Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://turystyka-gorska.pl/

Polish Winter Meteo Expedition - Five Lakes Valley 2007
http://turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=3226
Strona 1 z 3

Autor:  piomic [ Pn sty 15, 2007 9:45 pm ]
Tytuł:  Polish Winter Meteo Expedition - Five Lakes Valley 2007

W tym miejscu pojawi się wkrótce(?) relacja.

Autor:  dresik [ Pn sty 15, 2007 9:47 pm ]
Tytuł: 

No własnie :D

Autor:  tomek.l [ Pn sty 15, 2007 9:49 pm ]
Tytuł: 

Wklej zdjęcie schroniska i wszystko będzie jasne :D
I logo sponsora z Lublina :wink:

Autor:  dresik [ Wt sty 16, 2007 9:12 pm ]
Tytuł: 

:?: Piomic :?:

Autor:  Górotoporny [ Wt sty 16, 2007 9:31 pm ]
Tytuł:  Re: Polish Winter Meteo Expedition - Five Lakes Valley 2007

piomic napisał(a):
W tym miejscu pojawi się wkrótce(?) relacja.


A dokładniej już wiadomo kiedy :?:

Autor:  zigulec [ Wt sty 16, 2007 9:49 pm ]
Tytuł: 

o co chodz?? 8)

Autor:  AsiaJ [ Wt sty 16, 2007 10:13 pm ]
Tytuł: 

tomek.l napisał(a):
Wklej zdjęcie schroniska i wszystko będzie jasne :D
I logo sponsora z Lublina :wink:

ło matko - jeśli to jest to o czym myślę to czy to się da porównać do zelenego ..tfu.. wisnovego plesa?

Autor:  Jacek [ Śr sty 17, 2007 9:47 am ]
Tytuł: 

zapowiada sie ciekawa relacja ;)

Autor:  Łukasz T [ Śr sty 17, 2007 11:48 am ]
Tytuł: 

Ja mam tylko jedno pytanie. Czy padliście na ryje w pewnym miejscu, tak jak Ataman, Robert 18 i ja padliśmy 1maja ( jak i latem też :lol: ) ?

Autor:  piomic [ Śr sty 17, 2007 2:59 pm ]
Tytuł: 

Nie padliśmy, było pod śniegiem.
Relacja jest gotowa, ale w MS Works, muszę odkopać Worda, bo WordPad i Notatnik jej nie czytają.

Autor:  Kaytek [ Śr sty 17, 2007 3:04 pm ]
Tytuł: 

Hmmmm... no, no, dawaj...
;)

Autor:  piomic [ Śr sty 17, 2007 3:05 pm ]
Tytuł: 

Nie mam płyty z Wordem, coś ją zjadło.

Autor:  Robert18 [ Śr sty 17, 2007 3:14 pm ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
Nie mam płyty z Wordem, coś ją zjadło.


Pewnie jakieś bakteria teraz pełno tego .

Autor:  don [ Śr sty 17, 2007 4:00 pm ]
Tytuł: 

Piotruś obiecałeś, że relacja bedzie dzisiaj. Jestem ogromnie ciekawy jak wyglądała próba założenia I obozu, później atak w stylu alpejskim.Niestety moja niedyspozycja w owym czasie uniemożliwiła mi śledzenie tego. Choroba wysokościowa jest strasznie podstępna, nigdy nie wiadomo w którym momencie się nasili.
Szkoda że to druga zimowa ekspedycja która nie osiągnęła zamierzonego celu.

Autor:  prof.Kiełbasa [ Śr sty 17, 2007 4:03 pm ]
Tytuł: 

to jest metoda na stopniowanie napięcia :lol:
ciekaw jestem co działo sie w 5tce bo tam wczesniej pogoda sie popsuła :?

Autor:  don [ Śr sty 17, 2007 4:28 pm ]
Tytuł: 

! napisał(a):
ciekaw jestem co działo sie w 5tce bo tam wczesniej pogoda sie popsuła


Wy Rysownicy poszliście w stylu alpejskim. Myśmy mieli działać oblężniczo. Niestety w warunkach popapranej pogody siada psyche.Silne wiatry i zadyma ot co nas spotkało. Jak do tego dodać koniec żarcia to efekt jest przewidywalny. Ale ta ekipa jest bardzo mocna. Trzeba niestety poczekać na relacje Piotra aktywnego uczestnika wyprawy. Ja z powodu powyżej podanych dolegliwości niestety nie uczestniczyłem w ataku.

