Tygodnik Podhalański napisał(a):
Cytuj:
Porządek w Tatrach musi być – mówi Edward Wlazło, nowy komendant Straży TPN, i zapowiada bezwzględne ściganie narciarzy łamiących przepisy.
Od kilku miesięcy w Tatrach trwa akcja „Zero tolerancji” dla osób łamiących przepisy. Tylko w styczniu parkowi strażnicy, wspomagani przez policjantów, upomnieli około 300 turystów i nałożyli 60 mandatów. Niektórzy narciarze nie zgadzają się z taką polityką władz parku i twierdzą, że komendant stosuje wobec nich metody wzięte z akcji łapania groźnych przestępców, opowiadając przy tym o swojej wojskowej przeszłości rodem z Afganistanu czy Kosowa.
Wtorek 24 lutego, godziny popołudniowe. Strażnicy parku razem ze strażnikami granicznymi zatrzymują trzech narciarzy w rejonie Myślenickich Turni. To jedyny pewnik w tej sprawie. Relacje zatrzymanych i zatrzymujących różnią się.
– Znajdowaliśmy się cztery metry od szlaku. Podjechał do nas strażnik parku, w asyście którego zjechaliśmy poniżej, gdzie czekało dwóch funkcjonariuszy straży granicznej na skuterze. Tam przez radio potwierdzono nasze dane personalne. Funkcjonariusze nie wylegitymowali się. Po kilku minutach dojechało dwóch strażników TPN, przedstawiając się z nazwiska i funkcji. Twierdzili, że złamaliśmy przepisy i surowo za to odpowiemy, straszyli sądem – relacjonuje Andrzej Osuchowski, student AWF, zawodnik uprawiający narciarstwo freeridowe (ekstremalne zjazdy poza przygotowanymi trasami).
Narciarze w obstawie strażników zostali odprowadzeni do siedziby TPN w Kuźnicach. Gdzie pojawił się szef straży parku, który po przedstawieniu się miał krzyczeć, informując ich, że jest policja kryminalna i sprawa zakończy się w sądzie. Pojawili się policjanci. Zatrzymani twierdzą, że po kolei byli wzywani do pokoju na przesłuchanie. Andrzej Osuchowski został przeszukany.
– Nie mamy pretensji do strażników granicznych, czy policjantów – zauważa Piotr Węcławowicz, student prawa, również zawodnik freeride. – Oni zachowywali się spokojnie. Zupełnie inaczej niż szef Straży Parku. To przypominało policyjne przesłuchania. Czuliśmy się potraktowani jak kryminalni przestępcy.
Według narciarzy komendant straży miał mówić o swoim doświadczeniu zdobytym w Afganistanie.
Ich zdaniem mówił o tym, że zna się na przesłuchaniach, że to jego życie i takie zachowanie, męczenie psychiczne sprawia mu przyjemność. Dodają, że ze swojej strony wyrazili skruchę, przyjęli mandaty w wysokości 500 złotych. Wtedy komendant straży miał zmienić oblicze, życzyć im miłego dnia zrozumieliśmy.
Dzień po zatrzymaniu narciarze napisali w tej sprawie pismo do dyrektora TPN Pawła Skawińskiego, prosząc jednocześnie o spotkanie.
"Jesteśmy studentami – prawa, sportu itp. Zdajemy sobie sprawę z zależności Park – Obywatele, który w swojej nazwie jest Narodowy, czyli nasz wspólny i za to czujemy się odpowiedzialni wraz z Państwem. Chcielibyśmy tylko, aby egzekwowanie prawa odbywało się w sposób cywilizowany, a nie jak usłyszeliśmy od szefa straży parku, który w odpowiedzi na nasze pytanie, dlaczego nas męczy stwierdził, że: „on z tego czerpie przyjemność i zrobi tutaj porządek, bo jest byłym żołnierzem z Afganistanu, Libii, Kosowa i nie będzie patyczkował się z takimi jak my, bo był 25 lat śledczym”. Efekty takich działań widzimy już dzisiaj w postaci pustej kolejki na Kasprowy Wierch. Efekt został osiągnięty, ale społeczność miejscowa chyba na tym cierpi" – czytamy w pisemnych wyjaśnieniach zatrzymanych.
