Kilka dni temu zapoznałem się z programem dokumentalnym, a raczej z dokumentem jak on powstawał -” Waterlife” czy też bardziej po naszemu „Woda to życie”,
http://www.cyfraplus.pl/program/abo/?full/28141 . Cudowne ujęcia, ciekawe miejsca, a dla osób przesiedlonych w technologię HD uczta palce lizać. Tak rewelacyjne zdjęcia mogły powstać jedynie dzięki... „współpracy” zwierząt i ekipy filmowej.
Tych, którzy mają dostęp do wymienionych kanałów, szczerze zachęcam do włączenia odbiornika i poszukania powtórek, pozostałym wyjaśniam, że współpraca ta polegała głównie na braku reakcji na ekipę filmową. W większości przypadków nie używano tele, kręcono z odległości metra, czasem metrów kilku i nie odbywało się to w zoo, lecz w tychże zwierząt środowisku naturalnym. Niemożliwe? Może niektórzy z was pamiętają nadawaną wiele lat temu, w niedzielne przedpołudnia, serię filmów przyrodniczych z Davidem Attenborough. Sir David uroczo rozciągnięty na plaży, czy też innym torfowisku, przyciszonym głosem wprowadza widza w obyczaje i zwyczaje kolejnego gatunku. Dlaczego ścisza głos? ano dlatego, że wokół niego kłębią się setki i tysiące: lwów morskich, fok, pingwinów, że o wszelkim latającym drobiu nie wspomnę.
Incredible? Cały widz polegał na tym, że na plenery wybierano miejsca, gdzie człowiek wraz ze swoją miłością do zwierząt jeszcze nie dotarł
i reagowały one, tak, jak reagować powinny, czyli w ogóle. No, przylazło takie śmiszne cuś, rzuciło dupskiem na piach i mruczy. Ciotka Matylda jest? Jest; wujek Zenek jest? No jest; mamusia, tatuś, dzieci są? Obecni, no to kij mu w oko, niech se siedzi i posuwa te głodne kawałki.
Gdyby to był drapieżnik, zbiorowisko poświęcając kilka sztuk, odrobiłoby przy tej okazji pracę domową i o zbliżeniu się na podobną odległość po raz kolejny można zapomnieć.
Czemu wspominam ten doskonały serial? Ponieważ pośrednio wiąże się on z tematami poruszanymi ostatnio na forum.
W lipcu 2007 roku, schodząc około godziny dwudziestej ze Świnickiej Przełęczy - zaraz na początku czarnego szlaku jest takie miejsce, gdzie skałka po lewej stronie zasłania dalszy widok – wlazłem na kierdel kozic, około 20 sztuk. Unicestwiały trawę po lewej stronie zbocza, w odległości 6-8 metrów od szlaku. Sytuacja pewnie jakich wiele w parku, ale ta jednak troszkę odbiegała od stereotypu. Żadna z nich nie ruszyła się z miejsca, kilka podniosło głowy i wlepiło we mnie gały, ale nadal bez ruchu. Myślę sobie, pójdę już, co tu tak sam będę stał. Jak pomyślał, tak i zrobił. Gdy odwróciłem się po kilkudziesięciu metrach, nadal tkwiły w tym samym miejscu i zmagały się z zielskiem.
W ubiegłym roku podchodząc od Zielonego Stawu Kieżmarskiego na Baranią Przełęcz, pit-stop wypadł mi na progu Doliny Dzikiej. Godzina była wczesna, widoki sympatyczne, więc postanowiłem zabarłożyć w tym miejscu nieco dłużej. Wywlekając rzeczy z plecaka poczułem, że jestem, że się tak wyrażę , obserwowany (tylko dla Lucyny – inwigilowany). W odległości kilku metrów od miejsca, gdzie zaległem zauważyłem stojącego słupka świstaka. Po kilku minutach spostrzegłem następne, które , czy to przemykały z nory do nory, czy też chwile później coś tam podskubywały. Po dwudziestu minutach tylko pan cieć stał jak poprzednio na obcince, reszta zachowywała się jak gdyby mnie tam nie było.
Dwa spotkania z przedstawicielami tatrzańskiej fauny z wielu, ale dość typowe dla ostatnich lat. Coraz więcej pojawia się tego typu świadectw przekazywanych zarówno przez turystów, jak i pracowników parku. Mogłoby się komuś wydawać, że TPN wciągnie flagę na maszt, odtrąbi fanfary i ogłosi wszem i wobec, że po 130 latach ochrony zwierzęta w końcu czują się w Tatrach bezpiecznie, że kontakt z człowiekiem nie musi kończyć się znerwicowaniem i tygodniową biegunką połączoną z torsjami, że turysta nie będzie czuł się podle widząc w popłochu uciekające zwierzęta, które(jak podaje Lucyna) roztrzaskują się na półce 100 metrów niżej. Mógłby TPN odczuwać swego rodzaju dumę, ponieważ udało się osiągnąć z pozoru tak sprzeczne cele. To nie jest rezerwat, przecież funkcją parku narodowego jest nie tylko ochrona dóbr przyrodniczych, lecz także ich udostępnienie i po wielu latach okazuje się, że gatunki czworonożne i te dwu mogą mijać się w miarę bezkonfliktowo. Człowiek przestaje być dla nich drapieżnikiem.
