Kolejna wycieczka z serii: "Miał być light, a wyszło jak zwykle".
Wziąłem uprząż, raki, dziabę, czekan, dwa HMSy, parę ekspresów, haków i pętli. Jakoś nie przyszło mi do głowy żeby wziąć kości i heksy, nie mówiąc już o friendach. Byłem przekonany, że będzie jeden wyciąg, i będzie całkiem obity. Troszku się pomyliłem.
Jedziemy w składzie: Kilerus, GoAway, Golanmac i Rohu.
Na samym początku trasy popełniamy błąd i nie łamiemy prawa, przez co droga się ciut wydłuża.
W Moku trochę spieramy się co do trasy dojściowej, bo śnieg jest średni i nikt nie chce się zapadać. Niestety Moko już nie nadaje się do spacerowania, więc trzeba jakoś je obejść.
Pogoda bardzo ładna jak na razie. Droga się dłuży ale jakoś dajemy radę, a trzeba wziąć pod uwagę, że były święta i dawno nie byliśmy w Tatrach.
W końcu wyciągamy raki, czekany, dziaby i się szpejamy.
Teraz trawers. Maciek robi stanowisko z haka, pętli i mojej dziaby. On prowadzi, a ja go asekuruje. Później pozostałe chłopaki przechodzą na założonej w ten sposób poręczówce.
Ja wchodzę na końcu asekurowany przez Maćka.
Co dalej?
No właśnie, tu się zaczyna zabawa. Dochodzimy do płyty. Znowu stanowisko z haków i co tam jeszcze jest. Zaczynamy z Maćkiem żałować, że nie wzięliśmy żądnych kości. Pojawiają się też problemy logistyczne. Zespół czwórkowy nie jest idealnym zespołem.
Prowadzę. Cholera wie co robić z tymi dziabami. Raki też jakby przeszkadzały. Skała mokra jak cholera. Na szczęście nie jest aż tak trudno. Asekuruje Maćka na stanowisku ze starego kolucha zjazdowego.
Co dalej?
Dalej nam się pomyliły drogi i niepotrzebnie wlazłem pod przewieszkę po prawej. Musiałem zrobić stanowisko. Wykorzystałem do tego dwa wbite fajne stare haki. Zaczął mi się kończyć sprzęt.
Zanim Maciek do mnie dolazł. Ja już ze wkur.ienia ściągnąłem raki i plecak. Zaraz będę łupał tą przewiechę.
Z drugiej strony po co? Zasuwam więc trawersem na lewo. Mokro jak skur.ysyn. No ale co zrobić. Nic już nie mam więc nawet przelotów nie robię. Lekka kupa w majtach.
Wychodzę na łatwy teren i zasuwam półką okrążając blok skalny. Później banalny kominek i już jestem przy stanowisku.
Super!!!
No może nie do końca, bo się lina zakleszczyła pod kamieniem. Mamy problemy komunikacyjne, a ja nie wiem czy mam wracać żeby odblokować tą linę czy nie. W końcu dogaduje się z chłopakami i przerzucam linę nad kamień.
Teraz luz. Tylko szkoda, ze Rohu nie idzie trawersem, a diretisimą.
"Gdzie ty ku.wa idziesz? Spie.dalaj w lewo!!!"Rohu włazi i się wpina do stanowiska. Później Krzysiek. Idzie mu szybciej ale doznaje małej kontuzji, którą udaje mi się ujarzmić. Na końcu włazi Maciek.
Stąd to dwa kroki dosłownie na szczyt. Maciek idzie pierwszy. W lewo na blok skalny i jeszcze raz w ogromnej ekspozycji.
Mnich zdobyty!!!
Widoki takie sobie ale ekspozycja niesamowita.
Teraz trzeba zjechać. Po drodze Maciek będzie musiał rozmontować moje stanowisko.
Ja zjeżdżam ostatni, więc marznę jak cholera. Zaraz zwariuję!
Dwa zjazdy i po bólu. Z nieba lecą fajne kuleczki.
Jeszcze sesja na Mniszku i...
... wyciągam jabłko alpinistyczne, więc w Moku jestem dość szybko
Wnioski:
- brać kości,
- brać przynajmniej 3 HMSy,
- kupić jeszcze jedną linę.
Wycieczka na ogromny
+