Dzień trzeci, czyli Morze Martwe, Mount Nebo oraz Madaba.
Zapowiedziałem w poprzednim odcinku, że wreszcie będzie o górach… W zasadzie trochę już było, bo wokół Dżaraz wznoszą się całkiem ładne górki ale to raczej tylko wzgórza, ponoć podobne do sąsiadujących z nimi znanych dobrze z gazet wzgórz Golan, jednej z kości niezgody na Bliskim Wschodzie, których okupacja przez Izrael powoduje, że Syria nadal uważa, że jest w stanie wojny z Izraelem co np. dla Polaków, którzy mają jakąkolwiek wzmiankę w paszporcie o bytności w Izraelu do Syrii się nie wpuszcza (ale można „zgubić paszport” i uzyskać nowy).
Jak to jest z tymi górami w Jordanii, czy to raczej kraj nizinny? I tak i nie. Przeszło 2/3 kraju zajmuje pustynia i ona w większości jest niziną albo płaskowyżem i jedynie w południowej części jest górzysta. Ale już stolica kraju, Amman podobnie jak Rzym została zbudowana na siedmiu wzgórzach a po wchłonięciu podmiejskich osiedli nawet trzynastu a wzdłuż całej granicy z Izraelem i Autonomią ciągną się mniejsze lub większe góry, niekiedy bardzo interesujące. Tą górzystą krainą ciągnie się prastary trakt od niepamiętnych czasów nazywany Drogą Królewską (dziś to porządna asfaltowa droga o niezłej nawierzchni), którą ciągnęły na południe, do morza Czerwonego, wielbłądzie karawany. Ale na Drogę Królewską trafimy dopiero następnego dnia, dziś jedziemy… No właśnie – paradoksalnie, ale wpierw musimy trafić do największej na świecie dziury, czyli nad Morze Martwe, którego lustro znajduje się na poziomie minus 418 metrów a może nawet więcej, bo poziom wody niestety stale się obniża i sąsiadująca z nim jego dawna południowa część właściwie już wyschła, dziś to tylko bagniska. Tym razem nie jest winna przyroda, ale to skutek działalności człowieka. Wpierw Izrael „zabrał” część wody płynącej z jeziora Genezaret, potem to samo zrobiła Jordania budując podobnie jak Izrael system wodno-energetyczny. Oblicza się, że już w 2050 roku Morze Martwe praktycznie będzie karykaturą tego obecnego. Rzecz wymaga porozumienia zainteresowanych stron, (bo dochodzi jeszcze Syria, ale na to jakoś się nie zanosi. Wielu znawców tematu twierdzi, że w tamtejszych realiach wcale nie jest to spór o takie lub inne uregulowanie spraw palestyńskich, ale właśnie o wodę. Bo woda w tamtejszych realiach to być albo nie być, bo bez wody nie ma upraw rolniczych nie mówiąc już o funkcjonowaniu takich molochów jak dwumilionowy Amman.
Co znaczy woda widać najlepiej na jednym z zdjęć wykonanych z Mount Nebo – na bezpośrednim styku z pustynią doprowadzono wody i od razu powstał kwitnący kompleks ogrodniczy, w którym ponoć zbiera się płody aż trzy razy w roku, kilkakrotnie więcej niż z podobnego obszaru w Polsce.
Amman jest położony na wysokości średnio 850 ppm i na odcinku około 45 km do takiego obelisku, który jest położony na wysokości morza Śródziemnego trzeba te 850 metrów zgubić. Tak dla wzbogacenia wyobraźni – Zakopane to 750 m npm, Kraków – 220 m npm, różnica 530 metrów a odległość przeszło 100 km. Zjazd jest więc dość ostry i wije się serpentynami wśród okolicznych wzgórz, czasami gołych gołych skalistych, czasami zazielenionych. Wreszcie jest ten monument, krótki postój i okazja do zrobienia zdjęć, czego i ja nie zaniedbałem i dalej w dół. Po drodze kolejny postój, w czymś w rodzaju oazy niedaleko Bretanii Zajordańskiej, tam gdzie Św. Jan ochrzcił Jezusa, jesteśmy już na ziemiach znanych dobrze z Ewangelii. No i przykra niespodzianka – z oazy miał być widok na wzgórza zajordańskie w okolicach Jerozolimy. Niestety Niestety dali mgła i nie widzę nic. To, że ja nie widzę nie świadczy jednak, że aparat nie widzi i po załadowaniu do komputera coś tam widać a dzięki sztuczkom z PS widać jeszcze więcej, choć raczej nie przydaje to uroku zdjęciu. Kto wie, może nawet widać Jerozolimę i Betlejem…
Betlejem krajobrazie piaszczysto-skalistych wzgórz, dojeżdżamy wreszcie nad Morze Martwe (nie robię, w odróżnieniu od moich współtowarzyszy zdjęć przez szybę autokaru, robiłem to przez pierwsze dwa dni i już wiem, że ich jakość jest żałosna, tylko czasami jak widok jest szczególnie frapujących (w albumie jest kilka). Jordański brzeg Morza Martwego jest dość płaski, to z drugiej strony, izraelskiej i autonomicznej jest wspaniały próg skalny znany mi dobrze z licznych zdjęć w internecie. Niestety wszystko to zaledwie majaczy z poza oparu mgły i znowu tylko dzięki PS coś się udało z pliku „wyciągnąć” ale wynik jest fotograficznie szkaradny (są zdjęcia w albumie). Jordańska strona turystycznie (w odróżnieniu od izraelskiej) jest zagospodarowana dość skromnie i nawet ponoć najbardziej renomowany ośrodek o nazwie Amman Beach, położony tuż niedaleko pięciogwiazdkowego hotelu oraz rezydencji królewskiej w stosunku nawet do krajowych ośrodków prezentuje się skromnie.Oczywiście są szatnie i umywalnie (to ostatnie bardzo istotne przy zasoleniu wody w wymiarze 26%), jest restauracja i kawiarnia (nawet z prawdziwym piwem) i są sklepy z pamiątkami, wysokiej jakości, ale cholerycznie drogimi a także z mydłami i dziesiątkami innych kosmetyków – wszystko oparte na maziach wydobywanych z Morza Martwego – to wielki biznes a produkty te można nabyć nie tylko tutaj ale również we wszystkich większych miastach Jordanii (ponoć i u nas na Allegro).
