwartej przestrzeni.

Obrazek

Kiedy już autokar jest na wyciągnięcie ręki, ktoś mnie woła z boku. Patrzę a tam Marta z Anitą i z Pawłem i co najważniejsze z zimnym browarem. Piękna to była przerwa.

Obrazek

Tak się rozanieliłem, że nawet jakiegoś „kwiotka” na końcu sfotografowałem. :)

Obrazek

Pakujemy się do autobusu i przez nikogo nie niepokojeni odjeżdżamy w dalszą drogę ku nowej przygodzie. Definitywnie żegnamy się też z przepięknym Jeziorem Ochrydzkim. Nie mamy długiego przejazdu ale marzy nam się jakiś sklep po drodze aby zrobić zakupy. Ostatnie dwie noce spędzimy w hotelu górskim. Nasze modły zostały wysłuchane. Idziemy do marketu w miejscowości Bitola. Zakupy, jak zakupy, ale jeden produkt zwrócił moją uwagę. Duże dwulitrowe butle w kolorze żółtym. Olej ?, piwo ? Wracam do autokaru a tam Paweł wyhyla tą butlę właśnie. A jednak wino. Ale zaraz mamy odjeżdżać. Wykorzystując chwilę zamieszania wysyłamy jednak Regiego na szybkie zakupy. Po chwili wraca chyba z 8 butlami. Dalsza podróż, choć krótka była baaardzo wesoła. :)
Kotwiczymy w Hotelu Molika. Dobra kolacja, szybkie piwko i znowu posiadówka. Decyduje się jednak tym razem zostać w pokoju, bo jutro czeka nas ciężki dzień.

Dzień 8

Pelister – czytałem trochę o tym szczycie. Trasa wiedzie rzekomo skalną percią, po drodze klamry, stalowe linki itd. Brzmi to dosyć poważnie. Suma przewyższeń tego dnia to 1 600 m – czyli niemało. Śniadanie i wychodzimy przed hotel. Wstaje kolejny piękny dzień…

Obrazek

Cześć grupy wyszła nieco wcześniej, aby robić jakieś bonusy jeszcze. Ja nie mam takich ambicji. Jeśli zdobędę Pelister to będę w pełni usatysfakcjonowany. Szlak początkowo wiedzie przez las, wijąc się często zakosami. Jest to dość mozolne zdobywanie wysokości, ale zakosy powodują, że nie ma tragedii. Pierwszy przystanek robimy przy pomniku poświęconemu macedońskiemu alpiniście Dimitrowi Iljewskiemu – Magaro. Humory dopisują, przewodnik wierzy w naszą grupą, twierdząc, że na pewno damy radę.

Obrazek

Stąd dalej szlak wiedzie lasem, ale w nim pojawia się coraz więcej kamieni i głazów. Wysiłek jest coraz większy. A do tego upał. Słońce zaczyna palić koszmarnie. Kolejny przystanek w miejscu już bardziej widokowym. Jest nawet specjalny punkt, na który można wejść po schodkach.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tu się zaczyna prawdziwa „zabawa”. Trzeba skakać jak kozica z głazu na głaz, zachowując przy tym równowagę.

Obrazek

Gdzieniegdzie przejście ułatwiają stalowe linki i klamry. Na tym odcinku trzeba być naprawdę czujnym. W deszczu byłaby tu walka o przetrwanie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Plus jest taki, że widzimy już nasz cel.

Obrazek

Jak daleko stąd jak blisko. Na grani każdy idzie po swojemu. Nikt nikogo nie pogania i każdy idzie swoim tempem – choć i to nie jest łatwo utrzymać.

Obrazek

Wchodzę na Stiv (2 468 m npm) – jeden ze szczytów znajdujących się w grani.

Obrazek

Stąd Pelister wydaje się być już naprawdę niedaleko.

Obrazek

Trudności techniczne się kończą. Zmierzamy do celu skalną ścieżką. Odwracam głowę. Tak wygląda trasa, którą właśnie przemierzyliśmy.

Obrazek

Obrazek

Ostatnie podejście, jeszcze kilka metrów…

Obrazek

I jest. Mamy to. Najtrudniejszy technicznie szczyt na tym wyjeździe zdobyty. Większość ludzi już jest na szczycie, a część jeszcze zmierza za mną. Co ciekawe sam szczyt nie robi jakiegoś piorunującego wrażenia. Ot góra jakich wiele, ale dojście do szczytu trochę krwi napsuło. A ja jeszcze na domiar złego założyłem sobie czarną koszulkę, przez co słońce dodatkowo mnie dogrzewało… I teraz najlepsze – od drugiej strony na Pelister można wjechać… rowerem. 
Można wreszcie wypić zasłużoną banię, piwko i cos zjeść, napawając się widokami. i oczywiście obowiązkowa sesja fotograficzna.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kilkanaście osób decyduje się na zejście częściowo ścieżką rowerową – czyli łagodniejszą wersją. My, razem z przewodnikiem wracamy kawałek granią, by następnie z niej odbić i rozpocząć schodzenie innym szlakiem.

Obrazek

Pogoda cały czas stabilna, ale jest wciąż gorąco. Pelister został po naszej lewej stronie…

Obrazek

Dalsze zejście dosyć strome, ale w łatwym terenie. Pod koniec zaczęły mi już kolana trochę dawać w kość, ale jakoś udało się zejść do utwardzonej drogi, którą już szliśmy prawie po płaskim terenie. Po drodze potężne osuwisko skalne – coś jak gołoborza w Górach Świętokrzyskich tylko „nieco” większe.

