Forum portalu turystyka-gorska.pl
http://turystyka-gorska.pl/

ze świąteczną wizytą u Lucyfera i Belzebuba...
http://turystyka-gorska.pl/viewtopic.php?f=11&t=8843
Strona 1 z 1

Autor:  mpik [ Wt gru 29, 2009 9:20 pm ]
Tytuł:  ze świąteczną wizytą u Lucyfera i Belzebuba...

Początek był standardowy – z Sącza wyruszyliśmy koło drugiej, z parkingu – w okolicach czwartej. Dalej też - asfalt, powolna rozgrzewka i czerń lasu. Nie było tylko pierwszego zmęczenia, ale najwidoczniej te średnio dziesięć kilometrów dziennie zaczyna procentować. Na wysokości skrętu szlaku w dolinę zrobiliśmy kolejną modyfikację – odbiliśmy w kierunku schroniska. Niestety, o tej porze było jeszcze zamknięte, więc po szybkim posiłku i założeniu ostatnich drobiazgów, ruszyliśmy dalej. Szło się nam bezproblemowo, pomimo iż ścieżka była w dużym stopniu zalodzona.

Szybko dotarliśmy do pierwszego rozwidlenia szlaków. Krótki postój, korekta wysokości i ruszamy dalej. Z mroku powoli zaczynały wyłaniać się postrzępione kształty otaczających nas wierzchołków. Wkrótce po odbiciu czekała na nas pierwsza trudność. I jak się później okazało, jedna z dwóch kluczowych trudności tego dnia. W zasadzie był to tylko strumyk, ale po ostatnich roztopach trochę mu się przybrało na wielkości, a dodatkowo wszystkie kamienie po których w normalnych warunkach można było przejść na drugą stronę, były albo zalodzone, albo zaśnieżone. Ślisko, krucho i ogólnie niepewnie.

Nikt z nas nie miał ochoty już na wstępie wycieczki poczuć dyskomfort wilgoci w butach. Dlatego trochę czasu nas ten strumyk kosztował. Czasu, nerwów i niecenzuralnych słów. Koniec końców jednakże, z niewielką pomocą kosówki, udało się nam ostatecznie dobić w komplecie na drugą stronę. I to z suchymi stopami. Dalej było prościej. Do podnóża ogromnego piargu doszliśmy już w półmroku świtu. Wciąż było zimno i mroczno, ale przynajmniej śnieg był twardy.

Początkowo obawiałem się że piarg będzie całkowicie pozbawiony śniegu, co sprawi że przebycie tych prawie trzystu metrów dużo nas będzie kosztować. W rzeczywistości teren był wysoce mieszany, a im wyżej wychodziliśmy, tym większą przewagę miał śnieg. Dlatego już u podnóża piargowiska założyliśmy raki. Po chwilowym odpoczynku, i łyku herbatki, ruszyliśmy do góry. I zaczęła się zabawa.

Zbocze było strome i szybko nabieraliśmy wysokości. Było jednakże również cokolwiek długie, więc trochę się dłużyło. W międzyczasie świt przekształcił się w pełny poranek, aczkolwiek słońce nie miało szans przebić się przez grubą warstwę chmur. Na szczęście dla nas ich dolny pułap znacznie przewyższał nawet najwyższe tatrzańskie wierzchołki, także widoczki mieliśmy. Kolorów tylko brakowało. Ale te monochromatyczne odcienie szarości doskonale komponowały się z drogą, którą szliśmy.

Dotarliśmy do początku żlebu. Tu zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek, poprzedzoną wykopaniem każdy sobie siedziska w zmrożonym śniegu. Niestety, żeby usiąść, trzeba tam było trochę popracować fizycznie. Próba zakotwiczenia na stromym zboczu bez zrobienia platformy, groziła zjazdem w dół. Wyposażenia, całego plecaka czy nawet któregoś wycieczkowicza osobiście.

Odpoczynek w tym miejscu nie trwał długo. Jak tylko nasze tyłki zaczęły odczuwać pierwsze zimno z podłoża, zwinęliśmy obóz i ruszyliśmy dalej. Prosto w wąską gardziel żlebu. Żlebu, który okazał się piękną miejscówką. Wąski, głęboko wcięty w masyw, niezbyt stromy (przewodnikowo podobno tylko do 60 stopni), ale ograniczony wysokimi, czasem niemal pionowymi ścianami, robił niesamowite wrażenie. Potęgowane jeszcze otaczającymi nas wszystkimi odcieniami szarości. Zaiste, jeśli ktoś lubi takie klimaty (ja akurat lubię), to gorąco polecam – żleb jest naprawdę piękny i nietrudny. Może go spokojnie zrobić i Pan mpik i Obywatel g-c, i Mr. T, i też Pan Samochodzik, a nawet Ty drogi Czytelniku.

