Wakacje z dziećmi. Korki na łańcuchach
http://turystyka.gazeta.pl/Turystyka/1, ... chach.html
Cytuj:
Wakacje z dziećmi. Korki na łańcuchachWojciech Staszewski2009-09-28, ostatnia aktualizacja 2009-09-25 14:19
Mieliśmy z córką cztery dni na Tatry. To co? Na Rysy!
Pociąg przyjeżdża do Zakopanego o wpół do siódmej rano, Tatry oczywiście w chmurach, od gór "wieje" chłodem, chociaż to środek lata - czwartek, 13 sierpnia. Busy już czekają na turystów, po dziesięciu minutach jesteśmy w Kuźnicach. Otwarty jest barek z niezłą jajecznicą i obowiązkową gorącą herbatą. Marysia, jak to nastolatki, wybiera fastfoodowego hot-doga. I w drogę!
Hala Gąsienicowa
W półtorej godziny docieramy do strefy kosodrzewiny i pięknych widoków. Z Przełęczy między Kopami (1499 m n.p.m.) widać nie tylko Giewont, ale i grań Tatr Wysokich przykrytą czapką mgły. Szczególne wrażenie robi pobliski Kościelec - ma kształt ostrosłupa regularnego niczym egipskie piramidy.
Z przełęczy schodzimy na Halę Gąsienicową, mijamy ośrodek taternicki Betlejemka, gdzie za sznury do suszenia bielizny służą alpinistyczne liny, i już jest schronisko Murowaniec. Tu miłe zaskoczenie - miesiąc wcześniej nie udało się zarezerwować noclegu, tymczasem są miejsca! Okazuje się, że PTTK, właściciel schroniska, pozwala rezerwować tylko połowę, reszta czeka na wędrujących turystów, w dni powszednie nawet do wieczora (łóżko w dwójce - 45 zł, w pokoju 12-osobowym - 30). Mamy szczęście, bo inaczej nie moglibyśmy zostać na noc. W Murowańcu nie ma noclegów na podłodze, tak popularnych we wszystkich polskich schroniskach. Straż pożarna nie pozwala, ponieważ blokowałoby to drogi ewakuacyjne.
Zostawiamy rzeczy w pokoju i przed 11 z małym plecakiem (picie, kanapki, batoniki, kurtki, aparat i kamera) ruszamy w naprawdę wysokie góry.
Świnica
Wędrówka na przełęcz Zawrat zajmuje dwie godziny. Najpierw jest malowniczo - widok na Orlą Perć z wyeksponowanym Kozim Wierchem (2291 m) nad gładką taflą Czarnego Stawu robi wrażenie, nawet jeśli wierzchołki co chwilę chowają się w chmurach. A pod koniec jest coraz ciekawiej. Wchodzimy w mgłę, pada deszcz. W pokonaniu najbardziej stromych przejść pomagają łańcuchy. Kto ma lęk wysokości, nieźle się stresuje. Mijamy schodzącą z góry parę Francuzów - ona radzi sobie świetnie i wskazuje mu, gdzie ma oprzeć stopę.
Po pół godzinie wspinaczki Zawratowym Żlebem jesteśmy na przełęczy. Między chmurami przebłyskuje w dole Dolina Pięciu Stawów Polskich, ale my skręcamy w górę, na Świnicę, drugi pod względem wysokości szczyt polskich Tatr udostępniony turystom. Łańcuchów i klamer bez liku. W dodatku bardzo zimne - gdyby nie rękawiczki, ręce by nam pozamarzały.
Ostatnie 20 m to naprawdę trudny odcinek. Mijamy grupkę turystów - na szczyt wejdzie jedna osoba, pozostali wracają.
Wspinamy się na grań, z obu stron przepaść bardziej czuć, niż widać (bo mgła). - Jestem hard core'em - cieszy się Marysia po zdobyciu Świnicy, a ja się cieszę, że wiem, co to znaczy, bo mi młodsi znajomi wytłumaczyli (to powiedzenie z popularnego filmiku w YouTube, w którym chłopak wspina się na rynnę w bloku).