Autor:  Andzia [ Śr sty 17, 2007 4:36 pm ]
Tytuł: 

dawajcie, dawajcie !! :lol:

Autor:  prof.Kiełbasa [ Śr sty 17, 2007 4:38 pm ]
Tytuł: 

brzmi fajnie 8) pozostaje czekac :D

Autor:  KWAQ9 [ Śr sty 17, 2007 4:52 pm ]
Tytuł: 

Piomiq ognia z tą relacją... :twisted:

Autor:  tomek.l [ Śr sty 17, 2007 6:14 pm ]
Tytuł: 

don napisał(a):
Niestety moja niedyspozycja w owym czasie uniemożliwiła mi śledzenie tego.
Rozumiem, że złapałeś niedyspozycję w schronisku? One bywają podstępne. Te schroniska :wink:

Autor:  Dagee [ Śr sty 17, 2007 7:24 pm ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
W tym miejscu pojawi się wkrótce(?) relacja.

Wkrótce............hm........ciekawe kiedy :?: Chyba zacznę wklejać zdjęcia wcześniej, bo nigdy się nie doczekamy :wink:

Autor:  don [ Śr sty 17, 2007 7:31 pm ]
Tytuł: 

tomek.l napisał(a):
One bywają podstępne


Dzialają jak sepsa. Równie niespodzianie co silnie. Ale część grupy nie uległa.To prawdziwi twardziele, lekko naruszeni poszli do ataku.

Autor:  don [ Śr sty 17, 2007 7:34 pm ]
Tytuł: 

Dagee napisał(a):
Chyba zacznę wklejać zdjęcia



To ma być relacja a nie wklejanka

Autor:  piomic [ Śr sty 17, 2007 8:38 pm ]
Tytuł: 

Word już do mnie jedzie. Widzę światełko za oknem.

Autor:  tomek.l [ Śr sty 17, 2007 8:43 pm ]
Tytuł: 

Nie ściemniaj. Nie wystawiliście nosa ze schroniska? :mrgreen:

Autor:  Dagee [ Śr sty 17, 2007 8:45 pm ]
Tytuł: 

tomek.l napisał(a):
Nie wystawiliście nosa ze schroniska?

Przecież było trzeba tam wejść i zejść 8)

Autor:  piomic [ Śr sty 17, 2007 9:23 pm ]
Tytuł: 

Startujemy tradycyjnie - w czwartek po pracy. Aklimatyzację zaczynamy już w samochodzie, zaraz po wyjeździe z Kielc. Tym razem stylem greckim. Duch bojowy w zespole rośnie z każdym zdobywanym metrem n.p.m. Jeszcze przed Krakowem ekipa powiększa się o drugi pojazd - jest nas już sześciu, ale to nie koniec, będzie więcej. Po drodze Jarek wykonuje kilka telefonów - trzeba zorganizować karawanę do Bazy. Z braku szerpów wysokościowych wynajmujemy jaka imieniem Vito.

Jak stawia się na miejscu bladym świtem o 9:30 i po załadunku wyruszamy. Niestety z jego pomocy możemy korzystać tylko do wylotu doliny - szlaban postawiony przez Maoistów rozwiewa nasze nadzieje dojścia "na lekko" do Mickiewicz's Waterfalls. Płacimy haracz (3,20 od głowy), ładujemy wszystko na grzbiety i w drogę. Jest ciężko, ale nikt nie pęka.

Do Waterfalls docieramy w ładnym tempie, tu zatrzymujemy się na popas - z powodu choroby wysokościowej rano żołądki jeszcze nie współpracowały odpowiednio z przełykami i próba jedzenia mogłaby skończyć się tragicznie. Udaje się nawiązać łączność z jednoosobową grupą wspierającą, która wyruszyła o świcie z obozu w Gąsiennicowa Valley. Kolega Michaś toruje szlak przez las, z szacunkiem i respektem szerokim łukiem omijając Dog's Marihuana (taka próba zimą, w dodatku solo mogłaby się zakończyć tragicznie), jest już na Waksmundzka Meadow.

Piotr "Dwie Dziaby" (drugi Piotr miał tylko jeden czekan) i Paweł "Młody" (drugi Paweł był... mniej młody) kończą szybciej i startują do góry, początek jest ciężki, obserwujemy jak z trudem wspinają się na lodospad widoczny w miejscu szlaku i znikają w lesie. Mają na nas zaczekać w obozie pośrednim - szałasie w głębi doliny.