Do przełęczy doszliśmy sprawnie i bez przykrych niespodzianek. Śnieg tylko w jednym czy w dwóch miejscach był na tyle miękki że przodownik musiał przecierać stopnie. Reszta była doskonale zmrożona. Mnie wprawdzie brodzenie w śniegu nie groziło, ja akurat na tym odcinku zamykałem, ale łatwiej chodzi mi się po betonie niż po puchu, to i marudzić nie zamierzałem.

Przełęcz okazała się wąskim, i głęboko wciętym przesmykiem z zaklinowanym dużym głazem, który najłatwiej było obejść dołem. Trzeba się było tylko nieco schylić. Widoko była dość znacznie ograniczona, ale przy takiej pogodzie jaką wówczas mieliśmy, nie było co na to narzekać. Tu zrobiliśmy kolejną bazę odpoczynkową (bo nie musieliśmy kopać foteli), ale gdy zaczęło nam wiać mroźnym powietrzem, zwinęliśmy się stamtąd.

I w zasadzie na tym skończyła się zabawa. Dalsza część wyjazdu była już dużo mniej atrakcyjna i ciekawa - ktoś tam się gdzieś zgubił, ktoś wszedł na szczyt, ktoś inny zjechał po lodzie kilka metrów rozbijając sobie kolano, a ktoś następny zmarzł czekając na resztę. Zmarzniętych było zresztą więcej. W sumie to zejście mogłoby jeszcze nastręczyć mnóstwa problemów, i zjeżyć włos na głowie, bo końcową część poderwanego żlebu i stromy trawers robiliśmy już w zupełnych ciemnościach, ale kuriozalnie to ciemności właśnie sprawiły że gówno było widać i tych wszystkich przepaści również.

Dobijając do szlaku wydawało nam się że już jesteśmy w domku. W rzeczywistości mieliśmy jeszcze do pokonania drugą kluczową trudność dnia – zalodzone, strome płyty, umiejscowione tuż nad kilkunastometrową zerwą w pobliżu dużego wodospadu. Normalnie przejście tego odcinka ułatwiają łańcuchy, niestety, te akurat były schowane pod kilkucentymetrowej grubości skorupą lodu. W ruch więc poszły nasze czekany, ale pomimo zaciętości z jaką waliliśmy w tą betonową powierzchnię, straciliśmy dobre pół godziny, zanim mogliśmy bezpiecznie przebyć to miejsce.

Na zakończenie nie sposób jeszcze nie wspomnieć o niesamowitym szczęściu jakie mieliśmy już na dole. Któreś z nas, nie pamiętam już które, ale to akurat nie jest ważne, wymyśliło sobie że ten ostatni kawałek przejedziemy pociągiem (zeszliśmy do drugiej doliny, i do przebycia mieliśmy jakieś dwa, może trzy kilometry do auta asfaltem). Miał być jeden przystanek. Niestety, zanim doczytaliśmy że pociąg zatrzymuje się tylko na żądanie, ów przystanek już przejechaliśmy. I tak oto pojechaliśmy sobie dalej, z rozpaczą w oczach zastanawiając się czy będziemy musieli wracać to kilkanaście kilometrów na piechotę, czy lepiej po prostu walnąć się spać na stacji, a wrócić rano.

Ostatecznie zanim podjęliśmy jakąkolwiek wiążącą decyzję, pociąg dobił do stacji i wysiedliśmy. Jakież było nasze zdumienie gdy na drugim torze zobaczyliśmy pociąg jadący w stronę przeciwną. Nie traciliśmy więc czasu na dalsze zastanawianie się co robić, tylko rzuciliśmy się na przełaj po torach, wprost w kierunku drugiego pociągu, do którego wpadliśmy trochę od innej strony. Wzbudziliśmy tym czynem prawdopodobnie niezadowolenie konduktora i zawiadowcy stacji, ale nim którykolwiek z nich zdążył zareagować, nasz pociąg ruszył.

Do autka wtoczyliśmy się coś po dwudziestej drugiej, a w Sączu byliśmy grubo po północy. Dwadzieścia dwie i pół godziny zabawy. A na drugi dzień szedłem do pracy. Ale warto było!

