No i nadszedł długo wyczekiwany dzień wyjazdu, ale już wiadomo było, że o Słowackich możemy tylko pomarzyć ze względu na ograniczenia kasowe. No cóż następnym razem...
1 września godzina 22 z hakiem meldunek na PKP, a tu co, dzikie tłumu z białymi chąragiewkami i innym oprzyrządowaniem. Naszą euforię wieńczą wspólnie wypowiedziane słowa: "kur.va ja ... to już było". Po ok. 0,5 h pociąg wreszcie ruszył, a my "radośnie" rozkładamy się na korytarzu obok zamkniętego przedziału dla matek z dzieckiem. Po wizycie kanara i uzmysłowieniu mu bliźniaczej ciąży jednej z współtowarzyszek "wesołej podróży" ładujemy się do przedziału i zapadamy w sen zimowy...Pobudka w Krakowie, 2h oczekiwania na przesiadkę w towarzystwie miejscowych osobistości menelowych i jedziemy dalej, chcąc czy nie chcąc, z dźwiękami psalmów w tle.
10.00 lądujemy na kwaterze, szybkie czarne fusy, kromka z byle czym i już dymamy Boczaniem, po 1,5h sapania i narzekania jesteśmy w Murowańcu i zastanawiamy się co dalej. I tak psalm na dziś nosi nazwę Kościelec.
Ja, jak to po zarwaniu nocki bywa, okazuję cechy aspołeczne, więc idę na szarym końcu, bluzgając pod nosem, wyklinając każdy kamol na jaki stawiam stopę.
W okolicach Zielonego Stawu przelatuje nad nami śmigło, leci w kierunku Świnickiej Przełęczy, po chwili zawraca i ląduję przy stawie, budząc wielkie poruszenie wśród plażowiczów. (jak doczytałem po powrocie ze szlaku na Świnicką spadła jakaś kobieta

) Tak sobie pomyślałem: zły znak
Po niedługim czasie jesteśmy na Karbie i ruszamy dalej. No i zaczęło się. Pozostała trójka rwie do góry, a mnie jakoś rwie, tyle, że w dół. Chyba ze względu na ogólny stan duchowo-psychiczno-fizyczno-kondycyjny budzi się we mnie jakiś dziwy instynkt samozachowawczy i lęk przed przestrzenią, ale co tam lezę dalej, ładując tyłek na kolejne skalne cudotwórstwa, aż do momentu totalnej blokady i krótkiego odwrotu. Reszta idzie dalej, ja zaczynam schodzić, ale, że do wierzchołka juz blisko zaczynam znowu wdrapywać zadek. Ostatecznie rezygnuję na jakieś 20 m przed teoretycznym szczytowaniem i tak zostaję pokonany przez Kościelec

Pozostała trójka wraca z uśmiechniętymi mordami, a ja...delikatnie mówiąc... z mniej uśmiechniętą mordą, przebąkując "klątwa Białego Dunajca" Na kwaterze zapijam cały ten cyrk domowa wiśniówą.
Dnia drugiego pogoda dopisuje...i znów Boczań...parę bluzgów po drodze...Murowaniec...Czarny Staw...idziemy na Zawrat. Droga mija spokojnie i sprawnie, aż do momentu, kiedy kumpel obrywa przy mijance od wymachującego swym wielkim plecorem Francuzika...na szczęście udaje mu się zatrzymać w odpowiedniej chwili, ten sam "machający inaczej" uderza po drodze jego dziewczynę, ale ta zdążyła dobrze przytulić się do skały... Posypało się parę niecenzuralnych wierszyków...idziemy dalej
Na przełęczy witają nas czarne chmury lezące od słowackiej strony, wyglądające na takie, co to mają w naturze pierdzielnąć zygzakiem...nici ze Szpiglasu...złazimy do 5...Roztoka...asfalt

...chmurska się rozlazły, "a słońce napierdala właśnie tak jak trzeba".Dzień drugi zakończony-klątwa Białego Dunajca trwa
Dnia trzeciego wita nas deszcz i obrzydliwe chmurska, no to jedziemy pobawić się we Flinstonów...przy Raptawickiej wita nas kolejka do łańcuchów...na jednej z koszulek widzę odciśniętego glana i wesoły napis Biały Dunajec...kwituję słowami:o kur.va

