Forum portalu turystyka-gorska.pl

Wszystko o górach
portal górski
Regulamin forum


Teraz jest Pt cze 28, 2024 10:32 am

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 13 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: So gru 29, 2007 12:17 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So gru 29, 2007 11:12 am
Posty: 6
W Beskid Niski chciałem jechać od dawna, wreszcie się udało i... ci wszyscy ludzie, którzy opisywali go jako magiczny mieli racje! Minęły 2 miesiące od tego wyjazdu a ja bardzo często wspominam tamte chwile. No magia, co ja zresztą będę mówił, poczytajcie sami.

Obrazek

Zaczęło się jak w kiepskim filmie, po przebyciu 1000 kilometrów w 3 środkach lokomocji z 7 przesiadkami zatrzymałem się na 6 kilometrów od celu. Ostatni stop, którym zabrałem się do Komańczy po prostu wyzionął ducha. Tak zwyczajnie samochód zgasł i więcej nie ruszył. Nie pozostało mi nic innego jak pieszo dostać się na miejsce rozpoczęcia mojej kilkudniowej wędrówki po Beskidzie Niskim...

Dzień 1

Plan był prosty, 5 dni, 200km i przejście Beskidu Niskiego i Sądeckiego. Start w Komańczy, meta w Krościenku. Posługuję się terminologią sportową, ale tak naprawdę to sam nie wiedziałem czego oczekiwać od tego wyjazdu. Z jednej strony chciałem odpocząć trochę od tego wszystkiego, od zwyczajnego życia i pobyć sam, gdzieś tam na końcu świata, ale też zmęczyć się, tak jak nie udało mi się to w tym roku na żadnych zawodach. Znowu zagłębić się w tym błogim uczuciu na mecie, gdy po kilkudziesięciu godzinach napierania nagle okazuje się, że nie ma już dokąd iść. Można się zatrzymać i nie ruszać, bo nie ma takiej potrzeby. Takie wewnętrzne rozgrzeszenie, na to żeby przez najbiższych kilka dni nie wymagać od siebie za dużo. Zrobiłeś już swoje, teraz niech inni się męczą!

Kurde, ja tu już byłem. Przypomniałem sobie mój ostatni pobyt tutaj, 3 lata temu. Mój pierwszy wyjazd w góry. Komańcza. Padający deszcz i kierunek na bieszczadzkie połoniny. Dziś również pada, jest szaro i nieprzyjemnie. Nieśmiało zerkam na wschód, ale moja droga wiedzie w innym kierunku. Wreszcie po 20 godzinach jazdy mogę ruszyć przed siebie. Tam gdzie oczy poniosą. A oczy wypatrywać miały czerwonego. Bo właśnie tym kolorem szlaku miałem poruszać się do końca mojej wyprawy.

Już pierwsze minuty na szlaku ukazały mi cały urok beskidzkiego świata. Deszcz siąpił nieustannie, nieustannie wpadałem w błocko i kałuże, nieustannie śmiejąc się przy tym, bo przecież byłem w drodze. A być w drodze to cudowne uczucie! Pierwsze wyjście na otwartą przestrzeń w okolicach Wahałowskiego Wierchu i świadomośc tego, że przy takiej pogodzie widoków to ja nie będę podziwiał. Za to często będę spoglądał na kompas, który przezornie zabrałem ze sobą. Tak naprawdę to miałem nadzieje podszkolić się trochę w nawigacji na poziomicach. Dlatego też cały czas kontrolowałem rzeźbę, wzgórki i pagórki.

Obrazek

Kompas i mapa były faktycznie nierozłącznymi towarzyszami mojej wędrówki, co prawda czerwony szlak jest dośc nieźle oznaczony, ale problemy zaczynają się na otwartej przestrzeni. Wtedy najlepiej kierować się na kierunek i orientować po terenie. W lesie zwykle oznaczenia były bardzo dobre, ale co jakiś czas to tu, to tam znaczków brakło i trzeba było się uważnie rozglądać. Całkiem przyjemny był ten marsz w deszczu, przynajmniej do czasu aż buty zaczęły mi przemakać. Wpadanie całym butem do kałuż prędzej czy później musiało do tego doprowadzić. Na razie jednak nie stanowiło to większego problemu.

