Sobota rano. Wstajemy o piątej - mamy do pokonania 150 mil. Jedzie z nami ten sam kolega, który skręcił kostkę kiedy zabraliśmy go poprzednim razem. Miło nam, że tak nam ufa.
Dziesiąta z minutami. Pokrzepieni kawą z McDonalda zostawiamy samochód w Glen Nevis. Szybki marsz przez malowniczy Nevis Gorge, potem przez dolinkę. Wreszcie zaczyna się podchodzenie właściwe. Celu jeszcze nie widać, natomiast wyłania się Benek - jakże niepozorny z tej perspektywy.
Spotykamy miejscowych, też zmierzają do góry, oczywiście pytają, gdzie idziemy. Po uzyskaniu odpowiedzi zaczynają tłumaczyć jak krowie na miedzy. Lokalsi jak tylko usłyszą dziwny akcent zaraz zakładają, że obcy nie ma pojęcia o okolicy. Tymczasem ja okolice Benka tak uwielbiam, że mogłabym tam już niemal robić za przewodnika.
Osiągamy kolejną dolinkę. Jestem w nastroju niezdjęciowym i daję temu wyraz.
Po popasie ostatnie podejście, tradycyjnie na rympał, bo nie ma co marnować czasu na szukanie wątpliwej ścieżki. Wysokość zyskujemy w tempie ekspresowym dzięki stromiźnie - nie pamiętam kiedy ostatnio musiałam na trawiastym zboczu stosować zasadę 3 punktów podparcia. To nie scrambling, lecz trawling. Po niedługim czasie osiągamy pierwszego z dwóch dzisiejszych munrosów, Aonach Mor. Wszędzie dookoła góry, na większości byliśmy, bo to nasz ulubiony rejon. Mam ochotę zostać tu na zawsze.
Niesamowita zmiana - Ben Nevis prezentuje się niemal alpejsko. To jest naprawdę piękna góra, i włażenie na nią ceprostradą (Pony Trackiem) powinno być zakazane jeśli nie jest się osobą starszą / małym dzieckiem. Na zdjęciu wyraźnie rysuje się profil górnych partii Tower Ridge, na prawo od wierzchołka. Grań na I planie to Carn Mor Dear Arete, droga którą ja zwykle wchodzę, wymagająca technicznie tylko nieco więcej niż Pony Track, a milion razy bardziej malownicza.
Jak zwykle, Mazio mnie podpuszcza naśmiewając się razem z Marcinem z mojego puryzmu odnoście nazw. Kogo wszak obchodzi, która góra jest która, zwłaszcza w tak popieprzonym języku jak gaelic. Peroruję zawzięcie, udowadniając swoje racje, ale zamiast słuchać, pstrykają zdjęcia.
W drodze na nieco wyższego sąsiada, Aonach Beag, Marcin postanawia dosiąść skalnego ....
Na szczycie Aonach Beag obserwujemy parę kruków. Mazio chce im rzucić croissanta, ale oponuję. - Zsynantropizują się, po co im to?
- Taaaak, tak się zsynantropizują że będą narzekać, że nie z masłem.
Lansujemy się, kręcimy filmiki, jest fajnie, aż się nie chce wracać...
To była dobrze spożytkowana sobota. Następny weekend - w Tatrach