Schodzimy łatwiejszą drogą na Przełęcz Świnicką. Idąc do Murowańca, zostawiamy za sobą jesienną pogodę - jak się okaże, już do końca wyprawy.
Krzyżne
Drugiego dnia musimy przedostać się do Doliny Pięciu Stawów. To znaczy, że trzeba pokonać Orlą Perć, najtrudniejszą drogę w Tatrach. Przejście 4-kilometrowego odcinka zabiera ponad pół dnia, a skala trudności poraża nawet doświadczonych turystów. Dla jednych najgorsza jest drabinka na pionowej ścianie nad Kozią Przełęczą schodząca wprost w przepaść (z ostatniego szczebelka - trzymając się łańcucha - przechodzi się w bok na skalny stopień). Dla innych - pokonanie bardzo wąskiego gzymsu kilkunastometrowej długości nad kilkusetmetrową przepaścią przy Buczynowych Czubach (by nie odpaść od ściany, trzeba trzymać się kurczowo łańcuchów).
Orlą Perć przecina kilka łatwiejszych i trudniejszych szlaków turystycznych. Rezygnujemy z przejścia na drugą stronę tym niełatwym, przez Kozią Przełęcz (kilkaset metrów po ścianie żlebu - gzymsami skalnymi i na łańcuchach). Zastanawiamy się nad Granatami i Kozim Wierchem. Szlak schodzący do Doliny Pięciu Stawów jest banalny, ale w Koziej Dolince musielibyśmy pokonać skalny komin. Ostatecznie wybieramy drogę najdłuższą, ale najłatwiejszą - przez przełęcz Krzyżne.
Pogoda dobra, z gołoborza przy Żółtej Turni widać całe Podhale - od Pilska i Babiej Góry, przez Gorce, po Beskid Sądecki. A widok z przełęczy na Dolinę Pięciu Stawów oczarowuje. Zwłaszcza że dolinę zamyka potężny masyw Miedzianego (2233 m), spoza którego wyłaniają się najwyższe tatrzańskie szczyty.
Wieczorem docieramy do bodaj najładniejszego tatrzańskiego schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. To przeuroczy domek w góralskim stylu. Ale tu cudów nie ma - zajęte są wszystkie łóżka (30 zł), a i o miejsce na podłodze (20 zł) trudno! O godz. 19 we wszystkich korytarzach porozkładane są już karimaty i śpiwory. Po 21 reszta turystów układa się - jak śledzie - w jadalni. Kiedy już zasypiamy, angielski student, który przyjechał w Tatry na wędrówkę, wstaje i robi kilka zdjęć zawalonej ludźmi sali (będzie miał co pokazywać).
Morskie Oko
Krzątanina zaczyna się już koło piątej, gdy na wspinaczkę wychodzą profesjonalni alpiniści. Nie czekamy na otwarcie kuchni, po siódmej ruszamy z Marysią na śniadanie do Morskiego Oka. Znów się okazuje, że najlepiej tak planować wędrówkę, by dochodzić do schronisk rano. Jest spanie: nocleg na pryczy z kocem (śpiwory mamy własne, cena - 40 zł, łóżko z materacem kosztuje 50, ale już nie ma wolnych). Zostawiamy ciężki plecak i idziemy w góry z bagażem podręcznym, zanim dotrą tu tysiące turystów wędrujących od parkingu w Palenicy Białczańskiej (dwie godziny drogi).
Świeci słońce i widoki wprost olśniewają. Nad Morskim Okiem góruje masyw Mięguszowieckich Szczytów (2438 m). Z prawej strony przyciąga uwagę nieduży, ale ostry jak grot włóczni Mnich (2070 m). Z lewej kryją się niepozornie wyglądające - bo bardziej oddalone - Rysy. Wiedziałem wcześniej, że trzeba ich szukać wśród małych szczytów w łańcuchu okalającym jezioro, ale ubzdurałem sobie inną górę - Żabi Koń (2391 m). Od rana, kiedy ze Świstówki przed Morskim Okiem zobaczyliśmy panoramę najwyższej grani polskich Tatr, zrobiłem więc kilkadziesiąt fotografii Żabiego Konia! Poniżej szeroki żleb ze skalnym usypiskiem i z wielką łachą nigdy nietopniejącego śniegu oraz niecka Czarnego Stawu i tafla Morskiego Oka. Prawdziwe Rysy załapały się tylko na kilku zdjęciach...
