Natchniony pouczającą lekturą postów na forum pozwoliłem sobie sprowokować pewną nie pozbawioną humoru sytuację, po czym celem jej przedstawienia ku radości i przestrodze, założyłem sobie konto i spisałem co nastepuje:
W drugiej połowie sierpnia korzystając z chwili czasu zaplanowaliśmy sobie "wejście" z Markowej na Babią. Moja żona i ja (oboje w wieku ok. 40 lat), junior z przyjaciółką (po ok. 12 lat) dobra znajoma nasza i naszych rodziców (ponad. 60 lat) i jej wnuk Eryk (lat 6). Towarzystwo jak widać doborowe, dokładnie to, co jak sądzę wszyscy lubimy. Mniej więcej w połowie drogi, wiadomo gdzie przysiedliśmy na ławeczkach, żeby coś do zjeść i wypić, a może po prostu po to, żeby chwilę posiedzieć. Panie jako najbardziej kompetentne udały się do bufetu, ja natomiast pozostałem z młodzieżą. A młodzież jak to młodzież - pełny luz i rewia mody, pamiatkowe fotki, digitalidiotenkamera, w tle schronisko, głupawe dialogi, ruch, gwar dookoła. Wszystko to, co lubimy. W cieniu drzewa rozłożyła się grupa rasowych turystów. Kalmory, ciężkie buty itd. Wszyscy wiedzą o co chodzi. Widać było, że mają już co nieco w nogach, bo kolana im się kiepsko zginały. Jakoś nie mogłem sie oprzeć wrażeniu, że od paru chwil przyglądają się nam z niesmakiem i coś mruczą pod nosem. Nagle ten najmłodszy, Eryk potknął się, i nie zdążywszy otworzyć spadochronu trzasnął pupskiem w Matkę Ziemię. Świeczki stanęły mu w oczach, ale podniósł się chyba jeszcze szybciej jak padał i usiadł obok mnie.
Tu autor nadmienia, że nie jest jego zamierzeniem nudzić PT Forumowiczów szczegółowym opisem pięknych okolicznośći przyrody, więc celowo je pomijając zmierza do sedna tej historii.
Jak już wspomniałem, Eryk usiadł obok mnie, ja wcisnąłem nogi głębiej pod ławkę, żeby nie było widać moich butów (*1), upewniłem się, czy aby na pewno leżący po drugiej stronie ławki plecak jest niwidoczny (*2) i rozpoczeliśmy dyskusję, której istotny fragment przytoczę:
E: czy Babia Góra jest największą górą w Polsce ?
Ja: nie, nie jest
E: a która jest najwieksza ?
Ja: Giewont (kątem oka dostrzegam zainteresowanie wspomnianej grupy turystów kwalifikowanych)
E: a skąd wiesz ?
Ja: jak byłem W Zakopanem, widziałem z Krupówek, na prawdę jest bardzo duży, największy (i tu widzę, jak co poniektórym widzom oczy robą się jak spodki)
E: to nie byłeś na nim ?
Ja: oczywiście, że nie (*3), tam można sie dostać tylko przy pomocy specjalistycznego sprzętu alpinistycznego: lin, haków... jest bardzo wyskoki i stromy, sam widziałem (trzeba przyznać, że widownia wykazała sporo taktu z wyrażnym wysiłkiem powstrzymując salwę śmiechu, dobiegł moim uszom tylko tekst o jakichś zaświadczeniach od psychiarty, które zdaje się powinni sprawdzać przy sprzedaży kartek do parku)
Morał:
Czasem lepiej uważać, żeby używając gilotyny do cygar samemu nie stracić palców. Inaczej mówiąc: traktując kogoś z góry jak idiotę można czasem tym samym dać świadectwo o sobie.
PZDR, J.
Objaśnienia:
*1 - Tzw. Hiamalajki, zakupione jakieś 15-20 lat temu w sklepie alpinistycznym w Katowicach przy Placu Karola Miarki (nie mylić z Marksem). Dla tych co nie wiedzą autor wyjaśnia, że to dosyć charakterystyczny i rzucający sie w oczy sprzet. Potężne, ciężkie, z surowej, nierównej, zupełnie pozbawionej lica skóry. Odnotowano wypadki "wymiekania" na ich widok pograniczników i słowackich filanców, którzy to zaczynali mówić ludzkim głosem, pomimo że do wigilii było jeszcze daleko lub też było dawno po niej, oraz udzielania zniżek w opłacie parkingowej przez cieciów u wylotów tatrzańskich dolinek. Swoisty fenomen ! Nieprawdaż ?
*2 - Stary ortalionowy plecak z aluminiowym stelażem, zniszczony, podarty, zardzewiałe sprzączki - z pewnością tak jak i wspomniane buty raczej nie mógłby należeć do kogoś, kto góry widział najbliżej z wspmnianego, tfu ! na psa urok, deptaku w tym jadnym z najbardziej obrzydliwych miejsc na ziemi, które autor omija jak tylko może największym łukiem
3* - Autor oczywiście był na Giewoncie i to nawet dwa razy. Po raz pierwszy jakieś 30 lat temu z emerytowanym spadachroniarzem. Mało sobie języka nie przydeptał pod Przełączką Kondracka, autor rzecz jasna. A to z racji wysiłku jaki musiał włożyć w w dotrzymanie kroku temu cichociemnemu oraz z racji niskiego podówczas wzrostu. Drugi raz z 15 lat temu podczas dreptania z Chochołowskiej na Kondratową. Z perspektywy Czerwonych Wierchów nie wyglądał on już tak dostojnie i zachęcajaco, ale skoro było prawie po drodze a i późna pora była, przez tłok dużo mniejszy tak więc pozostawiwszy manele w kosówce wspólnie z obecną małżonką popełnił go, znaczy wlazł na niego.
|