Tym razem tekst odrzucony przez kwartalnik przewodników tatrzańskich „Maćkowa Perć”
(żródło gropa.pl )
Tekst przeznaczony pierwotnie do kwartalnika przewodników tatrzańskich „Maćkowa Perć”. Wbrew wstępnym ustaleniom redakcja nie zgodziła się ostatecznie na jego druk. Dokładniej: zgodziła się, ale po stosownych cięciach. Strach ma wielkie oczy!
GÓRAL z WILNA
POST SCRIPTUM
Nie mam weny twórczej. Boję się pisać przewodniki: podobno Słowacy chcą obciążać ich autorów kosztami ratunkowych akcji, jeśli miały one miejsce w „zakazanym”, a opisanym przez nich terenie. Groźby dotyczą również użytkowników internetu. Boję się pisać artykuły: grozi cenzura lub kryminał. Ale także wstydzę się. Bowiem za kilka lat, gdy po dziś panującej ekipie pozostaną tylko resztki smrodu, robienie czegokolwiek w epoce kaczyzmu, będzie traktowane jak trznadlowska hańba domowa. Tak jak dziś grono tajnych i jawnych współpracowników nieboszczki komuny jest nieustannie poszerzane i liczy się już w miliony. Podejrzany i podlegający lustracji jest prawie każdy pracujący w PRL-u. Przecież powinien szerzyć sabotaż a nie pracować na komunistycznym etacie! A jeszcze lepiej: mordować, jak Ogień, wszystkich „innych”. (Pierwszy raz podziwiam panującą ekipę. Za konsekwencję w wyborze idoli. Sami zbrodniarze: Franco, Pinochet, Ogień). Więc: boję się. Ale sympatia, którą żywię do Janusza Konieczniaka przeważa nad strachem!
[Konieczne wyjaśnienie: Janusz Konieczniak to członek komitetu redakcyjnego „Maćkowej Perci”. W poprzednim numerze zamieścił on mój ostry felieton. Tym razem został przegłosowany i felieton odrzucono. Nadzieja w internecie!]
Mam nadzieję, że do kryminału w którym osadzi mnie Ziobro za zrównanie Kaczorów z Łukaszenką (Maćkowa Perć maj 2006) Janusz dostarczy mi szczoteczkę do zębów, cebulę i inne niewybredne witaminki. Chyba że za wydawanie mojej pisaniny poniesie równie zasłużona jak ja karę.
Tu konieczne uzupełnienie i uaktualnienie. Poprzednio pisałem o cenzurowaniu kabaretów, wystaw i internetu; teraz cenzorzy róbują działać również w ościennych państwach. Do sądu trafiają autorzy satyrycznych artykułów, a kontrolowanie i ew. zamykanie wystaw w Warszawie czy Gdańsku naszym cenzorom już nie wystarcza. 100% racji ma senator Stefan Niesiołowski porównując Kaczyńskiego (L. czy J. to nieistotne, przecież to klony) do Władysława Gomułki. Nie wiem czy to nie obraża towarzysza Wiesława. Na pewno był odważniejszy. Nawet z Chruszczowem rozmawiał jak równy z równym, a nie dostawał ze strachu sraczki. Przypomnę też, że podobizna Nixona figurowała na płatkach papieru toaletowego, a Charles de Gaulle był wielkim kolekcjonerem dowcipów o samym sobie. To była klasa !. To była demokracja! To było poczucie humoru!
