Ave.
Z racji pobytu wakacyjnego na półwyspie iberyjskim- wybraliśmy się w zeszłą sobotę w Pireneje. Za radami Uli znajomej, Katalonki, wybór padł na dolinkę o nazwie Vall de Nuria (niewielki kurort trekkingowy, ale chyba przede wszystkim narciarski).
Do rzeczy. Wyjazd o godz. 7:05 z Barcelony. Pociąg toczy się do miejscowości Ribes de Freser niespełna 2 godziny. Stamtąd wchodzimy już w górską kolejkę elektryczną. Widoki zaczynają się na dobre:
Liczne tunele, wjazdy w skałę, oraz opowiadania spikera, sprawiają, że 40 minut podróży mija błyskawicznie. Naszym oczom ukazała się dolina Vall de Nuria (1967 m. n.p.m.):
Z wydrukowaną mapką niestety iść się nie da- kilka ścieżek widocznych, ale zero szlakowskazów. Idziemy więc do tamtejszego sklepiku i nabywamy "profesjonalną" mapę regionu. Tam nabywamy coś jeszcze...
La Marmotę. Pirenejska Świstaczyna bardzo chciała zobaczyć Tatry, więc stworzymy jej do tego okazję.
Ale koniec o sklepach. Ruszamy w górę. Wybór trasy, mimo posiadania mapy, był dość przypadkowy. Na szczęście ktoś przybił kierunkową deskę z wyrytym napisem "Puigmal here". Ufamy człowiekowi i idziemy dalej. Po przedarciu się przez krótki las wychodzimy na miłą polankę. Z niej rozpościera się niezły widok na Vall de Nurię:
Trawa dookoła, ścieżki nie widać. Obieramy więc drogę na chybił trafił (trochę sugerując się hiszpańską rodzinką idącą przed nami). Dalej już jest trochę łatwiej, widzimy zarysowaną ścieżkę pnącą się trawersem do góry. Po drodze napotykamy na wodospadzik:
I na lokalną zwierzynę w różnej postaci:
Po konsultacjach mapowo-terenowych, obieramy trasę i pniemy się dalej:
Trawę zmieniają piargi, a później kamienie:
Końcowe podejście na szczyt uwidacznia nasze (a tak naprawdę bardziej moje) braki kondycyjne. Stromo jak cholera. Nie mniej jednak udaje się i stajemy na szczycie Puigmal (2910 m. n.p.m.):
Widoki wynagradzają trudy kondycyjno-terenowe:
Stajemy sobie także na chwil kilka we Francji, bo Puigmal jest szczytem granicznym. Po zdjęciach staczamy się na dół skracając czas do połowy czasu wejścia. Później znowu kolejka górska i z Pirenejami żegnamy się na dworcu w Ribes de Freser:
Podsumowując: dolinka i otoczenie przypominały dolinę Kondratową. Takie przejście pomiędzy Tatrami Zachodnimi, a Wschodnimi. Główne różnice pomiędzy Tatrami a tą częścią Pirenejów to totalny brak oznaczeń i widocznych ścieżek. Idzie się na czuja. Dziwią też biegające stada krów i koni. Kozice ichnie trochę inne. Świstaka, poza grubawą La Marmotką, nie spotkaliśmy niestety. Ludzi bardzo mało- po drodze może 2-3 grupki. Na szczycie kilka osób siedziało, ale wchodzili raczej od strony francuskiej.
Jak ktoś będzie miał okazję tam połazić, to na pewno warto. 150 km od Barcelony, 100 km od brzegu Morza Śródziemnego, są szczyty sięgające prawie 3000 m. n.p.m. Zaskakująco dzikie szczyty. Polecam.