Kiedy tam docieramy zastajemy tylko tajemnicze znaki na śniegu i ślad biegnący w górę. Łączność zaczyna się rwać, z dosłyszanych strzępków zdań wnioskujemy, że grupa prowadząca jest już przy dolnej stacji towarowego wahadłowca do Bazy Wysuniętej, ponieważ pogoda się psuje postanawiają nie czekać na nas i torować dalej.

Pola śnieżne pod progiem oddzielającym Roztoka Valley od jej górnego piętra - Five Lakes Valley zatrzymują nas na dłużej. Wiatr osiąga chyba 120-150km/h, miecie prosto w twarz śniegiem i lodem, wysokość też robi swoje, wszyscy mamy problemy z aklimatyzacją. Śladów poprzedników już nie widać. Dogania nas inny zespół, teraz oni przejmują torowanie. Na krawędzi progu przechodzimy do techniki frontalnej, wiatr nie pozwala iść, trzeba się czołgać.

Wreszcie dochodzimy do ABC, koledzy już przygotowali dla nas płyny (odwodnienie jest na tej wysokości szczególnie niebezpieczne). Po niedługiej chwili dochodzi do nas Michaś, ma niesamowite tempo - nic dziwnego, aklimatyzował się od wtorku w Gąsiennicowa Valley zdobywając pomniejsze cele - Beskid Monster, Yellow Rock i Goat Valley. Zaraz po nim wchodzi miejscowa Szerpanka, zmieni Szerpę z obsługi bazy, który obozował tu od tygodnia.

Po posiłku postanawiamy poręczować w górę - ja z Jarkiem, Michasiem i Pawłem "Młodym" zajmujemy obóz 5, pozostała trójka - Piotr "Dwie Dziaby", Jacek i Paweł "Starszy" obstawiają "czwórkę". W "trójce" zaległ zespół, który wyprzedził nas na podejściu, "jedynkę" i "dwójkę" odpuszczamy sobie, jesteśmy już tak dobrze zaaklimatyzowani, że odległość z ABC do "piątki" pokonujemy tego wieczora wielokrotnie bez większych problemów.

Wieczorem, mimo huraganowego wiatru udaje się nam nawiązać łączność z liderem zespołu - Don Biskupem, rano wraz z Dagee wyruszą do nas bez względu na warunki.

Rankiem okazuje się, że pogoda nie tylko się nie poprawiła, ale jest jeszcze gorsza. Próby nawiązania łączności podejmujemy jedynie z asekuracją, bez lonży skończyłoby się to lotem do podstawy ściany. Zespół z "trójki" postanawia zejść, nie są dostatecznie zaaklimatyzowani, dla bezpieczeństwa idzie z nimi Piotr "Dwie Dziaby" i Michaś, zabierają też Szerpę z obsługi.

Po ich wyjściu idziemy z Jarkiem na platformę, z której widać drogę zejściową. Przypięci do poręczy obserwujemy szlak - są! Ale tylko dwie osoby i to idące w górę! Czyżby to Dagee z Donem? Tak szybko? Wracamy na herbatę, po kilku chwilach pojawiają się w Bazie. Ich relacja nieco nas niepokoi - w grupie schodzącej, którą mijali nie było Michasia. Czyżby zabłądził w zadymce? Nie udaje się nawiązać z nim łączności. Dopiero po zejściu okazało się, że minął ich zjeżdżając sąsiednim żlebem.

Serdeczne powitanie, uzupełniamy płyny i decyzja - zespół Dona po rekonesansie do "piątki" zajmuje obóz trzeci opuszczony rano przez niezaaklimatyzowanych kolegów, ja z Jackiem i obydwoma Pawłami ruszamy w kierunku Goat Peak. Przekraczając strome pola śnieżne kilkakrotnie ześlizgujemy się w kierunku Big Lake, na szczęście czekany mamy w pogotowiu i możemy iść dalej w komplecie.

Po powrocie w zapadającym zmroku okazuje się, że w bazie przybyło zespołów. Integracja postępuje szybko, po chwili Don staje do zawodów wspinaczkowych z liderem Olang Team dla niepoznaki przebranego w extremalne ciuszki Mammuta. Oczywiście wygrywa nasz zawodnik.