Z OSTATNIEJ CHWILI. 1/Prezydenckie służby (może lepiej: prezydenccy służący) wniosły sprawę o znieważenie majestatu. Pozwanym jest bezdomny pijaczek z warszawskiego dworca. Robią z siebie pośmiewisko na pół świata. 2/Paranoika mianowano v-ministrem w ważnym resorcie. Natychmiast udowodnił, że choroba czyni szybkie postepy.3/Podjęto próbę kompromitowania Jacka Kuronia. Największego polskiego autorytetu moralnego, człowieka-symbolu. Był opozycjonistą wtedy, gdy dzisiejsi, spóźnieni antykomuniści robili w portki ze strachu. Zakompleksione gnidy ruszyły do ataku na nieboszczyka. 4/Różne Giertychy i Macierewicze coraz ostrzej krytykują „okrągły stół”. Woleliby krwawą jatkę. Takie rozwiązanie miałoby, przyznaję, jeden poważny plus: towarzystwa tego nie byłoby dziś ani w świecie polityki, ani w żadnym innym realnym świecie. 5/Dla kolejnego kolesia stworzono stanowisko „doradca do spraw dobrego wizerunku Polski”. Pensja 7 tysięcy. Doradzam za pół ceny: przejdźcie jak najszybciej i dobrowolnie na śmietnik historii. 6/Jedna decyzja żałosnego figuranta, byłego pseudopremiera i już Kasprowy Wierch zmienia się w Nową Hutę lat 50-tych. Po parku narodowym kursuje ciągnik o mocy czołgu wydzielający od czołgu dziesięciokrotnie więcej decybeli; z dala słychać inne, trudne do identyfikacji odgłosy wielkiej budowy. 7/Wydarzenie-symbol: Lech Wałęsa zrezygnował z członkostwa w Solidarności, gdy jej władze poparły Lecha Kaczyńskiego.
Podsumowując „część polityczną” mego felietonu: w swoim przydługim juz żywocie NIGDY nie odczuwałem takiego jak dziś dyskomfortu, NIGDY nie było mi tak subiektywnie źle, NIGDY nie miałem takiego wstrętu do władzy. A przecież dziś wygodniej mieszkam, lepiej jem i mam więcej gadżetów. Za Bieruta i prawdziwej komuny byłem zbyt młody. Zamiast donosić na Ojca, że słucha Wolnej Europy, zajmowałem się typowymi dla nastolatka rozrywkami: wagarami, kopaniem psiej skóry (wyjaśniam: nie zabiłbym nawet muchy; to dyrektor mojej podstawówki tak określał piłkę nożną) i powolnym odkrywaniem seksualności. Pamiętam radość z końca wojny (nie wiem czy cenzura puści ten zwrot; chyba powinno być „smutek z zamiany okupanta”). Pamiętam też tak dziś wyśmiewane „czyny społeczne” gdy w zrównanym z ziemią Olsztynie, razem z Mamą i Tatą , po ich pracy, mojej szkole, odgruzowywaliśmy potworne ruiny. Pamiętam, już prawie dorosły i świadomy, olbrzymią radość i entuzjazm Października 1956, wiarę w Gomułkę. Srogi zawód po kilku latach i gierkowska powtórka takich samych zjawisk i nastrojów. Ale ani po Gomułce, ani po Gierku nie obiecywałem sobie raju na Ziemi. Za obu tych władców szliśmy jednak do przodu! Tym większe dzisiejsze rozczarowanie. To jest dopiero zamiana okupanta: z komunizmu na kaczyzm. Za komuny nie narzekałem na brak cukru czy kiełbasy lecz na atmosferę wszechogarniającego kłamstwa. To samo jest dziś: rozmodleni politycy wstają z klęczek i natychmiast, tocząc z pysków pianę, wyciągają nóż z kieszeni. Czuję się tak jakbym się topił w gównie. (Nie jestem odosobniony. Profesor Władysław Bartoszewski zapytany o reakcję na słynne wystąpienie Antoniego Macierewicza rzekł: „Czuję się jakby mnie ktoś obrzygał w tramwaju”.Chce mi się rzygać na dzisiejszą Polskę. Podobnie myślą i czują setki tysięcy naszych młodych emigrantów. Nie od głodu i zimna uciekają lecz od ptasiej grypy. Wreszcie mamy prawdziwie polskie odkrycie naukowe: ewolucja wsteczna. Od Kuronia, Modzelewskiego i Michnika do Kaczorów, Giertycha i Leppera. Od Kwaśniewskiego do Gomułki. Od Wojtyły do Rydzyka. Od Andrzeja Drawicza do Bronisława Wildsteina. Od Goetla i Szafera do Szyszki i Tokarczuka! Itditp... Jeszcze chwila i przeklęty będzie nie tylko Darwin lecz i Kopernik. Ośmielili się głosić prawdy niezgodne z kościelnym nauczaniem. Pierwszy raz w życiu wstydzę się, że jestem Polakiem. Znane językowe nieporozumienie: „Are you came from?” “From Holland.” “From Poland?” “No, from Holland.” Dawniej bywało odwrotnie.
