Ave.
W styczniu okazałem się prozachodni. Czyli spacerowy i leniwy. Tydzień temu poszliśmy do Kościeliskiej. Sielankowo. Mniej więcej tyle samo czasu spędziliśmy w Ornaku co szliśmy do schroniska ( przez Kraków ) i z powrotem. Tj bardziej jeździliśmy po lodzie niż szliśmy. Przez dłuższy czas siedzielismy w schronisku we dwoje, aż do czasu jak weszła grupa niemieckojęzyczna. Tak z 10 osób. Na szczęście większość czasu zachowywali się cicho i z kulturą czyli nie jak germańcy.
W tą sobotę jeszcze bardziej na Zachód. O 7.10 wytaczamy się z Alim z wozu drabiniastego. Minus 14 stopni, wiatru brak ( potem motyla noga będzie obecny ), niebo błękitne. Prawie brak turystów ( do schroniska zobaczymy dwie sztuki żywe, chodzące ). Brak też tubylców. Czyli kultura w pełni.
Śnieg skrzypi, woda szumi, ptactwo drze ryja. W pewnym momencie zasugerowaliśmy ptactwu ( na pewno były to głuszce ) aby oddaliło się gwałtownie na stoki Beskidu. Żeby dwie Panie miały o czym ze sobą dyskutować. W międzyczasie śpiewamy piosenki Starego Dobrego Małżeństwa.
Do schroniska Chochołowskiego wtaczamy się dostojnie. Cała sala jadalna ( wyglądająca jak remiza ) pusta. Śniadamy, pijamy. Lenistwo wręcz unosi się w powietrzu. Jak również entuzjazm górski ale to u nas normalne. Pora iść.
Ruszamy. Jak w pewnej piosence. Na żółto i na niebiesko. Żółtym szlakiem na pijaka Grzesia, niebieskim na Rakonia. Ja jeszcze po drodze niebieskim szlakiem wszedłem na Bobrowicką Przełęcz. Gdzie wpadłem w zasieki i pole minowe przygotowane przez Słowaków i Wlazłów. Oddalam się na z góry upatrzone pozycje. I czas iść dalej. Śniegu malo, więcej cienkiego lodu na kamieniach. Lekka jazda figurowa na butach. Za to widoki milusie. A to Bobrowiec, a to Kominiarski, a to inne zachodnie. I Babia i Pilsko w tle. Nad Wołowcem i okoliczną granią wał chmur. Jak się okazało była to zapowiedź niedzielnego halnego. Co zresztą odczuliśmy na sobie. Zaczeło wiać. Milusio.
Wchodzę na oba szczyty Grzesia. W celu podziwiania widoków. I pustki okolicznej. Na Grzesiu właściwym 6 minut pobytu. A potem ruszam na Rakoń. Schodzę na Łuczniańską Przełęcz, a potem Długim Upłazem naprzód marsz. Ja i dwie osoby. Dróżka całkowicie przetarta, szło się szybko. Przed ostatnim podejściem na olbrzyma Rakonia zakładam raki. Cienkie szkło na skałach. W butach to trzy kroki w górę, dwa w dół. A tak to na luzie poszedłem do celu. Pustego celu. Po mnie wchodzi tam dwójka, z którą mijałem się raz za czas, a potem słowackim szlakiem dwóch Słowaków. Przestępców turystycznych. Na Wołowiec nie chciało mi się iść. Cały w chmurach, wiało co raz bardziej, a ja leniwy i stary jeszcze jestem. Popodziwialem okolicę i czas wracać. Szybko i bez zatrzymywania się. Po drodze mijam chyba z 5 osób. Z dwoma wymieniam kilka zdań na temat drogi. Na Grzesiu spotykam jednego osobnika z aparatem na statywie. No i już tylko w dół. Nie ściągam raków pamiętając o zalodzonych kamieniach. Wygoda ponad wszystko. Wtaczam się do schroniska ( przez wyjadaczy zwanego schronem ), tam Ali okupuje stół. Trochę odpoczynku, wymiana opini na temat spotkanej grupy ślubno - weselnej. Padł też pomysł założenia kapeli weselnej. Repertuar: Anielski Orszak, Marsz Żałobny, Nie wierz nigdy kobiecie, Rodzina słowem silna, Wsiąść do pociągu byle jakiego. Liczymy na wiele występów.
Przed nami ostatni etap. Powrót tą jebaną Doliną. Raz za czas w eter lecą bardzo sympatyczne słowa o powyższej. Ogólnie to uwielbiamy tą część Tatr naszych. Do auta wchodzimy po ponad 8 godzinach turystyki pieszej.
Amen.
_________________ "Stary jestem, mam sklerozę, czas umierać" 09.IX.2006 - rozstaj dróg w Dolince za Mnichem
"Stałem się nowym użytkownikiem ale ten nowy też musi posta napisać"
Ostatnio edytowano Pn sty 18, 2010 8:13 am przez Łukasz T, łącznie edytowano 6 razy
|