Zatrzymani nie uważają się za niewinnych. Wiedzą, że wjechali na teren TPN, tylko nie godzą się na formę, w jakiej funkcjonariusze ezgezkkwują prawo. Jednocześnie zaznaczają, że ich pasja freeridowa na ponaddwumetrowej pokrywie śnieżnej jest drobnostką w porównaniu do masowych imprez w rejonie Kasprowego Wierchu i penetracji gór latem przez dziesiątki tysięcy odwiedzających Tatry turystów.
Inaczej sprawę zatrzymania narciarzy opisują parkowi strażnicy. – Ci młodzi ludzie nie chcieli nam pokazać dokumentów, tymczasem później okazało się, że dwóch z nich ma je przy sobie – mówi Grzegorz Lorek, zastępca szefa Straży Parku, który był przy zatrzymywaniu narciarzy. – Zachowywali się wobec nas lekceważąco i opryskliwie.
Komendant Edward Wlazło twierdzi, że prawo w Tatrach musi być przestrzegane. – Osoby ukarane przez nas mandatami znajdowały się około 500 metrów poza szlakiem, w strefie ścisłej ochrony, niedaleko od gawry niedźwiedzia. Zrobili to świadomie, są zakopiańczykami i wiedzieli, że w tym miejscu nie można przebywać. Dodatkowo dwóch z nich ukryło przed naszymi funkcjonariuszami fakt posiadania dokumentów. Prawdę powiedziawszy, sprawa powinna trafić do sądu, a i mandat nie był najwyższy, bo można było ukarać ich nawet 1000 zł. Ci młodzi ludzie mieli ze sobą łopatę i budowali tam skocznię.
Komendant dodaje, że dwóch z zatrzymanych w ciągu ostatniego roku zostało już przyłapanych na jeździe w niedozwolonym terenie. Za pierwszym razem skończyło się na upomnieniach, za drugim – na mandacie w wysokości 100 zł. Edward Wlazło przyznaje, że mówił młodym narciarzom o swoim doświadczeniu wojskowym i śledczym. – Chodziło mi o to, aby zrozumieli, że znam się na prawie i mam duże doświadczenie w jego stosowaniu. Kompletnym kłamstwem są insynuacje, że użyłem sformułowania, jakoby znęcanie się sprawiało mi przyjemność. Nikt się nad zatrzymanymi w żaden sposób nie znęcał. Nie użyłem żadnego wulgarnego słowa. Może to pokolenie jest po prostu trochę zbyt wrażliwe.
Komendant dodaje, że w Tatrach nie będzie tolerancji dla osób łamiących przepisy. – Chodzi przecież o ochronę przyrody i respektowanie prawa. Porządek musi być – podsumowuje Edward Wlazło. Podobnego zdania jest też dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Paweł Skawiński. – Gdyby cała sytuacja miała miejsce w amerykańskim parku narodowym, pewnie zakończyłoby się na zastosowaniu przymusu bezpośredniego. Zatrzymani uciekają przed głównym problemem, jaki pojawia się w tej sprawie. Jeśli ktoś jest piratem drogowym, to nie powinien się denerwować reakcją policji. Jeśli ktoś zjeżdża na nartach w okolicach gawry niedźwiedzia, to nie powinien odciągać uwagi od tej sprawy. Gdyby dwóch z nich pokazało w czasie zatrzymania dokumenty, nie byłoby późniejszego obszukania. Jeden z nich na pytanie funkcjonariusza: „Ilu was jest?” – odpowiedział: 25, a było ich trzech, więc zaczynali drwić ze strażników – zauważa dyrektor Paweł Skawiński.
