Tydzień temu, korzystając z ładnej pogody postanowiliśmy wybrać się w Beskidy. Jak nie mam konkretnych planów na wypad górski, a dni są już krótkie to często odwiedzam Beskid Wyspowy. Dzięki temu ze znaczących szczytów już tylko Łopień i Modyń mi się ostały do zdobycia. Beskid Wyspowy jak zapewne wiecie jest dość mocno rozrzucony po terenie. Najwięcej chyba szlaków bierze początek w Mszanie Dolnej – skąd można uderzyć m.in. na Szczebel, Lubogoszcz i Luboń Wielki. Beskid Wyspowy lubię m.in. dlatego, że wybierając się tam nie muszę wstawać zbyt wcześnie rano. Ostatnio wystarczyło wstać o 7, a mimo to udało nam się odwiedzić 2 konkretne szczyty w tamtym rejonie. Z Krakowa wyjechaliśmy z Patrycją dopiero po 8. Po drodze katowałem ją ostatnimi dokonaniami formacji Bal Sagoth, niestety dalekimi od poziomu „The power cosmic” a tym bardziej kultowej „Battle magic”. Droga na szczęście bez żadnych przygód, ruch na zakopiance w granicach rozsądku. Zaparkowałem w Szczawie i ruszyliśmy na nasz główny cel – najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego – Mogielicę. Pogoda wspaniała, tylko przejrzystość powietrza znowu pozostawiała trochę do życzenia.
Na szlaku miejscami kałuże i błoto, ale trudno się było spodziewać czegoś innego po ostatnich bardzo deszczowych dniach. To nasz pierwszy tego dnia cel:
Po drodze ładne widoki na Ćwilin i pasmo Gorców (wydaje mi się, że to na 3 zdjęciu to Lubań):
Przed decydującym podejściem na szczyt Mogielicy rozległa polanka tzw Polana Stumorgowa, gdzie można się wyłożyć na suchej trawce i coś wysączyć.
Za tą przyjemna polanką następuje krótki, ale bardzo stromy odcinek podejścia na szczyt. Można się tu naprawdę spocić. Sfotografowałem to miejsce, ale zdjęcie zupełnie nie oddaje tej stromizny.
Na szczycie byliśmy po ok. 2,5 godzinie niezbyt forsownego marszu (poza tym ostatnim podejściem). Okazało się, że na wierzchołku pojawiła się duża wieża widokowa. Jak byłem tam ostatnio kilka lat temu to nic takiego tam nie było.
Wszystko wyjaśniło się jak przeczytałem informacje z tablicy informacyjnej, znajdującej się pod ta wieżą.
Mój lęk wysokości jest ukierunkowany głównie na takie obiekty, więc wyszedłem tylko do połowy wysokości tej wieży. Zaraz mam wrażenie, że ta wieża się chwieje i zaraz runie razem ze mną. Na Baraniej Górze też czułem się nietęgo na tego typu obiekcie. Tak już mam. Oczywiście gdybym musiał to wszedłbym na samą górę tego potwora, ale na szczęście nie musiałem

.
Na Mogielicy jeszcze zrobiliśmy kilka zdjęć...
I ruszyliśmy początkowo tym samym szlakiem w kierunku szczytu o nazwie Krzysztonów, z którym z racji na moje nazwisko poczułem szczególną więź emocjonalną. Niestety okazało się, że widoki z tego wierzchołka są prawie żadne. Stąd na Jasień było jeszcze ponad pół godziny. W końcu tam dotarliśmy po pewnych perturbacjach. Trochę mapa okazała się mało precyzyjna, ale się jakoś udało. Jasień to również mało wybitny szczyt – przynajmniej od tej strony od której przyszliśmy. Ale widoki z jego rejonów całkiem przyjemne.
Schodziliśmy szlakiem zielonym również do Szczawy – z tym, że na inny przystanek autobusowy. Po drodze minęliśmy Polanę Wały. Nazwa mało zachęcająca, ale chyba to świetne miejsce na robienie ognisk – przynajmniej takie sprawia wrażenie.
No i to w zasadzie tyle. Cóż tu więcej pisać. Relacja niezbyt obszerna bo i wypad był stosunkowo krótki. Za to kolejna zaległa relacja będzie opasła i chyba przedstawię ją w kilku częściach.
Wracaliśmy przez Dobczyce i Wieliczkę aby uniknąć korków.
Pozdrawiam