Jakoś udaje nam się przecisnąć i wleźć do środka...włóczymy się chwilę...wracamy...kierunek Mylna...w środku jesteśmy sami...pięknie jest...aż do momentu zepsucia się jednej z dwóch czołówek...jest mniej pięknie...idzie się wolniej...brudniej...ale frajda niesamowita...osiągamy światło dzienne i idziemy do Wąwozu Kraków i dalej do Smoczej. Wita nas nowa drabinka, jakaś wyższa chyba od poprzedniej i nawet klamrę jakąś przytwierdzili...szaleństwo...ładujemy się do Jamy...przy wylocie na śliskiej skale utknęło dziewczę...ochoczo dopingowane przez... Biały Dunajec...kur.va...dalej udajemy się na Przysłop Miętusi, objadamy czekoladą czerwieniące się Czerwone Wierchy i dymamy dalej na Sarnią...o dziwo jesteśmy sami, więc pomimo deszczu zmulamy tam jakiś czas podziwiając widoki...Zakopiec...browar...kima...klątwa trwa:!:
Dnia czwartego pogoda jeszcze gorsza, ale co tam...Mleczna Kraina wzywa, idziemy w osłabionym składzie...Boczań...bluzgi...Murowaniec..przede mną drepce dziewczę z odciśniętym glanem...na Kasprowym widoki przednie...ludziska wychodzące z kolejki niepocieszone jakoś zastaną przez nich aurą...Po krótkim żarełku idziemy w stronę Czerwonych, przy Goryczkowej zaczyna wywiewać z dolin mgłę i robi się bajecznie...na Kopie zostajemy z kumplem we dwójkę, jego dziewczyna schodzi w kierunku Hali Kondrackiej, na Małołączniaku dostajemy od niej sms, że jakieś 250 m od niej niedźwiedź wpier.dala jagody...nie życzymy jej wspólnej konsumpcji z futrzakiem i idziemy dalej...na Krzesanicy kończą się widoki i nastaje mleczność...leziemy sami dopiero przy łączniku z zielonym wita nas grubo ponad 20 rogatych przyjaciółek. Drogę do Kir przebywamy w należytym skupieniu i powadzę, odpowiednio celebrując każdy kamol i wystający badyl.
Dnia piątego pogoda miała być satysfakcjonująca, więc majaczy się po mózgownicy Krzyżne-Skrajny, skład płci żeńskiej w grupie uległ wymianie...Boczań..bluzgi...gdzieś w okolicach Żółtej Turni już widać z daleka pielgrzymkę...o kur.va Biały...ciekawe co się zje.bie...długo nie trwało, a z nieba zaczyna napierd.alać śniego-deszczem...koliba...przejaśnienie...śniego-deszcz...koliba...przełęcz...mleko...milczenie. Przez chwilę się rozjaśniło, tak, aby nacieszyć się widokiem w stronę "zawieszonych" 5 Stawów i Pańszczycy i znowu mleko i deszcz...Siklawa...Roztoka...no i dosłownie przed samym asfaltem wywijam orła na oślizgłym kamoluchu i rozpier.dalam se spodnie po same kolana...w gustownie przewiniętym od du.py strony polarze, przypominającym najnowszy model spódnicy trekingowej pomykam do Palenicy. Klątwa trwa
Dnia szóstego w nocy budzi mnie niemiłosiernie bolące ramię...ibuprom...sen. Dzisiaj po południu wyjeżdża 1/2 naszej grupki, więc zaplanowana została trasa długodystansowa i niezwykle męcząca, zresztą inna nie wchodziła w rachubę. Idziemy w trójkę, dziewcze me zostaje, leczy rany na stopach i inne dolegliwości... No i kolejno zdobywamy Nosal, Wywierzysko Olczyskie, zamuszony Kopieniec...cudnie pięknie, nic nie widać, od czasu do czasu jedynie jakieś niewyraźne formy...Wieczorem triumfalne szczytowanie na Krupówkach, ale po 10 minutach zszarpane nerwy karzą oddalić się z tego miejsca na bezpieczną odległość...klątwa trwa
Dnia siódmego, a zarazem ostatniego około godziny 5 zostaję poinformowany wdzięcznym głosikiem: "Idź sam, ja nie dam rady"

Zapowiada się lampa, nie myśląc za długo, zbieram jakieś resztki jedzenia i picia...Boczań...bez bluzgów, byle szybciej...Murowaniec...Czarny Staw...w kierunku Zawratu podążają już małe pielgrzymi, ja odbijam...cisza, spokój, zero ludzia...krótka przerwa...docieram na Zadni...małe "tortury" i jest Skrajny , oprócz mnie jest tylko jedna osoba...widoki niesamowite, 0,5h poświęcam na amatorską fotografię i osobiste przemyślenia

. Towarzysz kontemplacji schodzi w kierunku Krzyżnego,a ja z bólem w dół. Przy zejściu robi się już tłoczno...przy Stawie bardzo tłoczno...w Murowańcu jak w Tesco przed świętami. Jeszcze bieg, tym razem dla urozmaicenia, przez Jaworzynkę...pakowanie...pociąg...o 4 w nocy własne wyro

Klątwa dnia ostatniego została przerwana