Wyraźnie jednak w polityce TPN zachodzą zmiany. W marcu 2005 roku w niedozwolonym miejscu w Dolinie Gąsienicowej, przy słonecznej pogodzie, kilkunastu młodych ludzi zbudowało kilka skoczni. Przez cały dzień nikt nie interesował się grupą narciarzy i snowboardzistów, mimo że doskonale widać ich było nawet z tras narciarskich. – Wynika to po prostu z większej liczby strażników – twierdzi dyrektor Skawiński. – Kiedyś było ich 3, teraz jest 10. To moja decyzja, bo uważam, że jeśli mamy prawo, to powinniśmy je przestrzegać. Prowadzimy więc akcję Zero Tolerancji dla tego typu zachowań. W związku ze zwiększeniem przepustowości kolejki na Kasprowym jest tam więcej narciarzy. Jeśli ktoś będzie jeździł po niedźwiedzich gawrach, to za chwilę pójdzie do Brukseli wniosek o zamknięcie Kasprowego Wierchu, bo mamy zagrożenie dla tego gatunku.
Co mają więc w Tatrach robić narciarze uprawiający freeride, który ostatnio bije rekordy popularności? – Mogą przecież dokonywać takich zjazdów na terenach udostępnionych dla taternictwa. Chociażby na całej Orlej Perci zjazdy ekstremalne są dopuszczalne w ramach ski-alpinizmu. Wydaje się, że takie zjazdy na Kasprowym Wierchu wynikają ze zwykłego lenistwa, bo na Orlą Perć nie można wyjechać kolejką – dodaje dyrektor TPN.
_________________
Proponuję małe ćwiczenie z geografii. Proszę na mapę Polski położyć kawałek przeźroczystego papieru (dawniej to się nazywało kalka techniczna) i obrysować teren Tatr Polskich. Następnie wyciąć po obrysie i przyłożyć do mapy Alp w tej samej skali jak ta mapa Polski. Ledwie widać? Tak, maleńki skrawek Alp. No i na ten maleńki skrawek wpycha się co roku ok. 3 milionów turystów. Ile by się tych turystów wpychało tam w Alpach, gdyby cudownym sposobem udało się to wszystko tam przenieść, Giewont, Kościeliską i Morskie Oko również? Może z 25 tysięcy, może więcej, ale nie sądzę, że więcej niż 200 do 300 tysięcy rocznie, czyli około dziesięciokrotnie mniej.
Czy w tej sytuacji może być w Tatrach a już szczególnie Tatrach Polskich normalnie? Nie, nie może, to jest nawet wykluczone – w domu wariatów nie może być normalnie.
Dlaczego dom wariatów? Proszę bardzo, parę przykładów:
- Z owych freeriderowców zrobiono nieledwie przestępców – zatrzymanie, przeszukanie, przesłuchanie, po pięć stów kary na twarz. Za co? Za ponoć zjechanie kilka metrów z szlaku. No i za łopatę, która ponoć była koronnym dowodem, na to, że ci niegodziwcy chcieli skocznię zbudować. Czyli tak zwanym narzędziem przestępstwa – od razu mi się przypomniało jak to pewien marszałek sejmu, wzbudzając salwy śmiechu Wysokiej Izby, mówił o narzędziu przestępstwa, które zawsze nosi przy sobie... Nie wiem, może tak trzeba, może dyrektor TPN doznał olśnienia, przypomniał swe niedawne winy, zapałał żądzą zmazania grzechów i teraz objawia się jako Jupiter Tonans i to tego z komendantem Wlazłą jako przybocznym. A jest za co żałować, oj nazbierało się nazbierało. Bo kto pieniądze społeczne w błoto wyrzucał zatrudniając tylko trzech strażników tak, że łatwiej było w totka wygrać niż strażnika spotkać, toż już lepiej byłoby gdyby tych trzech nie było w ogóle.
