Celem wykonania ćwiczenia było obejście miasta Krakowa po jego obwodzie, wyznaczonym w przybliżeniu przez jego granice administracyjne.
Zadanie realizowane było w warunkach terenowych, skrajnie niesprzyjających przez blelumpa oraz maja. Realizację projektu rozpoczęto o godzinie 18.00 czasu lokalnego 08.01.2010 roku, w rejonie Mydlników. Dopuszczalny czas trwania ćwiczenia założono jako 24 h 00’ 00”.
Wysiadamy na pętli Mydlniki (patrz mapka). Ludzie się na nas gapią, bo mamy plecaki, a przy plecakach przytroczone kijki. Do tego jeszcze zakładamy na przystanku stuptuty! Starszy pan kiwa z politowaniem głową. Nie wzruszeni zaczynamy marsz w kierunku tablicy z przekreślonym napisem Kraków. Jest 18-sta.
Dochodzimy do punktu, który przez Michała został oznaczony jako początek trasy. Krótka dyskusja na temat planowanego kierunku (zgodnie z zegarem, czy tak jak się kosi) i obieramy dobrą (jak się nam wydaje) trasę. Idziemy „wariantem północnym” tj .przez Modlniczkę, Zielonki, Batowice.
Po 10 minutach gubimy zaplanowaną trasę i napieramy przez pola. W momencie, gdy wyrasta przed nami ściana lasu postanawiamy najkrótszą drogą wrócić do głównej drogi, którą widać niedaleko. Na drodze stoi nam jednak jakiś budynek… (patrz punkt 1)
Na początku, kiedy nie widzieliśmy dokładnie co to, myśleliśmy, że to szkoła. Kiedy dotarliśmy pod ogrodzenie, to założyliśmy, że to jakiś zakład produkcyjny (osobiście obstawiałem kamieniarski). Po przejściu ogrodzenia, zobaczeniu wartownika przy bramie i budynku z wielkim napisem „SZTAB” nie budziło już większych wątpliwości – włamaliśmy się na teren jednostki wojskowej!
Udając totalnych debili i biednych, zagubionych turystów, co mapy nie potrafią czytać zostaliśmy wypuszczeni po upomnieniu. Jak nam przekazał wartownik „macie szczęście, że dzisiaj wojsko jest na manewrach a my jesteśmy z cywilnej ochrony, bo tamci, to by nawet mogli do Was wygarnąć”!
Wracamy na trasę robiąc co chwilę głupie uwagi na temat obrońców naszego kraju. Docieramy do krajowej 79 na Katowice i skręcamy na północ (patrz punkt 2).
Po drodze mijamy żyrafę. WTF? Co tu robi żyrafa? Ładnie zaczynamy…
Żyrafus Modlniczkaninus
Idzie się całkiem dobrze. Nie sprzyja tylko pogoda – pada marznący deszcz, który dość szybko zamienia drogę w ślizgawkę a nas samych zamienia w lodowe zbroje (po całej nocy na plecaku miałem prawie pół centymetrowej grubości warstwę lodu).
Michał w lodowej zbroi (fajność +1, extreeme +3)
Przecinamy drogę olkuską i kierujemy się na Zielonki (patrz punkt 3). Ruch coraz mniejszy. Pewnie pogoda nie sprzyja. Poza tym większość ludzi ma pewnie lepsze plany na spędzenie piątkowego wieczoru, niż włóczenie się wokół miasta.
Mimo, że czas nas nie goni, to wykręcamy dosyć dobre tępo. Pewnie dla tego, żeby nie czuć zimna. Pierwszy postój robimy dopiero na stacji kolejowej Kraków Batowice, po mniej wiecej czterech godzinach od startu (patrz punkt 4). Zatrzymujemy się raptem na 15 minut, żeby coś zjeść i napić się ciepłej herbaty, bo mimo że jesteśmy pod dachem i osłonięci od deszczu, to w bezruchu przeszkadza zimno.
Idziemy przez Węgrzce. Miejscowość oryginalna, bo wszystkie drogi w miej mają oznaczenie literowo liczbowe, jak np. A1, C24. Bardzo mi to przypada do gustu. Jak w szachach! Idziemy wiec kolejno A10, skręcamy w prawo w A9, która za skrzyżowaniem z AB przechodzi w B4, na końcu której skręcamy w lewo w B1.
