A już miałem nie jechać.
Choroba jednak nie była tak silna i gdy usłyszałem, że Maciek jedize w niedziele ze Zjerzonym w Tatry, nie zawahałem się ani na chwilę.
No to jedziemy: Kilerus, Maciek, Zjerzony.
Wyjechaliśmy dość późno, bo po 5. Pogoda w Tatrach okazała się nad wyraz dobra. Za to moja kondycja "po chorobie" nie była już taka.
Tak czy siak w Murowancu byliśmy pół godziny przed "mapowym" czasem.
Uderzamy w stronę Krzyżnego.
Dalej szlak niespodziewanie skręca w górę. "Jak ja chciałbym już być na górze..."
Przed sczytem (Dziwne, bo myślłem, że Krzyżne to przełęcz

) zaczyna padać śnieg i robi się dość zimno.
Żeby zachować dobry kegowski styl idziemy granią dalej na przełęcz, a tam Maciek namawia mnie żeby jeszcze wejść na Wierch Pod Fajki. Dziwne, że dałem się namówić ale pewnie dlatego uległem, że jakiś koleś powiedział, że na góre jest 20min, (kobietę mówiącą o 45 zignorowałem). Po 10 min wchodzimy na szczyt. Satysfakcja z dobrej wycieczki, a nie "zaliczonej", rekompensuje nam pogodę.
No oczywiście jeszcze trzeba zejść, czyli nie można mówić o końcu wycieczki.
Dzisiaj będę testował jabłko wspinaczkowe.
Trzeba przyznać, że prędkości osiąga się odpowiednie, tylko problem jest ze sterownością i ewentualnym hamowaniem.
To tak było by tyle. Zdjęć nie robiłem, bo aura nie nastrajała, no i jakoś tak weny nie miałem, więc takie dwa ochłapy. Może następnym razem coś pyknę fajnego.