Obrazek

I tak niespiesznym krokiem docieramy z powrotem do hotelu Molika. Misja zakończona. Pozostało jeszcze dobrze się najeść, dobrze się napić i skutecznie się spakować. Wszystko udało się zrealizować i nazajutrz w sobotę rano wyjeżdżamy w drogę powrotną. Wcześniej obserwując wschód słońca z balkonu hotelowego pokoju.

Obrazek

Ostatnia fotka hotelu Molika. Może kiedyś tu wrócę, choć wątpię, bo tyle pięknych miejsc jest jeszcze do zobaczenia, w których się nigdy nie było… A Pelister jest właściwie jedyną opcją z tego miejsca.

Obrazek

Przed wejściem do autokaru żegna nas jeszcze miejscowa modliszka i w drogę…

Obrazek

A że była to sobota, występowało duże ryzyko autokarowej alkoholizacji. Kulturalnie wytrzymaliśmy do 13-tej, bo wiadomo… dżentelmeni i te sprawy, ale za to później… Impreza była przednia. Nie wszystkim to oczywiście się podobało, ale takie już jest autokarowe życie. Już nawet fotki z autobusu takie jakieś rozmyte wychodziły. ;)

Obrazek

W międzyczasie zostaliśmy mistrzami Europy w siatkówce, więc było jeszcze weselej. Dobrze, że mieliśmy jeszcze niedzielę na powrót do świata żywych.

Generalnie był to kolejny fajny wyjazd w Góry Dynarskie. Dobry program, napakowany solidnymi górami, ale nie tylko. Było zwiedzanie pięknej Ochrydy, Gradiste – z dawną wioska rybacką i Sviety Naum z pięknym monastyrem. Do tego przecudowne Jezioro Ochrydzkie z krystalicznie czystą i ciepłą wodą i z przyjemnymi plażami wokół. Aż by się chciało aby ten wyjazd był o kilka dni dłuższy na takie leniuchowanie nad wodą.
Mieliśmy świetną ekipę – przynajmniej połowicznie i kapitalną pogodę podczas całego wyjazdu. Hotele i jedzenie też bardzo ok. Przewodnik też uważam, że świetnie dawał radę i nie zwracał przy tym zbytniej uwagi na siebie. Miał do nas zaufanie i można by rzec, że był jednym z nas. Taki układ bardzo mi odpowiada. O tym jednym dniu, gdzie program się trochę rozłaził myślę, że możemy spokojnie zapomnieć. Zwłaszcza, że nasz wariant B zorganizowany na szybko okazał się być całkiem atrakcyjny i ostatecznie byliśmy bardzo zadowoleni z tego dnia. Po drodze dwukrotnie spotkaliśmy Alka, który wszystko na to wskazuje poprowadzi naszą tegoroczną Bośnię i Hercegowinę. Z częścią osób spotkamy się tam ponownie. Zatem do następnego…

Z pozdrowieniami.

Wojtek

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Ostatnio edytowano Pn kwi 22, 2024 11:09 am przez Carcass, łącznie edytowano 1 raz

Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N kwi 21, 2024 6:52 pm 
Stracony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pn paź 29, 2007 8:31 pm
Posty: 3188
Lokalizacja: Nowy Sącz
Wreszcie coś nowego, mniej oklepanego. Z przyjemnością pooglądałem zdjęcia z miejsca, gdzie prawdopodobnie nigdy się nie wybiorę (chociaż nigdy nie mów nigdy), pogoda widać - super. Ilość materiału foto ogromna, musiałem kilkanaście razy odświeżać przeglądarkę. W Twoich relacjach zawsze widać radość wędrowania z górach w grupie. (choć dla mnie ciut za duża, ale to uroki wyjazdów organizowanych)

_________________
http://naszczytach.cba.pl/ Aktualizacja 2023 - nowe: Góry Skandynawskie, Taurus w Turscji, Alpy Julijskie, Kamnickie, Ennstalskie, Tatry Bielskie, Murańska Planina, Haligowskie Skały i wiele innych. Zapraszam


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
PostNapisane: N kwi 21, 2024 7:20 pm 
Przypadek beznadziejny
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr sie 31, 2005 7:05 am
Posty: 1609
Lokalizacja: Brzozówka k. Krakowa
gouter napisał(a):
Wreszcie coś nowego, mniej oklepanego. Z przyjemnością pooglądałem zdjęcia z miejsca, gdzie prawdopodobnie nigdy się nie wybiorę (chociaż nigdy nie mów nigdy), pogoda widać - super. Ilość materiału foto ogromna, musiałem kilkanaście razy odświeżać przeglądarkę. W Twoich relacjach zawsze widać radość wędrowania z górach w grupie. (choć dla mnie ciut za duża, ale to uroki wyjazdów organizowanych)


Dzięki za miłe słowa. Jak starczy mi samozaparcia to niedługo będzie jeszcze coś bardziej egzotycznego. :) Co do wielkości grupy - tutaj w większości znaliśmy sie wcześniej. W praktyce ta wielka grupa podczas wycieczek zwykle dzieli się na kilka mniejszych grupek, więc ilość uczestników nie jest tu w żadnym wypadku przytłaczająca...

_________________
Góry mogą zastąpić wiele leków, ale żaden lek nie zastąpi gór.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 3 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 5 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL