Zejście WIG 20 poniżej bariery 2000 pkt. wzmagało ochotę na mocne alkohole. Oczywiście nie było to picie na wesoło, ale po kolei.
W piątek 10 października 2008 roku wyruszamy z Nowej Huty Matizem Patrycji do Zakopanego. Jedziemy w czwórkę. Z nami dwójka znajomych dzięki, którym mamy w Zakopanem mile, przytulne i niedrogie lokum. Na frasunek dobry trunek i rzecz jasna góry.
Synoptycy zapowiadali pogodny weekend, więc zgodnie z tradycją musieliśmy stanąć w korku na remontowanym odcinku Zakopianki między Krakowem a Myślenicami. Na szczęście po wydostaniu się z tego zatoru podróż, co jest zjawiskiem dość rzadkim na tym odcinku minęła dość sprawnie. Niemniej jednak w Zakopanem byliśmy dość późno, bo bodajże koło 22. Po rozpakowaniu rzeczy przystąpiliśmy do topienia smutków.
W granicach rozsądku jednak, bo miałem w pamięci prognozę pogody. Wrzesień był znowu paskudny, ale październik postanowił to wynagrodzić.
W sobotę od rana była piękna pogoda. Kac nie był na tyle duży by zmarnować ten dzień. Zresztą na kaca najlepsza ciężka praca (w tym przypadku zasuwanie pod górę). Ze zrozumiałych względów nie wstaliśmy zbyt wcześnie, ale wystarczająco wcześnie by zaliczyć jakiś szczyt. Może nie dwutysięcznik, ale coś konkretnego. Nasz (mój i Patrycji) wybór padł na Giewont. Jedni ten szczyt uwielbiają, inni omijają szerokim łukiem. Ja nie mam nic przeciwko tej górze. Jest tylko jeden warunek – nie należy tam się udawać w sezonie. Do tej pory byłem na Giewoncie dwukrotnie. Raz na początku czerwca przy nieszczególnej pogodzie, drugi raz pod koniec listopada 2006. Może ktoś jeszcze pamięta moją starą relacje z tamtego wypadu ?
Po śniadaniu wsiedliśmy w samochód i udaliśmy się na parking w rejonie Doliny Strążyskiej. Cena bodajże 2 zł za godzinę. Na szlak wyszliśmy dosyć późno, bo bodajże przed 11. W dolince wspaniałe kolory jesieni:
A w słońcu widoczny nasz cel...
Niestety alergia Patrycji znów daje znać o sobie i jeszcze w lesie przy rozwidleniu szlaków musimy się rozdzielić. Pogoda piękna, więc widoki ze szlaku wspaniałe.
Mijam Grzybowiec i przede mną już ostatnie podejście na szczyt.
Po drodze mijam sporo ludzi, ale nie jest ich na tyle dużo by powodowali irytację. Na wierzchołku jest dość gwarno. Niestety kilka osób postanowiło się podzielić z połową Polski wiadomością, że właśnie dotarli na wierzchołek, przez co na chwile ciszy nie można było liczyć. Ale widoków nikt nie zabierze, a trzeba przyznać, że powietrze jest naprawdę przejrzyste.
Świnica, Granaty, Koszyste i Tatry Bielskie:
Krywań, Mur Hrubego, Koprowy, Świnica:
Fragment Czerwonych Wierchów:
W oddali Babia Góra i Masyw Policy:
I patrzymy z góry na Zakopane:
Rzut oka w stronę zachodnich:
I moja szczera, oddana twarz w tych ładnych okolicznościach przyrody:
Na szczycie siedziałem jakieś 1,5 godziny ciesząc oko i podniebienie tym co wtargałem tam w plecaku. Choć to październik można było hasać z krótkim rękawkiem. Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy. Trzecią wizytę na Giewoncie pora zakończyć. Zbiegam szybko w dół.
Giewont prezentuje się stąd bardzo łagodnie i w niczym nie przypomina potężnej góry widzianej z Zakopanego.
Schodzę z Kondrackiej Przełęczy szlakiem żółtym do Doliny Małej Łąki. Po drodze robię jeszcze kilka fotek.
I zaliczam spektakularny upadek na wyślizganym do granic absurdu szlaku. Na szczęście upadek zamortyzował w dużym stopniu plecak. Na dole spotykam Patrycję i w dobrych humorach wracamy do bazy.
Prognozy na niedzielę są równie dobre jak na sobotę, więc już snuję pewne plany. Dawno nie byłem na Świnicy a sporo śniegów już zeszło. Może być dość ciężko, ale przecież zawsze w razie czego można się wycofać. Moi towarzysze nie kwapią się na większy spacer w niedzielę, więc wysyłam badawczego smsa do Łukasza T. Okazuje się, że wybiera się w Tatry, więc rysują się pewne możliwości.
Wieczorem wszyscy zgodnie przecieramy oczy ze zdumienia obserwując zwycięstwo Polaków na stadionie Śląskim w meczu z Czechami 2 : 1. Jest okazja do świętowania. Prawdziwa huśtawka nastrojów po piątkowych wyczynach na GPW.
W dobrych humorach kładziemy się spać, bo na niedzielę jest konkretny plan do wykonania. Patrycja po śniadaniu podrzuca mnie w rejon rondka, znajdującego się przed Kuźnicami a dalszą trasę przemierzam już z buta. Mimo, że na “turustyce-gorskiej” jestem zarejestrowany już ponad 3 lata, dopiero pierwszy raz miałem okazję kogoś poznać na żywo. Od razu była to niemal ikona tego forum, słynący z poczucia humoru i zamiłowania do muzyki thrash metalowej (ale jak się później okaże i death metalowej) Łukasz T. Miło było wreszcie się spotkać poza rzeczywistością wirtualną. Zakupiliśmy bilety na kolejke na Kasprowy. W moim przypadku pierwszy raz jechałem na tą górę kolejką. Do tej pory zawsze zdzierałem buty. Ale zdobycie Świnicy w październiku wymagałoby bardzo wczesnego rozpoczęcia wycieczki.
Na Kasprowym trochę śniegu, ale przejrzystość powietrza wspaniała. Jeszcze lepsza jak wczoraj na Giewoncie.
Od razu łapiemy za aparaty i robimy fotki. Krywań widoczny jak na dłoni.
Słońce oświetla nasz dzisiejszy cel:
Ruszamy dalej w kierunku Bestii. Przed nami pełno bydła rogatego. Do tej pory najwięcej (5 sztuk) widziałem na Otargańcach. Rekord zatem pobity i to w tak mocno uczęszczanym miejscu.
Zdobywamy Bestię. Oczywiście Łukasz oddaje jej rytualny pokłon, powodując pewne zmieszanie siedzącej nań gawiedzi.
Ruszamy dalej. Pośrednią Turnię obchodzimy od strony słowackiej. Pozaszlakowe zdobywanie Świnickiej Przełączy kosztuje nas sporo energii. Co chwile zapadamy się w śnieg po kolana. Wreszcie trochę znużeni stajemy na Świnickiej Przełęczy. Wyciągam pierwszy skarb z plecaka – żywiec butelkowy. Uwieczniam Kościelce. To jedno z niewielu miejsc z którego widać, że Zadni jest wyższy.
To zupełnie przez nas ominięta Pośrednia Turnia (wrócimy tu w drodze powrotnej).
Giewont i Czerwone Wierchy, a hen daleko Babia Góra i Pilsko.
Rozpoczynamy decydujące podejście na Świnicę. Dołącza do nas liczna grupa makaroniarzy. Wiek na oko miedzy 60 a 70 lat, ale widać, że zaprawieni w boju. Dotarli tu czarnym szlakiem wiodącym z Hali Gąsiennicowej na Świnicką Przełęcz. Śniegu tutaj jest coraz więcej.
Niektóre łańcuchy zupełnie skryte pod nim.
Widoki przed nami wspaniałe. Widać i Krywań, Mur Hrubego, Koprowy, Cybrynę, Mięguszowiecki, Rysy, Wysoką, Kozi...
Wspaniale prezentuje się stąd Dolina Pięciu Stawów:
Ostatnie łańcuchy i stajemy na Świnicy.
Widać połowę całych Tatr, a może i więcej.
Po miłych chwilach spędzonych na szczycie schodzimy tą sama drogą mocno trzymając się łańcuchów.
Ponownie przechodzimy przez słynne Wrótka.
I już podziwiamy Świnicę z Pośredniej Turni na którą to delikatnie zboczyliśmy ze szlaku. Jak się okazało na szczycie nie byliśmy sami.
Z Liliowego uwieczniam Potwora i ruszamy w dół do Murowańca zielonym szlakiem.
Pięknie prezentują się ośnieżone szczyty Tatr z tego szlaku.
Żółta Turnia i Granaty:
Kościelec, Zawratowa Turnia, Niebieska Turnia i Świnica.
A tych szczytów już nikomu przedstawiać nie trzeba. Nasze kochane polskie Taterki.
W Murowańcu mieliśmy przyjemność poznać naszą forumowiczkę (nutshell) – bardzo sympatyczne mentalnie i wizualnie dziewczę i jej towarzysza. W miłym nastroju, raz po raz odwracając się za siebie schodziliśmy przez Boczań do Kuźnic poruszając wiele górsko – muzycznych tematów.
A co to za góra ? Stąd wygląda niesamowicie.
I tak owocnie minął drugi dzień październikowego weekendu. Już myślałem, że nigdy nie napiszę tej relacji. Paradoksalnie ospa wietrzna stała się moim sprzymierzeńcem.
Dziękuję wszystkim ze miłe towarzystwo, Patrycji za wsparcie psychiczne
i komunikacyjne i naszym znajomym Anecie i Robertowi za zarezerwowanie bazy
w tak jak się okazało wspaniałym czasie.
Starałem się nie przynudzać zanadto tym razem.
Wojtek
|