- Freeriderowców przestępcami ogłoszono, przypominam za zejście ze szlaku, ponoć o kilka metrów, nikt temu nie zaprzeczył, bo tam gawry niedźwiedzie są. Oj, panie dyrektorze – jeśli to prawda to dlaczego szlak nie jest zamknięty, o kilkumetrowe zboczenie w zimie nietrudno a tyczek oznaczających trasę szlaku jakoś Park nie ma zwyczaju umieszczać. Ale nie to najistotniejsze. Bo przypomnijmy sobie - stosunkowo niedawno temu kilka osób o dość znanych w środowisku górskim nazwiskach, w tym jeden sławny himalaista wybrali się w region przez TPN do eksploatacji, również taternickiej niedozwolony. Rzecz nabrała rozgłosu bo spuścili (tak chyba trzeba to nazwać) lawinę, która zabrała tego znanego himalaistę, jednak (i na szczęście) zdołał wyjść z opresji o czym prasa szeroko traktowała. Następnie ta sama prasa doniosła, że pan dyrektor Skawiński spotkał się z owym himalaistą, jak mniemam to przy kawie i może nawet czymś mocniejszym i udzielił mu ojcowskiego upomnienia za wejście w szkodę. O karach dla pozostałych uczestników zdarzenia historia milczy, pewnie o nich zapomniano, w blasku sławy himalaisty pewnie stali się niewidoczni. Pewnie dlatego, że być może w okolicach Ciemniaka gawr nie ma.b Czyli są równi i równiejsi.
- Właściwie od dnia powołania TPN wprowadzono szereg zakazów – turyści mogli chodzić tylko po znakowanych ścieżkach, taternicy mogli więcej, ale tylko ci po kursach, członkowie klubu wysokogórskiego a dostać się do niego było cholernie trudno. Potem taternikom też obostrzono – wolno się wspinać tylko tu i tu a już na pewno nie po Giewoncie i w Tatrach Zachodnich do czego zresztą się w latach pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych raczej nikt wśród taterników specjalnie nie kwapił. Pamiętam takiego jednego, o dość znanym nazwisku, który właściwie to się nawet chwalił, że nigdy w Zachodnich nie był. Zatem, jak powiadam, po Giewoncie wspinać się nigdy TPN nie zezwalał. No i co? Pewien powszechnie znany taternik i przewodnik, postać w niektórych środowiskach wręcz kultowa, postanowił opisać szczegółowo Tatry (nie jako pierwszy zresztą) – czego dotyczy pierwszy tomik? Ano Giewontu z okolicą, opisaną z aptekarską dokładnością choć tam prawie nigdzie chodzić nie wolno. Na zdrowy rozum rzecz biorąc nie powinno być na to wydawnictwo chętnych do kupienia i nie powinien się znaleźć wydawca co by chciał to wydać. A jednak się znalazł i nakład jest wyczerpany. Czyżby było aż tak wielu entuzjastów co to kupili tak gwoli czysto teoretycznych potrzeb? Może tak, może nie, rzecz sama w sobie jest warta jednak zastanowienia bo w pewnym sensie świadczy o tym, że zakazy TPN to jedno a życie to drugie. No i jeszcze jedno – jestem pewien, że i pan dyrektor i ów przewodnik doskonale się znają a może i nawet się przyjaźnią.
