Godzina 3.27 ktoś mi puszcza strzałę. Cholera jeszcze 3 minuty miałem spać. Co jest grane? Wchodzę do kuchni i patrze przez okno. Już są. Szit.
Szybko się ubieram i myję zęby. Na zewnątrz stoi golanmac i grubyilysy.
- Co k...a tak wcześnie?
Jedziemy po Roha i zasuwamy na południe.
Pogoda tego dnia nie miała rozpieszczać, więc postanowiliśmy wejść na Kozią.
Parkujemy samochód i dajemy przez las. Podejście umila nam rozmowa z grubym, bo łysy jest mało rozmowny.
Po niecałych 2,5 godzinach siadamy przy drogowskazie. Gruby nie wierzył, że w tym czasie się tu znajdziemy. Teraz popas, spanko i takie tam. Pogoda fajna, jak na razie więc postanawiamy zdobyć pobliską kopkę.
Rohu gdzieś znika ale po chwili odkrywamy, że poddaje się kontemplacji nad pięknem przyrody Tatr.
No nic trzeba się zbierać, bo się pogoda skopie.
Na początku idziemy ściechą między kosówkami, później pojawiają się skały. Do góry w dół. Jest super. Pierwsza taka wycieczka w tym roku.
Po w sumie niedługim czasie stajemy na szczycie.
Widoki mocno ograniczone przez chmury. Trudno ale przecież miało lać, więc narzekać nie można.
Po krótki popasie złazimy do małej przełączki, a tam granią w stronę Koziej.
Grańka w pewnym momencie robi dość skowyrna, więc obchodzimy ją lewą stroną i po niedługim ale dość uciążliwym kawałku wyłazimy z powrotem na grań.
Teraz przelatujemy wszystkie już turniczki aż w końcu stajemy na Koziej.
No to udało się pogoda pozwoliła nam na zrealizowanie planu. Pojawia się jednak pytanie którędy schodzić?
Obieramy drogę przez Skrajną Rzeżuchową Turnię.
Droga znowu najeżona turniczkami. Trochę zabawy jest i po chwili stajemy na szczycie, o którym nikt nie śnił - Skrajnej Rzeżuchowej Turni. Niedługo jednak później okazuje się, że zejście z niej nie jest aż takie banalne i postanawiamy zrobić zjazd z płaczem zostawiając dwie pętle.
Staramy się zjechać jak najszybciej, bo za plecami słyszymy szalejącą burzę. Wszystko jednak idzie bez większych nerwów i wszyscy po chwili znajdują się już w miarę bezpiecznym miejscu. Dalsza część akcji była ciut "krzaczasta".
Po wycieczce grubyilysy zaprosił nas na piwko i coś czego nie włożę do ust (nie chodzi o penisa) i w miłej atmosferze z latającymi k...ami (szczególnie z moich ust) rozstajemy się w Zakopanem.