Niski jest faktycznie niski! I nawet nie chodzi tu o wysokość bezwględną, ale o sam charakter podejść i zejść. Generalnie stoki są łagodne i tylko w kilku miejscach napieranie mogło sprawić problem. Za to charakter tego masywu jest wyjątkowo upierdliwy, w zasadzie cały czas schodziłem i podchodziłem. Bodaj raz, przez kilka kilometrów zdarzyło mi się wędrować grzbietem, a tak góra i dół, góra i dół...

Pierwszy dzień kończyłem w Rymanowie Zdroju, dobrze już po zmroku. Wiedziałem, że baza noclegowa jest słabym punktem Niskiego i trochę się tego obawiałem, miałem co prawda alumatę i śpiwór i w razie czego mógłbym się przekimać gdziekolwiek, ale nie uśmiechał mi się nocleg pod chmurką w letnim śpiworze... Na szczęście w Rymanowie znalazłem sobie przyjemne lokum u pewnej starszej pani. Co z miejsca poprawiło mi humor, wreszcie mogłem się wysuszyć i odpocząć w cieple.

Dzień 2

Obrazek

Obudziłem się o 5 rano i pół godziny później ruszyłem w drogę przez uśpiony jeszcze Rymanów... W górach wszystko wydaje się prostsze. Tak jak i na rajdach. Życie ulega dekomplikacji, wstajesz rano i ruszasz na szlak, jeśli masz siły idziesz, jeśli nie masz - odpoczywasz. Wieczorem kończysz wędrówkę i idziesz spać. Rano powtórka. Tylko tyle albo aż tyle. Cudowna prostota. Może tego własnie szukamy?.. Drugi dzień w pełni ukazał upierdliwość Niskiego. Zresztą owo słowo stało się moim ulubionym na czas pobytu w górach. Beskid Niski jest upierdliwy, powtarzałem sobie raz po raz. Wdrapywałem się na jedną górkę, żeby zaraz z niej zejść i tak przez cały dzień.

W Lubatowej trafiłem na mszę, w końcu to 1 listopad. Ludzi tylu że, nie mieścili się w kościele. Wszędzie pustki, cała ludność zgromadzona tylko w tym jednym miejscu, no i ja. Sam jeden. Ja i oni. Ja z innej bajki. Brudny i spocony z mapą w ręku. Pomyślałem, że to bez sensu. Oni - śmiertelnie znudzeni, stoją i w grobowej atmosferze nie wiadomo za czym. Ja afirmujący życie, oni śmierć. A później wyszło słońce, tak bardzo nieśmiało. Pomyślałem, że przynajmniej dziś będę suchy. Przed atakiem na Cergową wpadłem w błocko po kostki i wszystkie moje nadzieje trafił szlag. Wtedy przyszła refleksja, jak ja wrócę do domu? Przecież nie mam butów na zmianę, ani spodni, a wszystko mam usyfione. Rzeczywistość wyciąga swe macki w najmniej oczekiwanych momentach... Ale co tam, pomyslałem, będzie co będzie, nie czas się martwić i ruszyłem dalej.

Obrazek

Minąłem Chyrową i zacząłem wspinać się na Łysą Górę. Pojawiło się trochę prześwitów i wreszcie jakieś widoczki, a nic tak nie napełnia serca wędrowca radością jak piękne widoczki na trasie. Popstrykałem sporo fotek, śpiesząć się żeby przypadkiem jakieś brzydkie chmurki, albo deszcz nie przysłonił mi widoku. Przy zejściu do Kąt postanowiłem, że szarpnę się dziś na dystans 60km. Zaplanowałem nocleg w bacówce w Bartnem. Chciałem trochę podgonić, żeby mieć zapas czasu na kolejne dni. Chcieć a móc to jednak dwie różne kwestie, niekoniecznie powiązane ze sobą. Zaczęło się ściemniać, a na stopach odciski zaczęły skutecznie dokuczać. Pewnie to znacie, podchodzi się z przyjemnością, ale zejście? Jakby kto Wam prasował stopy! Ledwo doczłapałem się do przełęczy Hałbowskiej i byłem zmuszony skorygować swój plan. Do Bartnego miałem jeszcze jakieś 16 kilometrów, w tym tempie to conajmniej 4 a może nawet 5 godzin marszu. Nie chciałem się skasować na amen, dlatego postanowiłem rozejrzeć się za noclegiem.