I co pozostaje do zrobienia? Pozostaje obrona za wszelką cenę i wszystkimi siłami tej „cienkiej czerwonej linii”, tych dziesięciu, dwudziestu, czy dziestu metrów, ponieważ za nią jest już tylko cyrk, zoo i fikołki na trapezie.
Mógłby ..., ale nie, ciągle słychać ten sam bęben, turysta w parku to zzuuuoo, taternik w parku to zzuuuooo( a ten nocujący to już kara boska), zwierzaki no też ... zzuuuoo, bo nie trzymają kręgosłupa moralnego tylko się degenerują i zamiast pozostać stworzeniem płochliwym i bojaźliwym to one obojętnieją i wyraźnie im zaczyna zwisać.
To ja się pytam, do motyla noga nędzy, jak mają się one zachowywać po półtorej wieku permanentnej ochrony?
I czy jedynym wyznacznikiem dzikości zwierzęcia ma być jego paniczny strach przed człowiekiem?
Chwila na reklamy
http://www.youtube.com/watch?v=-ofOHI9C ... r_embedded
Czy te zwierzęta są wystarczająco dzikie? Jak myślicie, na jaką odległość pozwolą podejść do siebie człowiekowi? Dwadzieścia metrów? Pięćdziesiąt? Dwieście?, oczywiście bez pomocy chłopców z kołatkami i niezbyt zdrowym uzębieniem.
No cóż, skoro „ dzik ma być dziki, dzik ma być zły” TPN ma kilka opcji. Zamknięcie, powiedzmy, na trzydzieści lat całego obszaru Tatr przed penetracją z zewnątrz- rezerwat ścisły- oj czuję, że niektórym ten pomysł by się spodobał. Jest duża szansa, że po upływie wymienionego okresu, pierwszy napotkany świstak nafajdał byw gacie na widok człowieka. Tylko jest jeden maleńki haczyk w tym rozwiązaniu. Był już taki gość, ksywa Ha-nocri, który uważał, że wszyscy ludzie są dobrzy, nawet taki, nie przymierzając ,Centurion Marek Szczurza Śmierć. Że wystarczy z ziomalem skręcić nawijkę i gość będzie git, znaczy się w porządku. Im więcej mam wiosen, a mniej włosów, tym moja viagra w człowieka więdnie. Po dziesięciu latach eksperyment można by zakończyć, a ostatnia kozica czy świstak zgasiłby światło.
Można rozważyć przeprowadzenie tak ostatnio modnych kursów , czy szkoleń, a może konferencje i seminaria?. Parter w Gołębiewskim zajęty prze lisy, niedźwiedzie i orzechówki temat przewodni „ Nie, nie wezmę więcej do buzi”. Cała masa trenerów, którzy uwijają się między rzędami i tłumaczą jak w sposób zdecydowany, aczkolwiek grzeczny odmówić przyjęcia poczęstunku na szlaku. Piętro wyżej sala wypełniona po brzegi przez kozice i świstaki, ogromny napis na ścianie „ TPN broni, TPN radzi, TPN nigdy cię nie zdradzi”
i pani aktorka Szykulska chlasta brzytwą po pluszowej kozicy, tłumacząc jak człowiek podłym być potrafi jeśli zdoła uśpić zwierzęcą czujność.
Trzecie rozwiązanie . Metoda tania, szybka i pewna Mamy już strażników w parku wyposażonych w broń gładkolufową. Pokręcą się kilka tygodni po szlakach obserwując uważnie zachowanie mieszkańców i jeśli zauważą karygodne nie trzymanie dystansu, no to through w ten kozi zad, no to sru w ten uśmiechnięty gwizdaczy pysk.. Skuteczne, aczkolwiek metoda narażona na protesty ekologów i organizacji praw ochrony zwierząt.
A tak bardziej serio, chciałbym dożyć czasów, kiedy usłyszę o akcji TPN pod hasłem „ Zero tolerancji dla śmiecenia i dokarmiania zwierząt w Tatrach”. Jak do tej pory z tematem dyskusji, czyli niedźwiedziem, spotkałem się pięciokrotnie - wszystkie miały miejsce w dzień i na szlakach znakowanych ( nocą i poza szlakiem przemieszczam się również, żeby nie było). W czterech przypadkach zwierzę wylazło z jednej strony ścieżki i przelazło na stronę drugą ignorując mnie zupełnie, w jednym spotkaliśmy się bardziej en face i nie dając mi czasu na reakcję niedźwiedź zabrał tyłek i oddalił się (sorry Świnia) świńskim truchtem. Chciałbym, żeby tak pozostało i życzę Wam i sobie, aby komandosi z TPN-u miast rozmieniać się na drobne i liczyć czołówki w nocy, skupili swą uwagę na poważniejszych sprawach.