Ostatnie słowo: Proszę o łagodny wymiar kary. Za bezeceństwa, które wypisuję, nie biorę ani grosza, nie dostaję nawet autorskiego egzemplarza („Maćkowa Perć” wydawana jest w Krakowie).
[80 lat temu pewien facet z wąsikiem wywoływał początkowo śmiech i lekceważenie. Wkrótce śmiech zamienił się w strach. Strach w grozę i śmierć. Czy powtórka z historii? Na jakim jesteśmy etapie?]
*
Wypuściłem i ja trochę politycznej piany z pyska. Ulżyło mi nieco. Teraz o wielkiej i spienionej wodzie tatrzańskiej. O wodospadach mianowicie. Nie było, nie ma i chyba nigdy nie będzie precyzyjnej definicji wodospadu. Jaki kąt nachylenia? Co jest stromym odcinkiem potoku, co kaskadą, a co wodospadem? Przy kilkustopniowym wodospadzie liczy się całość czy odrębne sztuki? Przy jakiej maksymalnej średnicy „baniorów” oddzielających poszczególne „skoki” można podawać wysokość całości jako prostą sumę składników? Rzeczywiste potrzeby czy tylko fanaberie miłośników tabelek, słupków i szufladek? Wreszcie: czy, kto i kiedy mierzył tatrzańskie wodospady? Wydaje się, że najdokładniejsze pomiary robili (przy okazji) miłośnicy lodospadów oraz kanioningu. Ci ostatni wykonywali zakazane, lecz jakże pożyteczne prace naukowe. Kanioning nie dotarł do np. Niewcyrki, wskutek czego wysokości jednego tylko tamtejszego wodospadu wahają się, bagatela, od 15 do 80 metrów. Próbę zdefiniowania pojęcia „wodospad” zawiera słowacka ustawa o ochronie przyrody i krajobrazu (2002). Jest tam minn. wymóg nachylenia conajmniej 75 stopni. Czemu nie np. 71, 89 albo 61 i pół? Znać tu rękę urzędników albo nawet (p)osłów. Które słowackie wodospady ostałyby się po tej lustracji, analizuję niżej. Po naszej stronie odpadłaby i Siklawa i Wodogrzmoty. Obroniłaby się tylko Siklawica Strążyska. Ha! ha! ha!
Czemu raptem ruszyły mnie wodospady, a nie ściany, tajemne ścieżynki czy jaskinie? Otóż piszę tom 14 swego dzieła, a w nim Hruby Wierch i doliny „u stóp”. Zatem i Niewcyrka. Jeśli Niewcyrka to i Niewcyrskie Siklawy. Wyjątkowo pechowe obiekty! Najpierw ogólny wniosek: wszyscy dotychczas piszący o Niewcyrce lub rysujący jej mapy, nigdy tam nie byli i powielają wiadomości zasłyszane, nie sprawdzane, nieznane z autopsji. Mniej złośliwie: byli, ale raz w życiu; znali, ale tylko fragmentarycznie; „napodziwiali się” i poszli do domu. Cytuję kilka informacji:
WHP tom 5; str. 15 (1954): „...są to (kolejno od dołu): Niżnia Niewcyrska Siklawa, Pośrednia Niewcyrska Siklawa (Kmet’ov vodopad) i Wyżnia Niewcyrska Siklawa. Największa jest Pośrednia Niewcyrska Siklawa na wysokości ok.1450 m. Wodospad ten nie ma 80 m wysokości jak to mylnie podają niektóre źródła.”
WHP tom 5; str. 9: „...15-metrowego wodospadu zwanego Niżnia Niewcyrska Siklawa.” (Lokalizacja Niżniej i Pośredniej Siklawy prawidłowa. O Wyżniej głucha cisza.)
Wielka encyklopedia tatrzańska: informacje jak wyżej; wzrost wysokości Niżniej Niewcyrskiej Siklawy z 15 na ok. 20 metrów. Mistrz słusznie napisał, że „Wyżnia Niewcyrska Siklawa znajduje się najwyżej”. Nie zamieścił niestety żadnych informacji o lokalizacji.
