Na przekór pogodzie wybrałem się dzisiaj w Tatry. Rankiem po przebudzeniu za oknem przywitał mnie śnieg (w Krakowie), więc stwierdziłem, że spróbuję chociaż na Kopę Kondracką wyjść (na początku tygodnia w planie były całe Czerwone Wierchy).
No i pojechałem. Dookoła wszystko pokryte warstwą co najmniej 10cm puchu. Przez całą drogę do Zakopanego padał mokry śnieg z deszczem. Nie wyglądało to zbyt miło. W pogodzie czytałem, że mają być przejaśnienia, więc liczyłem na to, że się może udać.
No i poszedłem najpierw z Kuźnic na Halę Kondratową. Szedłem dzisiaj pierwszy, więc musiałem przecierać ścieżkę. Śniegu było co najwyżej do połowy łydki, więc nie tak źle. Średnio trochę powyżej kostek.
Liczyłem na to, że ktoś ze schroniska będzie szedł gdzieś do góry, ale niestety nie. Była już 10, a na szlakach ani śladu człowieka. Pustka. Po wyjściu ze schroniska trochę sie przejaśniło, więc dodało mi to otuchy i chęci żeby iść na Kopę Kondracką.
Za schroniskiem już coraz ciężej.
Więcej śniegu, wiatr silniejszy.
Im wyżej tym oczywiście mniejsza widoczność. Ciągle oglądałem się czy nikt za mną nie idzie. Nie chciało mi się cały czas samemu przecierać śniegu, który był już miejscami powyżej kolan.
Widoczność ciągle malała. W końcu ledwo co widziałem koniec kijka. Zacząłem iść na oślep. Schodziłem ze szlaku, szedłem na przełaj. Nigdy nie miałem okazji iść tym szlakiem, więc tylko za pomocą mapy trzymałem się jakoś właściwej drogi. Pod samą przełęczą zaczęło coraz bardziej padać i mocniej wiać. Taka "mała" zamieć. Czułem tylko igiełki lodu uderzające po policzkach i śnieg sklejający powieki. Nie widziałem już zupełnie nic. Wpakowałem się w zaspy po pas. Po dwóch godzinach podchodzenia od Hali Kondratowej postanowiłem zawrócić. Zasypywało moje ślady i obawiałem się, że z powrotem nie będę wiedział gdzie iść. Jestem pewien, że do przełęczy zabrakło mi z 20 metrów. Ale stwierdziłem, że samemu nie warto ryzykować zgubienia się w tym syfie.
I tak w kilku miejscach w drodze powrotnej miałem problemy ze znalezieniem swoich śladów, bo były już zupełnie zawiane.
Na zejściu już coraz cieplej i milej. Na dole w schronisku dużo ludzi. Było po 13, ale dopiero pierwsze 2 osoby szły w stronę Giewontu i jedna w stronę przełęczy pod Kopą Kondracką. Za Halą Kondratową już przestało padać i trochę się przejaśniło.
Myślałem nawet o wyjściu na przełęcz jeszcze raz, ale jednak sobie odpuściłem.
Z Zakopanego wyjechałem o 15 i był to mój najkrótszy pobyt w Tatrach. Żegnało mnie złośliwie niebieskie niebo, chociaż gór za wiele nie było widać.
A Za Nowym Targiem krajobraz zupełnie inny niż rano. Nie było już prawie grama śniegu i miałem wrażenie, że jesień powróciła.
Koniec nudzenia
Zdjęć prawie w ogóle nie robiłem, bo nie było do tego warunków.