Wrociłem wczoraj z Żoną z trzydniowego wypadu w Tatry. Jechaliśmy w czwartek w dosyć kombinowany sposób. Jako że pracowałem przy meczu Wisły w Krakowie, to Żona miała dojechac samochodem, zgarnąc mnie z Krakowa i potem już razem prosto do Zakopanego. Jak jechałem rano, to ok 10 było widać Tatry z... okolicy Miechowa

Pierwszy raz widziałem je z tak daleka. Jak dla mnie rewelacja

Po całym meczowym zamieszaniu spotkałem się ż Żoną i ok 21 byliśmy w Zakopanem. Wieczoram zaczął padać deszcz....
W planach na piątek było wejście na Raczkową Czubę przez Trzydniowiański. Rano okazało się jednak że leje i to mocno, a na dodatek wszystko tonie w gęstej, ciemnej mgle. Stwierdziliśmy że to bez sensu, że szlag nas trafi w tym deszczu podczas marszu Chochołowską. Zmienilismy więc plany. Wsiedliśmy w samochodzik i pojechaliśmy na zachodni kraniec Tatr, na Wyżnią Huciańską Przełęcz. Zostawilismy tam nasze autko i ruszyliśmy na czerwony szlak na Siwy Wierch. Z początku w strugach deszczu, po ostro wznoszącej się, błotnistej ścieżce. Miejscami przypomina ona szlak z Kuźnic na Boczań. Co ciekawe, za nami szło trzech Polaków, więc okazało się że jest więcej wariatów, którym pogoda nie przeszkadza

. Szlak na Siwy Wierch ma przyjemną cechę - są na nim tabliczki oznaczające kolejne poziomice: 1000, 1100, 1200 m itd. To dodaje otuchy jak się idzie i niewiele widać. Wyżej wyszliśmy z lasu i dotarliśmy do Białej Skały. Tu deszcz przestał padać w sposób ciągły, a przychodziły jego kolejne fale. Mgła jednak ograniczała widoczność do kilkunastu metrów. Wyżej ścieżka wiedzie przez kosówkę i trzyma się wąskiego grzbietu. Powyżej 1600 m zaczyna się wspaniały krajobrazowo odcinek, poprzez dolomitowe skałki i wąwoziki. We mgle wygląda to zupełnie nierealnie, ale bardzo pięknie. No i na szczęscie przestało zupełnie padać. Po drodze są dwa łańcuchy i przyznam że są naprawdę potrzebne, bo przy mokrej, śliskiej skale nie sposób by było bez nich wejść. Wyżej jeszcze kilka minut marszu i szczyt. Oczywiście żywego ducha. Na szczycie zimny, porywisty wiatr. Widoków zero, choć byliśmy tuż przy górnej granicy chmur. Momentami przebijało nad nami błekitne niebo. Salatyna odwiało dosłownie na 5 sekund, nie zdążyłem wyjąc aparatu

Początkowo planowaliśmy wracać tą samą drogą, ale zmienilismy zdanie i zeszliśmy na przełecz Palenica. We mgle szlak dłuzył się niemiłosiernie. Ale blisko przełeczy w błocie na ścieżce zobaczylismy świeże... slady niedźwiedzia. Moja Żona złapała lekkiego stracha, który i mi się udzielił. Ślady nie były wielkie, miś musiał być młody, no ale zawsze we mgle robi się człowiekowi nieswojo

Z przełeczy szybko więc schodziliśmy w dół do Zuberca. Spotkaliśmy tam jeszcze 4 słowackich turystów. Ponadto w ciągu całego dnia już nikogo. Żółty szlak idzie i idzie w dół, jest dosyć nudny. Kończy się ponadto parę km od Zuberca, dalej są już tylko znaki prowadzące przez łaki i pastwiska, a na koniec dzika ścieżka wychodząca gdzieś na brzegu Zuberca koło jakiegoś ichnego PGR-u. A potem jeszcze 5 km marszu do samochodu... w tej częsci Tatr po sezonie brak komunikacji po godzinie 15