Rysy
Droga nie jest bardzo trudna, tylko bardzo długa. Obliczono ją na 4 godz. 15 min. Obchodzimy Morskie Oko i po godzinie jesteśmy przy Czarnym Stawie, a za nami już kilkuset spacerowiczów. Robimy sobie z Marysią kolejne zdjęcie z Żabim Koniem zamiast Rysów. Szlak okrąża Czarny Staw i zaczyna wspinać się w stronę Buli pod Rysami (kolejna godzina). Z każdym metrem panorama obu stawów robi się coraz wspanialsza. Widać już, że szlak skręca w lewo i pnie się po skalnym filarze. Od tego momentu raz na zawsze będę wiedział, która góra to Rysy!
Po kolejnej godzinie mozolnej wspinaczki droga z piaszczysto-kamienistej zmienia się w skalistą. I znów pojawiają się łańcuchy, ale ściana nie jest tak ostra jak na Świnicy, w większości miejsc można się jedynie lekko asekurować.
Kończy nam się picie - wzięliśmy półtora litra na dwie osoby, choć tablica informacyjna TOPR-u w schronisku zalecała szklankę wody na godzinę dla jednej. Gdyby się tego trzymać, na ośmiogodzinną wyprawę musielibyśmy zabrać cztery litry. Na szczęście ze skał spływa strumień, podobny do tych z reklam wody mineralnej...
W połowie łańcuchów, kiedy niemal na wyciągnięcie ręki widać ludzi zdobywających szczyt, Marysia rezygnuje, boli ją stopa. Poczeka na mnie na kamieniu obok ścieżki, na Rysy pójdę sam.
Jest już popołudnie, z góry schodzą ci, którzy wybrali się na wspinaczkę rano; na łańcuchach tworzą się korki, bo na stromej ścianie mijać się trudno. Naliczyłem w sumie dziewięć serii łańcuchów, przy czym ostatnie składają się z kilkudziesięciu kolejnych odcinków. W pół godziny docieram do grani. Tu trzeba zrobić dwa kroki po ścieżce półmetrowej szerokości. Po prawej stronie opada ostro głęboki żleb na polską stronę, po lewej - przepaść w stronę uroczej Czeskiej Doliny z dwoma malutkimi stawami w głębi. Pokazują się też słowackie szczyty z potężnym Gerlachem (2654 m) na pierwszym planie.
Zaraz za tą przełączką zaczyna się ostatnie usypisko skalne. Jeden łańcuch, a potem dwie minuty wspinaczki po sterczących głazach i jestem na szczycie Polski (2499 m). Czuję się, jakbym wlazł na dach naszego kraju. Obok niedawno postawionego srebrnego krzyża widnieje stary trójnóg, przy którym wszyscy robią sobie zdjęcia. Są też tablice informujące, że można stąd zejść - łatwiejszą i krótszą drogą - do słowackiej Chaty pod Rysami (zajmuje zaledwie godzinę i przypomina tę na Kasprowy Wierch). 100 m od polskiego wierzchołka znajduje się słowacki, wyższy o cztery metry. Można nań przejść bezpieczną ścieżką po kamieniach.
Powrót do schroniska jest długi, ale przyjemny. Po godz. 16 nie ma już tłumu, tylko małe grupki - wszyscy wracają z Rysów, łączy nas wspólnota tego samego wyzwania. Jedni weszli na szczyt, inni - jak Marysia - mają jeszcze coś do zdobycia. - Mam nadzieję, że kiedyś tam wejdę. I to od polskiej, trudniejszej strony - mówi mi w schronisku.