Już nocą wiatr słabnie na tyle, że postanawiamy zaatakować nasz główny cel - uzbrojeni w czołówki i jeden czekan zdobywamy Stację Meteo w składzie: Paweł, Paweł, Jacek i ja. Później, około północy Jarek poprawia nasz wynik - idzie solo, bez czapki i kurtki ale za to z papierosem i zapalniczką wyposażoną w świecącą diodę. Wraca żywy, choć trochę poodmrażany. Do późna świętujemy sukces wyprawy przygotowywanej tak długo i pieczołowicie, co nie podoba się Szerpance obsługującej kuchnię - chciałaby już iść spać.

Rano budzi nas piękne słońce, gdzieś w sąsiedniej dolinie zespół Dresika coś tam rysuje, my nie mamy już sił ani motywacji do działalności górskiej. Wymarsz w doliny opóźnia się z godziny na godzinę, jakieś spacerki po okolicy, włóczymy się po Bazie.

Napędu dostajemy dopiero w południe, kiedy zaczyna znów wiać - tym razem śniegiem z deszczem, który w dolinie zamienia się w deszcz. Na plateau jest jeszcze znośnie, dalej sytuacja się pogarsza. Wokół nas widać ślady lawinek, każdy fałszywy krok może się skończyć zjazdem w kierunku szczerzących się na dnie Roztoka Valley głazów, jednak szczęcie nas nie opuszcza - docieramy na dno doliny, choć nie bez strachu o towarzyszy - Dagee, Don i Jarek, którzy jako najsilniejsi zamykali grupę długo nie nadchodzą. Co ich mogło zatrzymać? Czyżby coś się stało?

Jacek zostaje na miejscu, by w razie potrzeby wezwać pomoc, reszta toruje drogę do szałasu. Gdyby ktoś był ranny, tam można go opatrzyć i zabezpieczyć przed wychłodzeniem. Kończymy szykować miejsce w szałasie kiedy nadchodzą w komplecie. Okazało się, że samotna białogłowa, którą mijaliśmy schodząc to sławna na całe wewewe Sylwia - zatrzymali się na chwilę rozmowy.

Dalej idziemy razem, starając się nie rozdzielać. Miejsce śniegu na kamieniach zajmuje lód, jednak jego warstwa jest zbyt cienka, aby raki wytrzymały dłuższą drogę. Ślizgamy się niemiłosiernie, końcowy lodospad przed Mickiewicz's Waterfalls pokonujemy przy pomocy roślinności na jego skraju. Dalej warstwa lodu jest grubsza, raczymy się aby za najbliższym zakrętem zdejmować raki - lita skała ropopochodna jest całkowicie odsłonięta. Dalsza droga przebiega bez przygód, dochodzimy do posterunku Maoistów, tym razem opuszczonego (komu chciałoby się siedzieć w takim deszczu?), wzywamy naszego jaka i w drogę, do cywilizacji.

Jeszcze tylko pożegnanie z Donem i Dagee - ich pojazd czekał cierpliwie na dole, załadunek i jedziemy. Niestety długo to nie trwało. Po kilku kilometrach nasz jak Vito z głośnym hukiem okulał na obie tylne nogi. Poganiacz zaklął szpetnie mamrocząc coś o jakiejś poduszce, co strzeliła i dalszą drogę pokonaliśmy w tempie żółwia wyścigowego skacząc do góry na byle wyboju.

Przebiór, przepak, objad, zapak i do domu - góry zostają za nami. Czy na długo? Pewnie nie, wrócimy tu jak zawsze z nadzieją, że pogoda dopisze. A jeśli nie dopisze? Też będzie fajnie, choć inaczej niż miało być. Przecież w górach najważniejsze nie są szczyty, tylko ludzie, których tam spotykamy. I tym ludziom chciałbym podziękować za wspaniały wyjazd. Nie tylko tym wymienionym z imienia, również anonimom spotkanym gdzieś na szlaku czy w schronisku.

Do zobaczenia - mam nadzieję, że wkrótce.

ps.: Następnym razem musi się udać, to była druga dupówa po Wisniowym Plesie, do trzech razy sztuka!

Autor:  Ania S [ Śr sty 17, 2007 9:32 pm ]
Tytuł: 

:brawo: :bowdown:

A fotki gdzie? :wink:

Autor:  Olka [ Śr sty 17, 2007 9:38 pm ]
Tytuł: 

Super opis :D

Autor:  kilerus [ Śr sty 17, 2007 9:41 pm ]
Tytuł: 

tez chce to co wy braliscie wtedy :lol:

Strona 1 z 3 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/