Do czego zmierzam – w Tatrach potrzebne jest zwołanie coś w rodzaju „okrągłego stołu” (ale bez Magdalenki w Kuźnicach), najlepiej wspólnie z Słowakami bo gdzie jak gdzie ale tutaj granica jest tworem absolutnie sztucznym, choć przez wielu hołubionym. Trzeba raz jeszcze rozważyć wszystkie okoliczności, wszystkie za i przeciw a potem wypracować niezbędny kompromis. Powtarzam – kompromis, bo realia są takie, że o dyktacie nie ma mowy. Jeżeli ochroniarze się usztywnią i namnożą zakazów to i tak z tego nic nie będzie, choćby strażników było nie dziesięciu ale setka i więcej i to samych komandosów po służbie w Iraku i Afganistanie oraz innych zakazanych chęchach. Ale dobrze by było aby i „przeciwnicy” a więc taternicy, z legitymacją klubową i bez niej, bo tych ostatnich coraz więcej, zdali sobie sprawę z tego, że pewne ograniczenia są konieczne. A skoro już zostaną uznane, to nie wolno postępować tak – „no i co się stanie jak ja jeden się tą np. granią Wołoszyna przespaceruję albo skoczę sobie do Waksmundzkiej”. Tak nie wolno – trzeba szanować partnera a wtedy on uszanuje ciebie. Powyższe rozważania dotyczą również i istnienia oraz lokalizacji tzw. taborisk.
No i jeszcze jedno – jeśli TPN chce zachować wiarygodność to musi coś zrobić aby okiełznać to wszystko co szczególnie w lecie się obserwuje na drodze do Morskiego Oka i w jego okolicy, w Dolinie Kościeliskiej i Chochołowskiej a także przy drogach na Giewont i z Kasprowego przez Gąsienicową do Kuźnic. Dyrekcja TPN często mówi, że to kompromis właśnie, że godząc się tam na burdel chroni resztę. Może i tak, ale jak popatrzeć na mapę to tej „reszty” cholernie mało zostało.
PS.
Zawsze mnie cholernie bawiło jak poniektórzy ratowali swoje samopoczucie obrońców przyrody tatrzańskiej wylewaniem kubłów pomyj na Słowaków, szczególnie po ogłoszeniu zamiarów narciarskiego zagospodarowania podnóża Łomnicy. Osobiście uważam ten zamiar za byznesowo poroniony, bo konkurowanie z alpejskimi obszarami narciarskimi jest skazane na zagładę, jednakowoż zwykła uczciwość, wsparta dokładnym przyjrzeniu się mapie pozwala na wyciągnięcie wniosku, że kolizji z ruchem turystycznym tam brak a stan natury kalamita zmieniła na wiele, wiele lat znacznie bardziej radykalnie niż te plany zagospodarowania.
PS2 (dopisuję)
Tak mi się przypomniało. Schyłek lat pięćdziesiątych. Sierpień, piękna pogoda, wstałem w Murowańcu dość wcześnie i już o siódmej rano (czyli nie o bladym świcie) ruszyłem w kierunku na Krzyżne aby przejść Orlą Perć "pod włos", jakoś poprzednio zawsze odwrotnie. Żywej duszy. Przy Czerwonym Stawku zatrzymałem się, wstyd powiedzieć ale taka prawda, na papierosa. Z pod kamulców wylazł świstak i zupełnie mu nie przeszkadzałem bo się nie spłoszył na mój widok. Powiedziałbym nawet, że to był świstak nikotynowy bo jakby z lubością wdychał dymek, po kilku minutach poszedł w swoją stronę a ja w swoją. Na Krzyżnem się okazało, że Roztoka i Pięć Stawów zakryte mgłami ale na grani już nieźle świeciło słońce. Pierwszych takich jak ja spotkałem na Wielkiej Buczynowej a potem aż do Granatów może jeszcze z trzy lub cztery osoby. Potem już było ich trochę więcej ale jak na dzisiejsze realia to znikoma ilość. To były piękne czasy i komu one przeszkadzały chciałoby się powiedzieć. Ale to se ne vrati i aby jako tako w tym funkcjonować trzeba to co jest teraz jakoś usprawnić. Ale to już nie moje dzieło - mój czas minął, złośliwie powiem, że lepiej niż Was teraz, choć miałem kiepskie buty, nie wiedziałem co to polary i goretexy, nie miałem specjalnej bielizny, latarek czołowych i innych dobrodziejstw, które bez kłopotów teraz kupujecie w sklepie, jednakowoż i bez nich można było całkiem nieźle pochodzić.