Gdyby sprawa ograniczyła się do w/w informacji WHP—nie śmiałbym zawracać głowy redaktorom „Maćkowej Perci” . Opisałbym tylko gołe fakty w stosownym tomie mego przewodnika. Pech chce, że przed miesiącem czytałem najnowsze TATRY, a w nich artykuł „Najwyższy wodospad łatwiej dostępny”. Autorka: Tana Hoholikova. Tytułowy, najwyższy tatrzański wodospad to według niej „Kmetov vodopad”. Wzrost z 20 m (WET) do 80! Jest to jednocześnie synonim Pośredniej Niewcyrskiej Siklawy („prostredny—Kmetov vodopad”). Ale, co najciekawsze, „Kmetov vodopad” jest tuż (drogowskaz: 3 minuty) przy szlaku w Dol. Koprowej—zatem jest również synonimem Siklawy Niżniej. Bo poniżej niego, na 100-metrowym odcinku przed połączeniem z Koprową Wodą, Niewcyrski Potok jest spokojnym i cichym ruczajem.
Z elementarnej logiki wynika, że jeżeli A=B i A=C to i B=C. Podstawiając do tych straszliwych równań „siklawy” otrzymujemy:
Pośrednia Niewcyrska Siklawa=Niżnia Niewcyrska Siklawa.
Żeby uzupełnić listę gaf pani Autorki cytuję: „ Niewcyrski Potok zaczyna się na wysokości 1500 m n.p.m., poniżej Niżniego Teriańskiego Stawu”. Staw ten leży wg najnowszych oficjalnych pomiarów na wysokości 1941m . I z niego wypływa Niewcyrski Potok. Na wys. ok. 1900 m, na jednym z wielu dolinnych progów tworzy Wyżnią Niewcyrską Siklawę. Jednym zdaniem: kompletne pomieszanie z poplątaniem. Autorka cytuje i chyba poważnie traktuje wspomnianą słowacką ustawę i definicję. Nie zdaje sobie więc sprawy, że żaden z niewcyrskich wodospadów nie spełnia zawartego tam kryterium nachylenia. Czemu zatem nazywa je „vodopadami”? Na Słowacji pozostaje tylko Ciężka Siklawa, o której—pech chce—pani Tana Hoholikova nic nie słyszała. Przed ustawową lustracją obroniłyby się też Skok i Obrovsky vodopad na progu Dol. Małej Zimnej Wody.
Na tym nie kończą się pechowe przygody wodospadów w Niewcyrce. Dosłownie przed kilkoma dniami dostałem wspaniały prezent: „Satelitarny atlas Tatr”. I znów jaja! Próg, przez który skacze Wyżnia Niewcyrska Siklawa widoczny jak na dłoni (arkusz 138). Przy znaczniejszym powiększeniu byłby widoczny i sam wodospad. Podpisu brak. Natomiast WNS pojawiła się tam gdzie w rzeczywistości skacze PNS. Panowie Redaktorzy! Dobrze byłoby znać Tatry nie tylko ze zdjęć satelitarnych!
Pechowe tatrzańskie wodospady. Nie tylko w Niewcyrce! Zmarzła Siklawa, WHP tom 9, str.27 „...niewielką Zmarzłą Siklawę.” Niewielka względem czego? W porównaniu z Wodospadem Wiktorii (120 m) i owszem. Od Niagary (51 m) niewiele mniejsza (choć mniej zasobna w wodę). Od Siklawicy Strążyskiej (13 m) dużo większa. Ma 40 m (szczegółowy opis WC6 str.24). Ciężkiej Siklawy nikt przez długie lata nikt nie mierzył, było tylko wrażenie (jakże słuszne) „jeden z najpiękniejszych” (WHP 9/str.27 rok 1960 ). Wreszcie pojawiły sie liczby (wysokośc ok. 100 m) i dokładny opis opublikowany minn. w WC 6 str. 24 oraz w Wielkiej encyklopedii tatrzańskiej (1995). Pani Hoholikowa oczywiście o tym nie wie. Przecież nie musi czytać encyklopedii ani moich przewodników. Dla niej wyssane z palca 80 m Pośredniej Niewcyrskiej Siklawy to więcej niż 100 m Ciężkiej Siklawy. Przez długie lata analogicznie traktowano Ciemnosmreczyńską Siklawę (zainteresowanych odsyłam do WC8 -- reklama dźwignią handlu). Same superlatywy i brak jakichkolwiek liczb. Jeszcze inną ciekawostką jest szczególne upodobanie „zmieniaczy nazw” do wodospadów. U nas Mickiewicz; tam Kmet, Vajansky, Hvezdoslav. Może w obliczu wspaniałych cudów przyrody ważniejsze jest „czucie i wiara niż mędrca szkiełko i oko” ?