Sama plaża wygląda dość kiepsko – ot, gliniaste klepisko, ale jak tu będąc nad morzem Martwym się w nim nie wykąpać i sprawdzić, czy rzeczywiście „samo” utrzymuje na powierzchni – tak, utrzymuje, można się położyć i poczytać gazetę. To jednak dziwne kąpielisko, bo nikt w nim nie pływa, pływanie jest nawet, jeśli niezabronione to niezalecane, bo można sąsiadowi prysnąć w oczy a to jest przy tym zasoleniu bardzo przykra sprawa.
Nie wiem jak długo się kąpałem, może pół godziny, ale skutek jest – alergiczne plamy na ramionach, z którymi się borykałem przez kilka lat, usiłując jest zwalczyć przy pomocy czasami wcale nie najtańszych środków, już następnego dnia przestały istnieć. Natomiast panie z wycieczki twierdziły, że żadna kosmetyczka nie jest w stanie tak oczyścić porów.
Popływać jednak można – w basenach wzdłuż plaży, napełnionych słodką wodą.
Chciałoby się tam pozostać dłużej, ale niestety – wycieczka objazdowa ma swoje prawa i pilot zagania do autokaru – jedziemy na Górę Nebo. Góra Nebo (arabska nazwa Siqagha) o wysokości 710 npm, to niższy wierzchołek masywu Dżabal Nibu. Wg Starego Testamentu na nią właśnie wspiął się Mojżesz prowadząc swój lud do Ziemi Obiecanej, spojrzał w dół i już wiedział – to te ziemie przed nim się rozpościerające. Ale o tym trochę dalej.
Mamy zatem do pokonania 1128 metrów (418 metrów depresji plus 710 metrów góry) i to na odcinku niewielu kilometrów. Droga prowadzi makabrycznymi serpentynami w księżycowym pustynnym krajobrazie (jest w albumie kilka zdjęć, takich niestety przez okno, wybrałem te stosunkowo najlepsze). Parking jest nieomal przed samym szczytem wzniesienia, już widać nowoczesną metalową rzeźbę-konstrukcję upamiętniającą zarówno laskę Mojżesza jak i krzyż Chrystusa. Niestety same rozczarowania – sam klasztor z VI wieku (urzędują tam Franciszkanie) jest ogrodzony prowizorycznym płotem – trwa remont i prowadzone są prace archeologiczne – w prowizorycznym pomieszczeniu jest na szczęście prezentowana słynna mozaika podłogowa. Drugie rozczarowanie to pogoda – opary mgły uniemożliwiają obejrzenie czegokolwiek położonego w dalszej odległości a przy dobrej pogodzie widać stąd prawie całą Judeę – Jerozolimę, Betlejem, Ramallah, Jerycho i inne. No cóż – pech, raczej nie do odrobienia dla mnie, bo raczej wątpię abym w tym wcieleniu jeszcze tam zawitał.
Góra Nebo, na której Mojżesz wg. zapisów starotestamentowych umarł i został tam w pobliżu lub na samej pochowany jest miejscem świętym dla wyznawców kilku religii – chrześcijańskiej, mojżeszowej i islamskiej. To dość częsty przypadek w tamtych stronach – szkoda, że się nie przekłada na bieżące realia polityczne.
Wracamy do Ammanu – pod drodze jeszcze Madaba. To bardzo stare miasto podobnie jak Amman prawie przestało istnieć w XVII i XVIII wieku. W drugiej połowie XIX wieku odżyło i jest obecnie średniej wielkości miastem będącym centrum sąsiedniego nim regionu intensywnie prowadzonej działalności warzywniczo-owocowej. Ale nie to jest atrakcją Madaby – hitem klasy O jest mozaika z VI wieku przedstawiająca mapę Palestyny. Mozaika, nawet mimo ubytków dość nieźle zachowana wzrusza naiwnym realizmem. Znajduje się ona w greckiej cerkwi pod wezwaniem św. Jerzego, zbudowanej na miejscu bizantyjskiego kościoła. Sama cerkiew ma jeszcze dość interesujące wyposażenie malarskie.
Lubie cerkwie – w szczególności ten nastrój wytworzony przez palące się cienkie żółte świeczki…
Jak zwykle link do albumu na Picasie:
http://picasaweb.google.pl/japko175/Mor ... eboMadaba#
I kilka zdjęć:
