matragona napisał(a):
Nie spada ani kropla,szlak do Pcimia jest wyjątkowo paskudny,cały czas lasem i przez bajora..tylko czasem jakiś widok na zamglony Wyspowy

Idę sennie dość-chyba coś nie tak z ciśnieniem,jedyną myślą jaka mi w głowie,to marzenie o szynku w Pcimiu

i o zaserwowanej w nim kawie..i tak się też stołuję,a do tego łyk piwka,przyzwoicie podbudowana idę na Kudłacze,dalej żółtym zalesionym szlakiem
Jest jakaś ekipa,ognisko płonie..zjawia się inna ekipa,rozbijają namioty..

poznaję forumową Basię Z...-pozdrawiam!!
Około 20zaczyna padać,no cóż..tylko piwka pozostaje się napić i tyle..wyjście na dwór do WC w ulewną noc jest wyjątkowo paskudne
Rano okazuje się,że namiotowcy cali,nie spłynęli
No to ja dołożę od siebie, że ze swoją ekipą z SKPG akurat realizowaliśmy nasz tradycyjny ( chyba jak się nie mylę 22 edycja ) rajd w Beskid Makowski.
Rajd jest zawsze tradycyjnie namiotowy i z pieczonkami na mecie.
Pewnym problemem jest to, że ze względu to iz jest to któraś tam z kolei edycja rajdu - to trudno jest wynajdywać coraz to nowe trasy

TAk więc w tym roku zahaczyliśmy o Wyspowy.
Było nas 15 osób w tym siedmioro kursantów oraz jeden z kolegów realizował własną trasę rowerową.
W tym roku zamiast Makowskiego rajd zaczynał się w Beskidzie Wyspowym, "załoiliśmy" żółtym szlakiem Luboń Wielki. Trasa Percią Borkowskiego jest rzeczywiście ciekawa. Jeden z ładniejszych szlaków w Beskidach, aczkolwiek krótki.
Widoki tez nawet były, mimo że w pewnym stopniu ograniczone.
Niemniej tradycyjnie kursanci na trasie wykazywali się "panoramkami".
Po krótkim odpoczynku w schronisku zeszliśmy szlakiem do osiedla Surówki a dalej bez szlaku leśną drogą wprost do Tęczyna skąd podjechaliśmy busem do Pcimia.
Stamtąd część ekipy pieszo, a ja z kolegami samochodem

podjechaliśmy sobie pod Kudłacze.
Pierwotnie nocleg miał być całkiem gdzie indziej, plany uległy zmianie na Kudłacze ze względu na prognozy pogody, chodziło nam o zadaszone miejsce na ognisko.
Niestety wiata zajęta była przez jakieś inne towarzystwo, zatem po rozbiciu namiotów rozpaliliśmy ognisko w wyznaczonym do tego miejscu na polu namiotowym, pod sporym bukiem, który początkowo dawał jako-taką ochronę.
Deszcz się nasilał, jednak w miarę trwania ogniska, pieczenia się pieczonek i spożywania napojów było nam coraz bardziej obojętne to, że leje.
Około 23 wiata wreszcie się zwolniła, więc przenieśliśmy się pod nią, ale tam tez padało.
Pod tropikiem z chińskiej dwójki dało się jednak nawet wyjąć gitarę i trochę pośpiewaliśmy (chyba dziwne, że nie było nas słychać w schronisku).
Pieczonki, które wyszły wyśmienite zjedliśmy około północy i właściwie niewiele później poszli spać.
Ja już wcześniej wymiękłam i zdecydowałam się nocować w schronisku, przynajmniej po całej imprezie mogłam zdjąć mokre ciuchy, przebrać się w suchy dres i iść spać do suchego śpiwora.
Z relacji kolegów wiem ze niektórym podmokły śpiwory a córka mojego kolegi spała niemal w kałuży wody.
Rano po śniadaniu w schronisku schodziliśmy do Pcmia żółtym szlakiem obok Diabelskiego Kamienia.
Mimo peleryny miałam całkiem mokre rękawy od kurtki, w mokrej trawie przemokły mi również buty, za to spodnie nieprzemakalne kupione w "odzieży używanej" za 4 zł okazały się skuteczną ochroną i przynajmniej spodnie miałam suche.
Z Pcimia zahaczając po drodze o Kraków, gdyż kolega odstawiał córkę do jej mieszkania w Krakowie wróciliśmy do domu.
Zdjęć z całego wyjazdu mam może 4 lub 5.
Wystawię w sieci jak opracuję, ale jutro rano znowu wyjeżdżam, więc chyba dopiero w czwartek.
Bardzo miło było mi poznać Matragonę i Jej towarzysza wędrówki
Pozdrowienia
Basia