Pogoda się nie zapowiadała tego dnia zachęcająca do wycieczek. Do tego skład w połowie.
Golanmac przyjeżdża po mnie i mkniemy pod Kościeliską. Golanmacowi chodziła po głowie jedna zimna jaskinia. Zatam poszliśmy do niej. Niestety popełniliśmy błąd ogromny, bo nie wzieliśmy ani liny ani rakó ani kijków trekingowych ani czekanów. To się bardzo zemściło. Okazało się że zejście do jaskini jest bardzo proste ale nie tego dnia, bo podłoga była cała pokryta lodem, a na końcu był lodospad o 1-1,5 metra wysokości i wszystko bez możliwości powrotu. Dalej kombinowaliśmy ale znowu okazało się, że bez liny nie ma szans. Dobra to chodźmy do mroźnej.
Generalnie tak jak wszyscy mówią nic tam ciekawego nie ma. No korytarz i lampki na suficie. Gorzej, że trzeba było się wracać.
Schodzim ale po drodze wstępujemy do jaskini Wodnej Pod Pisaną.
No nic, chodźmy do Mylnej. Poznamy ja dogłębnie i faktycznie oto plan z zaznaczonymi miejscami gdzie byliśmy:
Podchodzimy pod wyjście i zostawiamy plecaki w korytarzyku nieopodal niego i...
... jazda.
Na początek idziemy szlakiem turystycznym i mijamy łańcuchy.
Skręcamy w prawo do wariantu polecanego przez speleologów ale bez szlaku. Piękny korytarzyk, bardzo go lubię, a na końcu wysoka salka z mnóstwem nietoperów. Jeden taki bydlasty jak 3 inne największe. Nie robię im zdjęć, bo nie powinno się robić zdjęć zimującym nietoperzom, a zresztą nawet jak zrobię jakieś foto takiemu nietoperowi, to i tak rewelacji nie będzie , więc nie warto.
Powrót i skręcamy wcześniej przed szlakiem i walimy na próg (no ja trochę się go obawiam) i kulamy korytarzykiem. Jest dosyć ciasny. Ja konsekwentinie rzechodzę coraz dalej aż dochodzę do wniosku, że nie ma bata (ale miejsce jest już poza zasięgiem mapy

). Golanmac ostra daje i tak, jestem pełen podziuwu.
Wracamy do korytarza ze szlakiem i zaraz skęcamy w lewo. No tam jest dość ciasnawo i te kolana biedne od kamieni.
Cały czas prześladują nas ślady świeczki. Jest to dla nas niesłychane żeby tutaj ktoś ze świeczką łaził. Wracamy spowrotem na szlak i targamy Białą Ulica i dalej w odnogę szlaku.
Dalej do Wielkiej Izby i omijamy Ulicę Pawlikowskiego idąc na Chóry, a tam... genialne miejsce. Na początku znajduję ładnie myty korytarzyk z malutkim jeziorkiem (kałurzą jak kto woli). Z głównej sali idziemy na prawo po pochylni do góry i widać że po pokonaniu kominka dalej jest korytarz. No dobra wejść, wejdziemy ale jak zejść. Walić to, próbujemy. Wychodzi się lightowo.
Okazuje się, że całkiem jeszcze tego korytarza było. Po drodze znajdujemy opakowanie po chusteczkach higienicznych, więc nie ma bata, tu musi być dalsza droga.
No ale faktycznie zejście nie było lightowe.
Od salki jeszcze troche czołgania i dochodzimy do koljnego okna i niestety trzeba się wrócić i dojść spokojnie do szlaku i otworu wejściowego.
Teraz wracamy szlakiem w stronę wyjścia i zaraz przed łąńcuchami skręcamy w prawo. Jest to kolejne miejsce, które można śmiało polecić. Niezła jazda. Górą czy dołem? Ja idę dołem i muszę się wydrapać na mały blok skalny, a Golanmac idąc górą musi walić zapieraczką na półkę. Piękny akcent na sam koniec Mylnej.
Plecaki i do Wąwozu Kraków. Smocza Jama, to jakiś wypierdek.
Tak ładnie jest i czasu mamy troche, to może jeszcze posiedzieć przy stole? A co?
Oczywiście, jak zwykle wycieczka bardzo udana i tylko chcę napisać, że Golanmac niesamowicie dawał sobie radę, jak na pierwsze takie cioranie!