Na początek był wschód księżyca...
a potem wschód słońca...
No nie zaraz, zaraz. Na początku to był pomysł:
- jest czwórka
- hmmm
- ale jest okno pogodowe w niedzielę
- do niedzieli moze spadnie, to idziemy
(...)
- na Słowacji jest trójka, a na wszelki wypadej pójdziemy jakąć granią albo ramieniem
- dobra, to o drugiej
(...)
- niestety nie jadę...
(...)
- jest!, pożyczyłem autko, ale muszę go oddać wczesnie, zbiórka o 1:30
- OK
A potem były właśnie te wschody...
Za wschodami były jeszcze Futrzaki
i widoki ze szczytu
a w drodze powrotnej, zabawy na sniegu i skałach...
***
Podsumowanie:
- cel zdobyty...
- dupy zmarzły (myślę że w nocy temperatura wahała się w okolicach minus szesnastu)
- śniegu miejscami "niezadużo", choć na kopule podszczytowej nie brakowało...
- przecierania było trochę, ale idąc głónie w nocy i wczesnie rano snieg był silnie zmrożony... wyjatek stanowiło ostatnie podejście od Nosa i trawers nawisami -> na każde 40 cm do góry zjeżdżaliśmy 30 cm...
- linia podejścia założona do Nosa... potem samoobsługa...
ps. zimowy rekord wysokości - pobity
[/url]
Gratulacje!
