Wczoraj razem z
luka3350 zrobiliśmy sobie wycieczkę na Ornak. Prognozy pogody nie były zachęcające, ale postanowiliśmy spróbować. Planowaliśmy dojście do Siwej Przełęczy i powrót tą samą trasą. No więc od początku:
Dojazd z Krakowa do Kir i stamtąd ruszamy Doliną Kościeliską do schroniska na Hali Ornak. Już w dolinie witają nas "miłe" podmuchy wiatru, więc od razu zakładamy kaptury na twarz i z lekką niepewnością zastanawiamy się co nas spotka u góry.
Podejście na Przełęcz Iwaniacką mija nam szybko. Widoki zachwycają. Świeci słoneczko i jest pięknie. Wiatru w lesie prawie nie czuć, ale widać jak "grań dymi".
Kominiarski Wierch z Iwaniackiej:
Tomanowy Wierch Polski z Iwaniackiej:
Z Iwaniackiej szlak na Ornak prowadzi przez kilka minut lasem, potem wchodzi w kosodrzewinę. Tam już wyraźnie czuć podmuchy wiatru. Śnieg jest miejscami miękki i głęboki, zapadamy się nawet po pas. Podejście szybko męczy. Parę razy zmieniamy się na prowadzeniu. Patrzę w dół i mam wrażenie, że nie oddalamy się od przełęczy ani odrobinę.
Im wyżej tym śnieg bardziej zbity i twardy. Idzie się lepiej. Z drugiej strony jednak wiatr się wzmaga. Przy mocniejszych podmuchach trzeba się odwracać, żeby nie dostać lodem po oczach.
W końcu po długiej walce ze śniegiem dochodzimy do grani. Tu zaczyna się walka z wiatrem. Na dzień dobry kiedy robię zdjęcie i nie podpieram się kijkami wiatr mnie przewraca. Łukasz próbuje się "położyć na stojąco"
Ruszamy dalej granią. Łukasz prowadzi. Zginam się w pół i idę jak garbata babinka patrząc tylko kątem oka na ślady przede mną. Każde podniesienie głowy to tysiące kawałków lodu uderzających w oczy, nos i policzki.
Momentami podmuchy wiatru są tak silne, że siadamy na śniegu i zapieramy się rakami i kijkami, żeby nas nie porwało. Im idziemy dalej tym wiatr jest silniejszy. Pojawiają się myśli o wycofie. Po długiej masochistycznej wędrówce granią dochodzimy do Ornaku. Decydujemy, że Siwą Przełęcz odpuszczamy na dzisiaj, bo jest za ciężko. Ale pada pomysł żeby dojść do skałek na Zadnim Ornaku i tam napić się herbatki.
Myśl o schronieniu od podmuchów i ciepłym naparze dodaje nam sił. W drodze na przełęcz Ornaczańską wiatr wydaje się być jeszcze silniejszy, a grań węższa i bardziej stroma. Co chwilę przystajemy, bo nie da się iść. Z robienia zdjęć w ogóle rezygnuję, bo nie chcę polecieć w dół.
Dochodzimy do skał i chowamy się na chwilę na mały popas.
Nic nie rozgrzewa tak jak łyk gorącej herbaty i nic nie dodaje tak energii jak kostka mlecznej czekolady.
Teraz pora na powrót. Wyjście zza skał i od razu myśl: "K..., źle ci tam było?"
Powrót granią jest o tyle łatwiejszy, że wiatr mamy trochę z tył. Ale jego siła jest teraz większa i trzeba na dłużej siadać i się zapierać. Gdy podmuchy na chwilę maleją, prawie biegniemy, żeby stamtąd uciec.
Siedząc na grani patrzę kątem oka w bok i widzę jak wraz z wiatrem lecą kawałki lodu dorównujące wielkością piłeczkom pingpongowym.

Co chwilę czuję jak dostaję takim czymś po ramionach. Próbuję się chować za plecakiem, ale i tak czuje jakby mnie biczowano. Boli jak cholera. Dobrze, że nie po oczach.
Wreszcie schodzimy z grani. I znowu kosówka i śnieg coraz głębszy. Na szczęście idziemy w dół więc jest o wiele łatwiej. Mniej więcej połowie drogi na Iwaniacką spotykamy czwórkę turystów idących w górę. Jest godzina 14, a oni chcą dojść do Chochołowskiej przez Siwą Przełęcz. Do zmroku nie mają szans na dojście nawet do przełęczy, zwłaszcza, że ostatnia osoba w grupie ledwo daje radę pod górę. Odradzamy im te plany, ale chcą spróbować i idą dalej.
Z Przełęczy Iwaniackiej widzimy helikopter TOPR-u wlatujący nad Pyszniańską Dolinę. Po chwili zawraca, prawdopodobnie wiatr jest za silny, żeby mógł tam bezpiecznie latać. Przed schroniskiem na Hali Ornak spotykamy grupę TOPR-owców przygotowujących się do akcji. Wypytują nas o to czy spotkaliśmy kogoś u góry. Mieli zgłoszenie z okolic Ornaku, ale kontakt im sie urwał i nie wiedzą gdzie są poszkodowani. Dzięki naszym informacjom dochodzą do wniosku, że wypadek był od strony Doliny Starorobociańskiej. Informujemy ich też o czwórce spotkanej na podejściu. Zdejmujemy raki i idziemy do schroniska na szarlotkę i herbatkę. A potem już tylko powrót do Kir. Kiedy tam dochodzimy jest zupełnie ciemno. Myślimy o turystach idących na Siwą Przełęcz i mamy nadzieję, że zawrócili. Jeżeli nie, to o tej godzinie byliby właśnie na przełęczy i czekałaby ich jeszcze długa droga w dół Doliny Starorobociańskiej.
W domu dowiaduję się, że TOPR-owcy znaleźli tych których szukali w Dolinie Starorobociańskiej. Spadła na nich lawina, ale na szczęście skończyło się to tylko niegroźnymi dla życia urazami.