Prądnik Czerwony nocą. Brak statywu = rozmyte zdjęcie
Propagujemy dalej przez Batowice, Raciborowice i Zastów, aż znajdujemy się w Prusach… (patrz punkt 5)
Tępię Prusaków
Kichu… – myślę. Pewnie znowu źle skręciliśmy i na Warmię pobłądziliśmy. Ale nic to. Nikogo w białym płaszczu z czarnym krzyżem nie widać, to chyba nie jest aż tak źle.
W Łuczanowicach, po siedmiu godzinach robimy drugi postój na przystanku autobusowym (patrz punkt 6). Michał zmienia skarpety na suche, jak się później okazało – przedwcześnie.
pół centymetra lodu po 8 godzinach drogi
Zaraz za Krzysztoforzycami bowiem wchodzimy w otwarte pole, na którym brniemy w nawianym śniegu (patrz punkt 7). Powrót na odśnieżoną drogę witamy z ulgą. Nie dość, że dobrze się stąpa, to jeszcze wśród zabudowań jesteśmy osłonięci od wiatru.
Około godziny drugiej ponownie wchodzimy na krajową 79 w Igołomii (patrz punkt

. Zatrzymujemy się na chwilę, bo Michał narzeka na ból w okolicy pięty. Po wmówieniu mu, że „ból to fikcja, a nic co jest fikcją nie może istnieć” ruszamy dalej. Przed nami odcinek 4,5 km wzdłuż drogi krajowej, co owocuje wzmożonym natężeniem ruchu, szczególnie ze strony tirów. W efekcie trzeba pospiesznie schodzić w zaspy na poboczu, żeby nie oberwać rozjeżdżonym śniegiem spod kół.
Przechodzimy most na Wiśle i wita nas tablica Niepołomice (patrz punkt 9). Michał przeżywa kryzys i stwierdza, że maksymalnie dobrnie do Wieliczki. Ja odczuwam ból kolan i podbicia stopy, ale nie na tyle zmęczony, żeby nie móc kontynuować marszu. Wyraźnie spada nam jednak tempo. Czuje się, że przeszliśmy jakąś połowę trasy (ponad 50 km).
W wyniku popełnionej pomyłki orientacyjnej obieramy inną trasę, która jednak nie odbiega aż tak znacznie od planowanej (patrz punkt 10). W odległości do pokonania nie widać znacznej różnicy, jednak ta, którą idziemy wiedzie wzdłuż drogi wojewódzkiej, co podobnie jak w przypadku krajowej owocuje natężeniem ruchu samochodowego. Jest to spowodowane również faktem, iż w drogę wyruszyli ludzie zmierzający do pracy (godzina 5.00 – 11 godzina od rozpoczęcia marszu).
Wleczemy się noga za nogą, bo Michałowi coraz bardziej doskwiera ból pięty, natomiast ja nadwyrężyłem staw skokowy od ciągłego stąpania po zalodzonej drodze. Jednak upór i chora ambicja nie pozwala na skorzystanie z busów, które już wyruszyły w trasę. Jesteśmy zmuszeni do częstszych, ale krótkich postojów i noga za nogą z prędkością prawie dwa razy mniejszą niż na starcie zbliżamy się do celu. Na dodatek znowu zaczyna padać dosyć intensywnie.
Przejście ostatnich ośmiu kilometrów zajmuje nam dwie i pół godziny. Tablice Wieliczka witamy z radością, ale i rezygnacją. Dostaliśmy po d… bardziej, niż na niejednej wyrypie w Tatrach. W 13 godzin od wyruszenia przeszliśmy prawie 65 km. Do zakończenia pozostało ok 38, ale żaden z nas nie jest w stanie kontynuować marszu.
Dokończenie zaplanowano na weekend najbliższy (15-16.01), albo kolejny (22-23.01), w zależności od zaleczenia kontuzji. Ale na przejście całości trzeba będzie poczekać chyba do wiosny. Zdecydowanie tęskniłem przez całą drogę za sandałami…