Wycieczka mimo wszystko udana, choć zaskoczyła nas jej długość. Widoków nie było, trochę zmokliśmy, ubłociliśmy się straszliwie. Ale widzieliśmy wspaniałe "skalne miasto" i tropy misia
W sobotę z racji lejącego bez przerwy deszczu i jeszcze chyba gorszej mgły porzucilismy całkowicie myśl o Raczkowej Czubie. Pojechaliśmy tym razem we wschodni koniec Tatr, do Tatrzańskiej Łomnicy. W planach było wjechać kolejką do Skalnatego Plesa i jeśli by jakoś strasznie nie padało to pójść przez Rakuską Czubę do Zielonego Stawu Kieżmarskiego. Najpierw poszlismy nie do tej kolejki (stara nie działa od kilku lat), potem, już przy właściwej kolejce okazało się że musimy czekać parwie godzinę, bo ludzi jest mało, i kolejkę uruchamiają tylko o pełnych godzinach. poczekalismy więc w knajpce do 10 a potem wjechaliśmy do Skalnatego Plesa. Tam o dziwo mimo deszczu było coś niecoś widać - Łomnicę, Widły i Kieżmarski - całe w śniegu

. Ruszyliśmy Magistralą w górę, a potem w poprzek zboczy Huncowskiego Szczytu. Widoczność była znacznie lepsza niż na dole albo poprzedniego dnia, ale deszcz zmienił się w mokry snieg. powyżej 1900 m śnieg osadzał się już na kamieniach, robiła się bardzo śliska breja. Doszliśmy wreszcie na Rakuską Przełęcz Wyżnią. Po drugiej stronie wygladało to mniej optymistycznie. Śniegu było znacznie więcej, a stoki z tamtej strony są bardzo strome i musieliśmy iść bardzo powoli i ostrożnie. Śnieg kończył się tu sporo niżej niż na stronie południowej. Jakoś jednak zeszliśmy. Potem krótki łańcuch, chyba przybity dla ozdoby i ścieżka w kosówce. Ale nawet... wyłoniły się szczyty w otoczeniu Doliny Kieżmarskiej

Za to snieg zmienił się w ulewny deszcz. Mieliśmy już przemoczone prawie wszystko. Plecaki stały się dwa razy cięższe

Rękawiczki były tak namoknięte że jak zaciskałem pięść to lała się strumieniem woda

O butach nie wspomnę... W końcu doszliśmy do Zielonego Stawu. Chwila ogrzania się w schronisku i w dół. I tu jeszcze gorzej... zrobiło nam się zimno, lało bez przerwy, ponadto drogą waliła taka ilość wody że równie dobrze można by iśc korytem potoku. Jakaś masakra po prostu. W końcu przemoczeni, przemarźnięci i zmęczeni tym wszystkim dotarliśmy do parkingu w Białej Wodzie. No i jeszcze pół godziny marszu, choć tym razem już asfaltem do Tatrzańskiej Łomnicy. I jeszcze godzina jazdy do Zakopca. No cóż, pogoda załamała się na dobre - na Ździarskiej Przełeczy i Wierch Porońcu leżał śnieg, którego rano nie było. Mimo wszystko po przebraniu się i rozgrzaniu wycieczka okazała się mieć pewien urok
W niedzielę z racji kompletnie mokrych butów odłożylismy górskie wojaże. Poszliśmy sobie do Muzeum Tatrzańskiego i stwierdzam, że było warto

Ale wtedy jak na złość... zrobiła się piękna pogoda. Jak wyjeżdżalismy z Zakopca ok 15, to z Czarnego Dunajca było widać pieknie całe Tatry, zupełnie białe, na bezchmurnym niebie... niech cholera trafi tą górską pogodę

[/url]