Autor:  Mazio [ Wt gru 29, 2009 9:24 pm ]
Tytuł: 

mpik napisał(a):
Nikt z nas nie miał ochoty już na wstępie wycieczki poczuć dyskomfort wilgoci w butach. Dlatego trochę czasu nas ten strumyk kosztował.

jakbym to niedawno przeżył :)

Autor:  Mooliczek [ Wt gru 29, 2009 11:28 pm ]
Tytuł: 

Fajna wycieczka, oglądaliśmy ten żleb wczoraj. Ale chyba z tymi 60-cioma stopniami to przesada? ;)
Tak, czy inaczej, szczerze gratuluję, bo warunki były po prostu kijowe. Jak to mówi mój tatko: "Rzeźbienie w g**nie" ;)

PS: Jak okienko na Przełęczy? :D

Autor:  igi [ Wt gru 29, 2009 11:45 pm ]
Tytuł: 

Mooliczek napisał(a):
60-cioma stopniami

Bez jaj. Żlebnia 60% W sensie, że w lodzie?

Autor:  golanmac [ Śr gru 30, 2009 1:11 am ]
Tytuł: 

Jak zawsze i mimo wszystko gratuluje :)

P.S
Rozumiem że relacja opowiada o Szatanim Żlebie, czy się mylę ?

Autor:  piomic [ Śr gru 30, 2009 8:16 am ]
Tytuł: 

Pytasz bo nie wiesz, czy chcesz mieć jasność na wszelki wypadek? :wink:

Fajnie się czyta. Będą foty?

Autor:  jck [ Śr gru 30, 2009 9:51 am ]
Tytuł: 

Czemu nie wstrzeliliście się w tą rynnę z przełęczy na wierzchołek? Ona nie jest stroma...Po której stronie trawersowaliście wierzchołek?

Chmielowski wyskoczył z tymi 60 stopniami u góry, ale to raczej relikt zeszłej epoki. Opierając się na skiturowych wycenach, a dla nich stromizna jest czynnikiem podstawowym: S4-, czyli do 45 stopni.

Ładnie tak czy siak, chcieliście zrobić ten żleb i się udało.

Autor:  golanmac [ Śr gru 30, 2009 12:58 pm ]
Tytuł: 

piomic napisał(a):
Pytasz bo nie wiesz, czy chcesz mieć jasność na wszelki wypadek

Chce mieć jasność :D

Autor:  Ivona [ Śr gru 30, 2009 1:14 pm ]
Tytuł: 

Mooliczek napisał(a):
Jak okienko na Przełęczy

okienko niezasypane :wink:
Obrazek

jck napisał(a):
Czemu nie wstrzeliliście się w tą rynnę z przełęczy na wierzchołek

nie wiem,może Mpik coś więcej powie jak wróci z pracy..W każdym bądź razie ja tam nie widziałam żadnej rynny na szczyt,wszystko było zalane lodem o tak:
Obrazek
trawersowalismy od strony Młynickiej,no było ciekawie ale i morderczo długo jak sie okazało..Chmielowski faktycznie przesadził z tym nachyleniem,teraz to moge stwierdzić.Było stromo ale czuliśmy się bezpiecznie,może ze względu na dobry, twardy śnieg.Moim zdaniem gorzej wyglądały te zasypane jedynkowe zbocza w kierunku Młynickiej,zwłaszcza w trawersach.
Obrazek Obrazek
piomic napisał(a):
Będą foty

mam nadzieję,że Mpik coś wrzuci,bo myślę że niezłe mu wyszły..

Przy okazji Mpik dzięki za pomoc.Jestem Twoim dozgonnym dłużnikiem :oops:

Autor:  Ivona [ Śr gru 30, 2009 1:19 pm ]
Tytuł: 

golanmac napisał(a):
Rozumiem że relacja opowiada o Szatanim Żlebie

tak Maćku,z resztą teraz już wiesz.
pozdrawiam

Autor:  prof.Kiełbasa [ Śr gru 30, 2009 1:39 pm ]
Tytuł: 

kurfa wszedzie lód :lol:
lodowi wojownicy :wink:
graty

Autor:  zolffik [ Śr gru 30, 2009 3:35 pm ]
Tytuł: 

od razu widać że mnie nie było. zolffik jest - powrót o 15, zolffika nie ma powrót następnego dnia :wink:

Autor:  Ivona [ Śr gru 30, 2009 4:12 pm ]
Tytuł: 

zolffik napisał(a):
od razu widać że mnie nie było. zolffik jest - powrót o 15, zolffika nie ma powrót następnego dnia

ze Szczyrbskiego zeszliśmy na 15 to samochodu :wink: Nota bene tu też miało być light & fast...gdyby dało sie wygramolić z przełęczy od razu na szczyt :roll: no a potem przez moje kulasy..Chyba muszę tak jak Mpik zacząć chodzić do pracy na nogach :P

Autor:  KWAQ9 [ Śr gru 30, 2009 9:29 pm ]
Tytuł: 

Cytuj:
Jak zawsze i mimo wszystko gratuluje :)

P.S
Rozumiem że relacja opowiada o Szatanim Żlebie, czy się mylę ?


Kiedy poznamy Twoją wersję? :mrgreen:

Autor:  golanmac [ Śr gru 30, 2009 9:42 pm ]
Tytuł: 

KWAQ9 napisał(a):
Kiedy poznamy Twoją wersję?

haha nie planuje :)

Autor:  mpik [ Pt sty 01, 2010 7:57 pm ]
Tytuł: 

Mooliczek napisał(a):
oglądaliśmy ten żleb wczoraj. Ale chyba z tymi 60-cioma stopniami to przesada?
Ja tam z kątomierzem nie latałem. Piszę co podaje Chmielowski i Paryski, i nawet jeżeli jeden zerżnął od drugiego, to ten pierwszy skąd to musiał wziąć. Możliwe że przez te kilkadziesiąt lat trochę skał poleciało i teraz już tam nie ma takiej stromizny. Ja zresztą zaznaczyłem w relacji że w moim odczuciu generalnie żleb nie jest aż tak bardzo stromy...

jck napisał(a):
Czemu nie wstrzeliliście się w tą rynnę z przełęczy na wierzchołek?
Bo tam nie bardzo było widać jakąś rynnę. Było skalno - lodowe pobojowsko, a ja takich rzeczy nie lubię, więc spróbowaliśy niżej. Zresztą za następnym żebrem wpakowałem się właśnie w takie głazy pokryte super przyjemnym lodem i aby wrócić musiałem wyłazić na samą górę...

piomic napisał(a):
Będą foty?
Nie bardzo. Co najwyżej obrazki... Chmury szczelnie przefiltrowały światło, i bez grzebania w fotoszopie z poziomami i kontrastem (a czasem nawet więcej) guzik jest do oglądania :?

------------------

Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
i jeszcze trawersik oraz żlebik...
Obrazek Obrazek

Autor:  golanmac [ Pt sty 01, 2010 8:40 pm ]
Tytuł: 

mpik napisał(a):
Piszę co podaje Chmielowski i Paryski, i nawet jeżeli jeden zerżnął od drugiego, to ten pierwszy skąd to musiał wzią

Paryski (WHP 621) zamiast procentowego nastromienia używa określenia "bardzo stromy", nie mniej jednak, celowym wydaje się dodać, że oba przewodnikowe opisy dotyczą warunków letnich, natomiast zimą, jak (chyba ?) wiadomo śnieg w żlebach zazwyczaj deniweluje ich nastromienie.
Cytując za Paryskim:

Zimą wejście na Szatanią Przełęcz żlebem z Doliny Młynickiej lub Szatanim Żlebem nie przedstawia właściwie trudności dla taterników. Trzeba się jednak liczyć z niebezpieczeństwem lawin.

Autor:  mpik [ Pt sty 01, 2010 9:18 pm ]
Tytuł: 

Zwracam honor. Masz rację, jeszcze raz sprawdziłem i faktycznie Paryski nie podaje procentowego nachylenia...

Autor:  jck [ Pt sty 01, 2010 9:23 pm ]
Tytuł: 

mpik napisał(a):
Bo tam nie bardzo było widać jakąś rynnę. Było skalno - lodowe pobojowsko, a ja takich rzeczy nie lubię, więc spróbowaliśy niżej

Trzeba podejść z przełęczy po stronie Doliny Młynicy granią jakieś 10-15 metrów w górę, następnie przetrawersować w prawo, za pierwszy węgieł. Ona od dołu jest ślepa więc jej nie widać ani z przełęczy ani z dołu, ale wyżej przedstawia całkiem dobry sposób na wejście na wierzchołek.

Strona 1 z 1 Strefa czasowa: UTC + 1
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/