*
Narobiłem ostatnio w środowisku przewodnickim trochę zbędnego szumu i czuję się winny. Po długich namowach zgodziłem się na szefowanie komisji egzaminacyjnej. O wiele szybciej dojrzałem do rezygnacji z tej zaszczytnej funkcji. Wyrażając zgodę postawiłem jasny warunek: traktujemy rozporządzenie ministra (o turystyce) tak jak chrześijanin traktuje Biblię. Symbolicznie. Są w nim bowiem paragrafy, punkty i podpunkty głupie, obraźliwe, śmieszne. Wymieszane z oczywistymi. Można się dziwić, gdy autor rozporządzenia umieszcza zimowy szlak przez Kobylarzowy Żleb poza zasięgiem III-klasisty, a jednocześnie zezwala mu wieść klientów na Starorobociański. Widocznie uznaje obecność żelastwa za podstawowe kryterium trudności trasy. Skąd biedaczysko ma wiedzieć, że w zimie łańcuchy są tam pod kilkumetrową warstwą śniegu? Jeśli jednak najważniejsze jest „żelastwo”, to czemu nie ma w zakazach np. Smoczej Jamy ? Czyżby nie wiedział o jej istnieniu?
Czuć się obrażonym może każdy instruktor i wykładowca. Każdy jest podejrzewany o jakieś kanty, łapownictwo, korupcję. Rozporządzenie zabrania bowiem uczestniczyć w egzaminach w/w ekspertom. Na szczęście, studiując rozporządzenie, można się też pośmiać. Oto minister definiuje pojęcie zimy: „Zalodzenie, śnieg, ujemne temperatury w warunkach letnich nie występują”. Są jeszcze wykłady z historii i geografii Polski na poziomie podstawówki. Są listy obecności kursujące między Zakopanem a Urzędem Marszałkowskim w Krakowie. I jeszcze sporo podobnych absurdów! Pierwsze wspólne decyzje komisji zostały w całości podważone przez urzędników „marszałkowskich”. A ja nie chciałem być figurantem. Motywy mojej rezygnacji przedstawiłem szczegółowo wszystkim „komisjantom”. I prawie wszyscy zgadzali się w 100% z meritum sprawy. Nie wszyscy uważali jednak rezygnację za właściwe rozwiązanie. „Może powinieneś pojechać do wojewody, do ministra i coś próbować zmieniać”. Ha! ha! ha! Już widzę się w takiej roli.
Według mnie powinno być mniej więcej tak: Skoro władze zatwierdziły taki a nie inny skład komisji, to znaczy, że do tego składu mają zaufanie. W konsekwencji powinny dać komisjantom wolną rękę a nie kontrolować każdy ich ruch. Uważam zresztą, że szczytem kompromisu jest zgoda na to, by Skawińskiego, Lichotę czy Cywińskiego „zatwierdzał” jakiś krakowski urzędnik.
*
Dość kopania leżącego. Pomińmy litościwie twórców ministerialnych rozporządzeń i ich suflerów. Wśród rzeczywistych znawców tatrzańskich i przewodnickich spraw też występują różnice w poglądach. Trudno żeby było inaczej. Główny problem: poziom umiejętności taternickich i ratowniczych wymagany od kandydatów na trzecią klasę. Założenie wstępne: są trzy i tylko trzy klasy oraz nie ma (nad czym boleję) przewodników podhalańskich.
Oto moje przewodnickie credo:
1/Czy przewodnicy tatrzańscy są społecznie potrzebni ? TAK.
2/Czy 95% przewodnickiej pracy to szosa do Morskiego Oka, Dol. Kościeliska, Kasprowy, Gubałówka itditp? TAK.
3/Czy do tego typu imprez konieczne są flaszencugi, zjazd przez urwiska z rannym klientem, 10 węzłów i technika krótkiej liny ? NIE.