Do najbliższej wioski kilka kilometrów, a mi wcale nie usmiechało się tam maszerować. Na szczęście nieopodal zauważyłem drewniany szałas. Kolejne 12 godzin to trwanie w półśnie na twardej ławce. Ubrałem na siebie wszystko co miałem i dalej było mi zimno. Dopiero owinięcię się NRCtą zapewniło mi jako taki komfort termiczny (noście ze sobą NRCty!) . O 4 nad ranem rześki zrywam się z ławki. Obawiałem się trochę o swoje stopy, ale okazało się, że nie jest tak źle. Co prawda buty miałem wilgotne, ale przynajmniej skarpety wysuszyły się w śpiworze...

Czy udało mi się dojść do Krościenka? A może wymiękłem po drodze? Odpowiedź w drugiej części relacji! ;)

PS. Więcej fotek tutaj.

PS2. Jeśli ktoś chciałby szybciej poznać finał mojej wyprawki to rozwiązanie znajdzie tutaj :) . Dla cierpliwych za jakiś czas wrzucę drugą część na forum.

_________________
PK4. Blog ekstremalny. Podejmiesz wyzwanie?

Gdzieś na horyzoncie tli się cel, ale droga do niego jest daleka. Cholernie daleka...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So gru 29, 2007 1:57 pm 
Swój
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Śr lut 28, 2007 8:56 pm
Posty: 68
Lokalizacja: Myślenice/Kraków/Wrocław
Super relacja, świetnie się czyta! Gratulacje.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So gru 29, 2007 2:49 pm 
Zasłużony

Dołączył(a): Śr lis 02, 2005 4:42 pm
Posty: 242
Lokalizacja: ŁÓDŹ
no ratki sie należą za debiut:)))
relacja utrzymana w świetnym klimacie:)))
czekamy na dalszą część....


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So gru 29, 2007 4:37 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sie 31, 2007 10:13 pm
Posty: 724
Lokalizacja: Kraków
Czekam z niecierpliwością na część drugą ;)


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So gru 29, 2007 5:15 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So gru 29, 2007 11:12 am
Posty: 6
Dzięki! Pisząc relacje czy to ze startów w zawodach czy właśnie wyjazdów w góry staram się, żeby tekst miał duszę, a nie był tylko suchym przedstawieniem faktów. Poniżej część druga i niestety ostatnia...

--------------------------------------------------------

Obrazek

Dzień 3


Pogoda znów zaczęła kaprysić, a to popadało, a to posiąpiło. Sucho bynajmniej nie było. O dziwo, dość łatwo przyszło mi wtoczenie się na Magurę w Magurskim Parku Narodowym. Poprzedniego dnia na mapie wydawało mi się, że będzie ciężej. Fakt, przy podejściu na Kolanin wylałem trochę potu. Zanim dotarłem do bacówki w Bartnem przyszło mi zmierzyć się z błotnistą breją, tzn. drogą do Bartna. Myślałem, że się popłaczę, pełno wody, błota na całej szerokości drogi. Suche buty i skarpety były tylko nikłym wspomnieniem. Psycha też nieco podupadła, bo do cholery czy ja przyjechałem tutaj łazić po jakichś mokrych łąkach i kałużach?! To miał być aktywny odpoczynek, tak czy nie?! Świat stał się jeszcze bardziej szary i ponury, padał deszcz i było okropnie brzydko i dekadencko. W dodatku zaczęły dokuczać mi odciski. Przyjemny stan bycia w drodze zastąpiła niechęć, a raczej chęć jak najszybszego znalezienia się w domu.

motyla noga... mać, pomyślałem, znowu się poddam? Przez całą drogę kalkulowałem sobie czy dam radę przejść te 200km w 5 dni. Aż mi głupio o tym pisać, bo cały czas też miałem w pamięci wyczyn Piotrka Kłosowiczaobejście Głównego Szlaku Beskidzkiegoobejście Głównego Szlaku Beskidzkiego w niespełna tydzień. Moja próba była więc strasznie mało ambitna, nawet nie połowa tego co zrobił Piotrek w prawie tyle co jemu zajęło zrobienie całego GSB. Oczywiście brałem poprawkę na to, że nie przyjechałem tu bić rekordów, a jeno turystycznie, że pogoda była do dupy, nie miałem kijków, a za to ciężkie buty i przyciężkawy plecak, bla bla bla... Cała litania, co? Ale mimo to byłem rozczarowany, byłem pewien, że pójdzie mi dużo łatwiej. A teraz, jeszcze na dodatek chciałem zrezygnować.

