Planowany wyjazd odbył się w terminie, ale nici z planów jakie sobie założyłem. I tak w pierwszy dzień czyli niedziele udałem się do Małej Łąki pieszo z dworca pks w Zakopanem, bo jakoś nie mogłem trafić na busa a taryfiarz zażądał 30 plnów za kurs. Dalej, po drodze minąłem grupkę chłopaków częstujących się napojem wysokoprocentowym, którzy mnie próbowali wciągnąć w tą "libację na szlaku", ale grzecznie odmówiłem i dotarłem na przysłop Mietusi i tutaj plan na niedzielę poszedł w niepamięć. Zamiast schodzić do Kościeliskiej by od Ornaku wejsć na Czerwone Wierchy od razu zdecydowałem się pójść na Małączniak. Szlak wiedzie wzdłuż pieknych z góry łąk w dolinie Mietusiej. Po drodze na minąłem nieprzyjemny zlodowaciały płat śniegu i po niecałych 2,5 godzinach znalazłem się na Małączniaku. W między czasie oczywiście ustrzeliłem pare fotek. Na Małączniaku spotkałem starszego pana, chwilkę porozmawialiśmy i każdy z nas poszedł w swoją stronę. Ja w kierunku Kopy Kondrackiej a jegomośc na Krzesanicę. Dotego momentu na sdzlaku spotkałem nie więcej niż z 5 osób. Na Kopie zwrot ku Giewontowi, ale pogarszajaca się pogoda skutecznie pochamowała moje zapędy wejścia na "śpiacego rycerza".
Pozostało mi tylko zejście do Kondratowej w ulewie i tam zagościłem na noc. Tak na marginesie to schronisko wywarło na mnie duże wrażenie. Małe, spokój, cisza.
Dobra streszczam się bo jak tak dalej pójdzie to to będe tydzień pisał. Na drugi dzień przejście do piatki. Po drodze nic ciekawego oprócz huśtawki pogody. Małe spotkanie z kozicami trochę mnie przeraziło bo zabardzo to nie chciały zejść ze szlaku, ale w końcu poszły swoją drogą. Wbijam się na Kasprowy i całuje klamki od bufetów. No cóż reszta drogi bez kropli wody. Dalej przez Świnice gdzie dopadło mnie załamanie pogody. Pod Zawratem niezamierzany zjazd po śniegu. Chwilę zastanowienia. Olewam przejście przez Kozią bo taki miałem zamiar i trawersują zbocza śniegu pod Zawratem, docieram do szlaku i dalej do schroniska w Piątce. W schronisku pustki. W sumie jest nas 7, w duzej sali sześciu. Czterech warszawiaków, w tym pan Mirek, starszy miły pan którego pozdrawiam, z Filipem rostaliśmy się dopiero w środę na dworcu w Krakowie i australijczyk, Nick, który po polsku umiał tylko przeklinać i zamawiać wiśniówkę w bufecie. Zostaję na noc. Następny dzień to kompletne załamanie pogody. W Piątce śnieg, niżej deszcz i ograniczająca widocznosc mgła a raczej chmury. Miałem zamiar przejść do Moka a następnie wejść na Chłopka, ale szlag trafił te plany a raczej pogoda. Po burzliwych dyskusjach wybieramy z Filipem zejście przez Wodogrzmoty i dalej przez Waksmundzką polanę do Murowańca. Po drodze jak zwykle standardowo deszcz a na wysokości doliny Suchej Wody opady sniegu. Całosć przechodzimy w niecałe 6 godzin. Na noc zostajemy w Murowańcu, lulani do snu grzanym winem. Następny dzień nie przynosi zmian w pogodzie, a wręcz przeciwnie. Po opadzie śniegu postanawiamy zejśc do Kużnic przez Boczań, gdzie i tak dopada nas deszcz, a następnie powrót do domu.
Ps. Sorki za błedy orto i stylowe, ale pisarzem to ja nigdy nie byłem. Wtajemniczeni ten tekst napewno też gdzieś przeczytają ale jak już pisałem nie jestem pisarzem a lenistwo to rzecz ludzka, więc poprostu zrobiłem "ctrl c" a następnie "ctrl v".