4/Czy zamiast topografii należy wprowadzić naukę posługiwania się GPS-em oraz nawigację w terenie? NIE.
5/ Co się stanie gdy taki „niedouczony” przewodnik, nie znający sprzętowych patentów i nie przekraczający trudności „0+” spotka klientów z ambitnej, 5-procentowej grupy (patrz: punkt 2) ? Nic się nie stanie! Nie dowiadujemy się o wspinaczkowych lub quasi-wspinaczkowych marzeniach „Pana” 5 minut przed wycieczką. W każdym przewodnickim pokoleniu są osobnicy wyszkoleni taternicko, tacy którym bez obaw można powierzyć swe zdrowie i życie. Można im nadać formalne, osobne uprawnienia. A nie wymagać cudów-dziwów od każdego nieszczęśnika, który nie ma zamiaru ani ochoty wychylać się poza Kasprowy i morskooczną szosę.
Wierzę głęboko w samokrytycyzm, we właściwą samoocenę. Ja nie poprowadzę klienta na Everest, ani na Mont Blanc, ani na Filar Kazalnicy. Nawet gdyby mi płacił milion dolarów. (Mówiąc prawdę: sprzedałbym imprezę za stosowną dolę, stosownemu ekspertowi. Ryśkowi Pawłowskiemu, Piotrkowi Konopce czy Jasiowi Muskatowi. Nie myląc kolejności.) Nie będę z nim zjeżdżał ze Szpiglasowej Przełęczy ani nawet z Kasprowego Wierchu. Mimo że mam do wszystkich tych czynów formalne prawo. Nie chciałbym skompromitować przewodnickiej blachy, a sobie narobić wstydu. Uważam, że w naszym środowisku przekraczanie progu kompetencji jest wielką rzadkością. I te odosobnione wydarzenia należy ostro traktować! Natomiast dostosowywanie wszelkich (w tym egzaminacyjnych) przepisów do niezwykłych sytuacji jest złośliwym wyżywaniem się na „maluczkich”. Co prawda w najnowszych czasach, gdy ministrami i posłami zostają jakże często idioci, psychopaci, paranoicy... istnieje niebezpieczeństwo wędrujących z góry przykładów. Może jednak moda ta nie dotrze do środowiska przewodników tatrzańskich ?
6/Podstawowa funkcja przewodnika to troska o kulturę turystyczną i elementarny porządek oraz informacja. Uważam, że przewodnik (wyraźnie podkreślam: 3 klasy) to przede wszystkim strażnik ochrony przyrody. Tu nie ma miejsca na żadne kompromisy i taryfy ulgowe.
7/ Wysokie, taternickie, ratownicze wymagania powinny dotyczyć kandydatów na wyższe klasy. Ale to „nihil novi sub sole”. Gdy byłem w latach 80-tych szefem komisji przestrzegaliśmy tej zasady (przepisów oficjalnych, sejmowych, ministerialnych czy marszałkowskich nie było) z żelazną konsekwencją. Druga klasa prowadzi na „trójkach”; pierwsza na „piątkach”.
8/Wielokrotnie słyszałem ironiczne uwagi: „zdobywają tytuły i uprawnienia tylko po to by szarpać dniówki” oraz (pogląd skrajnie odmienny) „............. tylko po to by po Krupówkach dumnie paradować z blachą”. Uważam, że jest u nas miejsce i dla „łapaczy dniówek” i dla „maniaków blachy”. I dla tych, którzy potrafią (w jednym dniu) trzykrotnie „obrócić” trasę Kiry—Jaskinia Mroźna i dla tych, którzy w życiu nie przeprowadzili ani jednej wycieczki. Uczciwe zarabianie pieniędzy i/lub duma z przewodnickiej blachy to żaden wstyd. To powinno być normą!
8/Byłem i jestem przeciw wszystkim podziałom terytorialnym. Czy przewodnik jest z Zakopanego czy Krakowa, Gliwic, Pekinu czy Nowego Jorku. Absolutnie obojętne. Byle dobrze pracował. Ani naszych władz, ani (przede wszystkim) komisji egzaminacyjnej to nie powinno obchodzić. Zwłaszcza, że w najmniejszym stopniu nie obchodzi to naszych klientów. Precz z wszelkimi, nawet najdrobniejszymi, przejawami lokalnego szowinizmu !
|