Pomyślałem, o nie stary, tym razem nie poddasz się, zaciskaj zęby i zapierdalaj, jeśli nie do Krościenka to przynajmniej do Krynicy! W Wołowcu zatrzymałem się przy jakiejś szopie i przycupnąłem pod daszkiem na chwilę odpoczynku. Skończyło mi się normalne żarcie, a czekolady miałem serdecznie dość. Chińską zupkę, która zapodziała mi się gdzieś na dnie plecaka pochłonąłem niemalże w opakowaniu. Zmieniłem skarpety i chcąc nie chcąc ruszyłem dalej.

Najgorsze zawsze jest ruszyć po przerwie, zawsze wtedy gdy stopy pokryły się już odciskami. Bo mięśniowo czułem się ok. Na mapce droga prezentowała się przyjemnie, w rzeczywistości trafiłem na Morze Błota. Klap, klap. Taki dźwięk wydawały moje podeszwy stóp kiedy odrywałem buty od ziemi. Uczucie z serii tych niebanalnych. Na domiar złego szlak trafił szlag, pogłębiając tylko moją frustrację. Pieknie, motyla noga, pieknie. Ładne wczasy sobie zafundowałem. Zgubiłem szlak, na szczęście szybkensem sobie to uświadomiłem (w końcu nawiguje się, no nie? ;) ). Pomyślałem, że skoro i tak musiałem odbić nieco na północ w kierunku wioski, żeby zrobić zapasy w miejscowym sklepie to nie ma problemu. Nawet jeśli ta droga idzie w górę, a nie w dół jak szlak. Ten fakt akurat przemawiał zresztą na korzyść drogi.

Obrazek

Jak się domyślacie w wiosce sklepu nie odnalazłem. Tak po prostu, na mapie był a we wiosce nie, może jakiś sezonowy? Cofnąłem się w kierunku szlaku, nawet nie tak bardzo zły, jaki powinienem być, w końcy to tylko kilkadziesiąt minut w plecy. Zacząłem podchodzić pod górę i stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Kryzys minął. Jako tako mogłem się przemieszczać. Zrobiło się nawet całkiem sympatycznie. W Zdyni zrobiłem wreszcie zakupy, cola i parówki, absolutny hit wyjazdu ;) . Niesiony tą energią żwawo „popędziłem” naprzód.

Znowu stało się coś dziwnego. Choć to nie był jeden moment, raczej proces. Takie przystosowanie się do warunków, do pewnego schematu. Miałem takie odczucie, że mógłbym tak sobie wędrować bez końca. Wtopiłem się w krajobraz, tak jakbym był jednym z trybików tej wielkiej maszyny zwanej Naturą. Do tej pory się miotałem, szukałem swojego miejsca, rytmu, a teraz nagle jest. Pstryk i jest, chociaż przecież musiałem pobyć tu 3 dni, żeby mi się udało osiągnąć ten stan. Szukałem samotności w górach i tutaj w Beskidzie Niskim ją znalazłem. Przez cały pobyt nie spotkałem ani jednego turysty z plecakiem! Czułem się jakbym tylko ja sam jeden był panem Niskiego na tych kilka dni. Jakaś taka aura samotności, nostalgii i braku nadziei unosi się nad tym miejscem. W pewnym sensie bardzo pociągająca. To było chyba około 17, jakaś wieś, na pewno bardzo ciemno, pustki, gdzieniegdzie palą się światła, a przecież gdzieś tam jest życie. Poczułem się bardzo samotny, tu na „końcu świata”. Ale przecież m. in. o to właśnie chodzi, o dotknięcie pustki. Przejrzenie siebie na wylot. Dotarcie tam gdzie na codzień nie mamy dostępu. A wszystko to gdzieś pomiędzy zwyczajnym i wulgarnym zapierdalaniem przed siebie...

Obrazek

Cmentarz wojenny na Rotundzie zupełnie mnie oczarował. Magia. O to i Beskid Niski, z całym tym bagażem historii. Ta nostalgia, która niepostrzeżenie ogarnia człowieka, który osmielił się zawędrować w zapomniane rejony. Podejście na Kozie Żebro przypomniało mi nieco moją wspinaczkę 3 lata temu na Chryszczatą, również w deszczu. Od drzewa ze znaczkiem szlaku do drzewa i jestem na górze. Później w dół dolinką w kierunku Hańczowej Chciałem napierać dalej, ale stopy już mam mocno styrane, poza tym nie byłem pewien czy tam gdzieś dalej znajdę nocleg a tu okazało się, że mam gdzie spać. Śpię kiepsko, w pokoju jest zimno a mnie w dodatku męczy cały ten uciążliwy bagaż, z którym atakuje nas przeziębienie. Wychodzi nocleg w szałasie.

