Kupiłem sobie polar HiM-a. Śliczny. Jaskrawy. Drogi. Lanserski. No, trzeba go gdzieś pokazać. Wybór padł na znaną i lubianą Rysiankę.
Dojeżdżamy (bez problemów ! ) do Skałki. Ledwo wysiadamy z auta a w oczy zajrzał strach.
Klon Pana Zdzisława w audi parkuje na pochyłości, tuż nad strumieniem. Ale zorientował się w porę że coś jest nie tak i usiłuje wyjechać tyłem na asfalt. Smród palonych opon, pisk gum, wiele prób i z pomocą pchaczy udaje się.
Ze ściśniętym sercem (to obawa przed duchem Zdzisława) ruszamy na Boraczą.
Wiosna. Nikogo na szlaku, błotnistą polną drużką szybko dochodzimy do pięknego stylowego schronu na Hali Robaczej. Tu też spokojnie. Chwilka odpoczynku, nacieszyliśmy oczy harmonijną architekturą i ruszamy w górę.
Po kilkuset metrach zaczyna się zima. Choć jest ciepło śnieg lekko zmrożony, świetnie się chodzi, gdzie duszy się zachce, a oczy poniosą. Trafiamy na wiele tropów zwierząt, dla Jędrusia foto śladów koteczka, prawdopodobnie rysia.
Do Hali Redykalnej widzimy tylko dwie osoby, cisza, spokój, pogoda super. Na skrzyżowaniu szlaków odpoczywamy tam gdzie wszyscy i tu spotykamy pierwszą grupkę turystów. Po herbatce i wygłupach idziemy dalej. Tylko pojedyncze osoby schodzą w dół, poza tym, zupełnie inna od Tatrzańskiej, cisza.
Na Hali Lipowskiej w jadalni schroniska sennie, oprócz nas tylko dwie pary trekkerów, warto było zostać. Ale nie. Zachciało się na Rysiankę, bo to widoki z jadalni ładne i w ogóle.
Dochodzimy do schronu wyratrakowaną nartostradą a tu inna bajka. Narciarze w pięknych kombinezonach, króluje żółć i zjadliwy fiolet. Cóż, moim polarem wrażenia tu nie zrobię. Tak to jest, jak się nie bywa na Krupówkach. Skromnie przeciskamy się między rodzinami spacerującymi w butach narciarskich i kaskach z goglami. Odruchowo wciskam głowę w ramiona i trwożliwie zerkam w górę, przyspieszam i wpadam do schronu. Uff, udało się. Nic na głowę nie spadło.
W jadalni tłok. Szybko zjadamy świstaki z proszku, opróżniamy termos, i zbieramy się do powrotu.
Przed wejściem grupa narciarzy. Jeden z rozmachem wpina but w wiązania i donośnie informuje, że narty są firmy (…) z limitowanej serii. Odpowiadam szybko, że jesteśmy pod wrażeniem, aby się podlizać. Niestety, rację miał MANIEK, że muszę jeszcze poćwiczyć smarowanie wazeliną, bo odpowiadają złowroga cisza i zimne spojrzenie czekisty.
Idziemy na Słowiankę, już do Skałki nie napotykamy nikogo. I nic dziwnego.
Szybko schodzimy w dół, i popołudniowy śnieg, już rozmiękły, szybko zostaje w tyle.
Trochę niżej przykry widok. Całe zbocze lasu wycięte, kupa błota, szlak i dróżki przeorane ciężkim sprzętem, widok jeszcze gorszy niż Do miśkowy Smoleńsk.
Ślizgamy się i tytłamy w błocie, ledwie dochodzę do Słowianki. Czuję, że przesadziłem z moim kolanem, krotki odpoczynek i w dół do auta. Za dnia jeszcze tędy nie szedłem, ale widoki nie specjalne. Błotnista droga wzdłuż strumienia, tak samo jak na Boraczą, tylko w dół, dla odmiany. Nasze auto jest ostatnie na parkingu, kolano boli tak, że cieszę się że to już koniec. Ze zdziwieniem uświadamiam sobie, że nic się nie działo, żaden pech i inne takie nas nie prześladował. Pan Zdzisław widocznie był zajęty.
Nie dziękuję żadnej firmie za pomoc i sponsoring w wyprawie. Wszystko kupiłem sam, czasem wbrew radom sprzedawcy.
|