Witam.
Ze spóźnieniem ale leżała napisana w Wordzie na pulpicie, zatem ślę.
Decyzja na jakiś wypad w Beskidy zapada już początkiem tygodnia. W jego połowie dochodzę do wniosku, że o ile na Magurce byłem dopiero co zimą, to nie byłem wtedy na Czuplu. Decyduję zatem się na powrót w te strony i z rana wsiadam w samochód i w drogę.

Oczywiście dramat z kierownikiem w czwartek i piątek o nierobienie w weekend był grany.
W Jaworznie pogoda coś grymasi ale zakładam raczej powodzenie, bo i ostatnie dni jakieś takie wyjątkowo ładne były. Nie biorę zatem dużego ekwipunku, bo i po co, a najwięcej miejsca w małym plecaku zajmuje kurtka przeciwdeszczowa, zabrana na wszelki wypadek - wiadomo.
Dojeżdżam do Bielska-Białej i zastanawiam się jak to dojechać do tej Straconki? Coś mi tam świtało ale ostatnim razem podróżowałem komunikacją miejską... Szybko radzę się u Pani ekspedientki na Statoilu i już moje myśli rozjaśnione są krótkim instruktażem, co w efekcie pozwala ruszyć wreszcie pod szlak.
Dojeżdżam na miejsce i widzę blokady na kołach wielu samochodów postawionych przy drodze, a parkingów innych niż dla klientów sklepu, apteki ani widu ani słychu. No cóż, zajeżdżam pod knajpę, która jest jeszcze nieczynna i akurat spotykam mieszkańca wyjeżdżającego ze swojego domu, wokół którego widzę kawałek pola, zaparkowanego jakiegoś Kamaza i inną Favoritkę. Zagaduję i ku mojej uciesze Gospodarz nie widzi problemu, bym i ja się tam na tych kilka godzin postawił. Wypijam kubek gorącej herbaty, pomimo faktu, że słonko wali nieprzeciętnie. Wypalam kilka papierosów przed drogą i w końcu ruszam...
Szlak krótki, zielony, opisany na 1,5 godziny. Początkowo idzie lekutko, nie tak, jak zimą, gdy był przysypany. Przy płotku, przez czyjąś posesję jest poprowadzony w pierwszych metrach po zejściu z jezdni. Pierwsze poty wilżą mi koszulkę. Zaraz jednak moje ciało dopasowuje się do togo, co się dzieje i już przyspieszam, by zaraz dojść do pierwszego skrzyżowania szlaku z jezdnią przy której u dołu zostawiłem auto.
Mijam to skrzyżowanie i idę sobie spokojnie dalej, wchodząc z powrotem w las. Zaraz po prawej stronie pojawia się ławeczka, która niby kusi by siąść ale po co, skoro dopiero ruszyłem? Lecę zatem dalej. Po niedługim czasie jeszcze raz krzyżuję się z tą trasą asfaltową, ale teraz przy skrzyżowaniu stoi taki niby-pomnik...
No ale minąwszy go należy iść dalej. Szlak pnie się teraz nieco mocniej w porównaniu z przebytą dotychczas drogą... Po chwili po prawej stronie ścieżki zaczyna się bardzo dużyu spad, a drzewa tworzą przyjemny, chłodny tunelik, który okrywają swoimi koronami. Po lewej pojawia się ciek wodny i już myślę o maleńkim odpoczynku, papierosku ale coś mnie tknie, by podejść jeszcze kawałeczek. No i opłacało się, bo tu stoi lawa, ławki i jest to idealne miejsce do odpoczynku. Zimą minąłem to jako kopę śniegu.
I tylko jeden obraz mocno mnie irytuje...
Pełen politowania nad głupotą ludzi, którzy byli nieuprzejmi zostawić tutaj ten syf, ruszam w dalszą drogę ale nie ma się co spieszyć, gdyż stąd do schronu na Magurce pozostało zaledwie kilka minut drogi.
Po chwili wyłania się masz telefonii komórkowej, sklep spożywczy sprzedający "pivo"

no i sam schron...
Szybkim krokiem od razu uderzam na Czupel, by dopiero po powrocie napić się spokojnie herbaty i zjeść coś sobie. Zniszczony na Czuplu las odkrywa śliczne widoki na Górę Żar i tamtejszą elektrownię szczytowo-pompową, a w zasadzie na jej sztuczny górny zbiornik... Nie ma już na Czuplu tabliczki, ktora informowała o tym, że się do wierzchołka dotarło.

Jest za to kapliczka na drzewie, zatem to chyba to.
Po chwili zadumy przy widoczkach wróciłem do schronu na zasłużoną herbatę i kanakpę, a następnie bez żadnych precedensów prosto i szybko dokładnie tą samą ścieżką wróciłem do autka i powrót do domu mnie czekał...
Pozdrawiam.