Dzień 4


Pobudka o 5 i ruszam na ostatni odcinek mojej wędrówki, do Krynicy Zdró mam jakieś 21 kilometrów. Gdzieś tam czai się jeszcze myśl, żeby może spróbować dojść do Krościenka, zwłaszcza, że Sądeckiwydaje się łatwiejszy do maszerowania, sporo napierania granią. Pierwsze kilometry jednak wybijają mi ten pomysł z głowy. Tempo utrzymuje spacerowe, odciski nie pozwalają na szybszy marsz. Każdego ranka budziłem się z nadzieją, że uda mi się zobaczyć piękny wschód słońca. Tym razem moje modły prawie zostały wysłuchane. Niebo słabo bo słabo ale jednak uśmiecha się do mnie kolorowo. Szkoda, że baterie w aparacie mi padły...

Po paru godzinach słońce zaczyna przyjemnie grzać, całkiem mocno jak na listopad. Wolnym krokiem przemieszczam się w kierunku mety i zastanawiam się czy w Mochnaczce jednak nie wsiąść w autobus i odpuścić. Męczę się. Tak chyba nie wyglądają turystyczne wyjazdy? Przecież przyjechałem tu podładować akumulatory! A w tym momencie czuje się całkiem zajechany! Schodzę pogodzony z myślą, że nie dokończę wędrówki, ale we wsi okazuje się, że ktoś zerwał tablicę z odjazdami autobusów. Działam jak automat i ruszam dalej. Tak po prostu. Nawet, powiedziałbym z uczuciem ulgi, że jednak dokończę to co zacząłem.

Szlak prowadzi gdzieś przez łąkę, dalej skrajem lasu... Oznaczony jest fatalnie uderzam więc na skuchę, słońce praży niemożliwie. Zgrzany jestem strasznie, czuję się jakby to był lipiec a nie listopad. Słońce strasznie mnie zamula, trawers tej łąki i w ogóle moja wędrówka zaczyna wydawać mi się absurdalna aż do bólu. Dlaczego jest tak ciepło skoro powinno być tak zimno? Wreszcie opuszczam te nierealną miejsce i zagłębiam się w przyjemnie chłodny las. Melduję się na Huzarach i już więcej nie będzie w górę, już tylko w dół, do samej Krynicy...

--------------------------------------------

Tatry są przepiękne! Bieszczady cudowne! Ale.. Ale ten niepozorny Beskid Niski ma w sobie to coś, co sprawia, że chce się tam wracać. Znów spotkać wszechobecną pustkę i poczuć na sobie dotyk nostalgii za czymś czego już nie ma. Ech, trzeba będzie wrócić tam czym prędzej!

_________________
PK4. Blog ekstremalny. Podejmiesz wyzwanie?

Gdzieś na horyzoncie tli się cel, ale droga do niego jest daleka. Cholernie daleka...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So gru 29, 2007 8:20 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): Cz cze 21, 2007 8:45 pm
Posty: 1510
Lokalizacja: z mezoregionu fizycznogeograficznego w płd-wsch Polsce, stanowiącego część Kotliny Sandomierskiej
Kuerti wielkie uznanie ode mnie za tą wycieczkę i mnóstwo wytrwałości. Trzymaj tak dalej :D

_________________
żeby mieć duży mózg i od razu od tego nie umrzeć potrzebna nam jest twarz.


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: So gru 29, 2007 11:03 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sie 31, 2007 10:13 pm
Posty: 724
Lokalizacja: Kraków
Muszę powiedzieć, że narobiłeś mi smaka. Beskid Niski, powiadasz?


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: N gru 30, 2007 10:41 am 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So gru 29, 2007 11:12 am
Posty: 6
Do-misiek, dzięki.

Gawith, gdyby nie fakt, że mieszkam baardzo daleko od Niskiego to, w któryś weekend pewnie bym nie wytrzymał i wsiadł do pociągu. Choć nie wykluczone, że za 3 tygodnie będę bardzo blisko tego miejsca, startuje w zawodach w Piwnicznej Zdroju, zawody jednodniowe, a ja w planach mam wypad na cały weekend, znów więc pośmigam po górkach :) .

_________________
PK4. Blog ekstremalny. Podejmiesz wyzwanie?

Gdzieś na horyzoncie tli się cel, ale droga do niego jest daleka. Cholernie daleka...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn gru 31, 2007 3:36 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): Pt sie 05, 2005 5:40 pm
Posty: 876
Lokalizacja: okolice Krakowa
Ale Twoje buty mnie powaliły :!: :thumright: :wink:

_________________
Dawniej Olivia


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn gru 31, 2007 6:28 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 23, 2007 8:24 am
Posty: 1260
Lokalizacja: Sosnowiec - Kraków
Teraz dopiero znalazłem chwilę na przeczytanie tego wszystkiego ;)
Nigdy jakoś nie spieszy mi się do czytania tych dłuższych relacji...najchętniej bym tylko pooglądał fotki, powzdychał i poszedł robić coś innego. A tu proszę! Taka fajna relacyjka ;) Zajebiście napisana, czyta się jak książkę przygodową. Fakt, faktem. Nie są to Tatry, trochę nie moje klimaty. Brak tych wielkich grani, stromych podejść, wielkich przepaści. Jednak Beskidy (które za młodu mi się już trochę przjeadły ;p ) mają swój klimat. Samotność, nostalgia. Taka wycieczka to jak jeden wielki rachunek sumienia ;) Gratulacje. Wspaniały wypad ;)

_________________
"Walcz, walcz, walcz
Twój bunt przewyższy nawet bogów gniew...
Walcz, walcz, walcz
Do końca dni...
Walcz, walcz, walcz
Choć Twoją bronią będzie tylko śpiew...
Walcz, walcz, walcz
Ze strachem swym..."


Daab - Przesłanie z daleka


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Pn gru 31, 2007 8:27 pm 
Przypadek beznadziejny

Dołączył(a): N wrz 11, 2005 1:39 am
Posty: 1740
Lokalizacja: Zamość
Piękna wycieczka :) Gratuluję wytrwałości :)

_________________
A my zmieniliśmy jawę w sny
Jesteśmy jak rosa, jak pył!
Ukradliśmy siłę gwiazd
I dla nas zatrzymał się czas


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt sty 01, 2008 5:22 pm 
Nowy
Avatar użytkownika

Dołączył(a): So gru 29, 2007 11:12 am
Posty: 6
WiolkaS,

A jak miały wyglądać moje buty po 4 dniach łażenia w błocie i deszczu ? :) . Spójrz zresztą na zdjęcia, momentami naprawdę zastanawiałem się jak ja przejdę takie bagno.

Drazz,

Podoba mi się to z rachunkiem sumienia, coś w tym jest. W Tatry chciałem wybrać się w grudniu, niestety nic z tego nie wyszło. Po części z faktu, że nigdy nie byłem tam zimą i trochę bałem się samotnej wędrówki. A, że lubię ryzyko to mogłoby być trochę niebezpiecznie, ale może i fajna relacja by powstała ;)

_________________
PK4. Blog ekstremalny. Podejmiesz wyzwanie?

Gdzieś na horyzoncie tli się cel, ale droga do niego jest daleka. Cholernie daleka...


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
 Tytuł:
PostNapisane: Wt sty 01, 2008 5:37 pm 
Uzależniony ;-)
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 23, 2007 8:24 am
Posty: 1260
Lokalizacja: Sosnowiec - Kraków
Kuerti napisał(a):
ale może i fajna relacja by powstała


No koniecznie musisz się wybrać, choćby dlatego, że ja z chęcią bym sobie taką relację później przeczytał :D Już jeden powód masz ;)

Kuerti napisał(a):
nigdy nie byłem tam zimą

"Żałuj synu...żałuj" Jest na co popatrzeć ;)

_________________
"Walcz, walcz, walcz
Twój bunt przewyższy nawet bogów gniew...
Walcz, walcz, walcz
Do końca dni...
Walcz, walcz, walcz
Choć Twoją bronią będzie tylko śpiew...
Walcz, walcz, walcz
Ze strachem swym..."


Daab - Przesłanie z daleka


Góra
 Zobacz profil Wyślij prywatną wiadomość  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 13 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 30 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Polityka prywatności i ciasteczka
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL