Tę relację mógłbym umieścić w wątku "samo życie": Wieczorem w środę o 20:00 siedzę w Krakowie na fotelu u dentysty po ciężkim dniu (3 wykłady), w poczekalni Ania, zaraz po zaplombowaniu nadkruszonej "jedynki" wyruszamy do Javoriny. Po wyjątkowo luźnej Zakopiance i odcinku z N.T. do Jurgowa zajeżdżamy na granicę po 90 minutach. Kwadrans później na podwórku domku Eli i Andrzeja w Javorinie zauważam, że ZAPOMNIAŁEM KLUCZY!
Próby znalezienia noclegu na Łysej Polanie i w domkach Javoriny nie przynoszą sukcesu, o 22:40 w 11- stopniowym mrozie Ania przypomina sobie o zaprzyjaźnionym mieszkańcu Poronina- telefon i wreszcie mamy gdzie nocować! Ale jej nowo-zainstalowana w telefonie nawigacja płata nam psikusa. Włączamy ją za rondem po minięciu Czarnej Góry i gdy dojeżdżamy parę km dalej- każe nam skręcić w prawo, potem znów w prawo i w końcu trafiamy z powrotem na to samo rondo. Może pomylił jej się punkt startu z docelowym? Po przełączeniu na pilotowanie z mapy wreszcie trafiamy do Chowańcówki, trochę nam głupio, że o 23:30 i że miły gospodarz nie chce przyjąć żadnej zapłaty. Nazajutrz bezchmurne niebo i mróz - jest super (tyle, że trochę późno)!
Plan wejścia na Młynarza zamieniamy na coś bardziej odpowiedniego- wycieczkę skiturową na lekko do V Stawów, zapasy i szpej zostają w bagażniku auta na Palenicy. Pomimo mrozu są świetne warunki, w schronisku okazuje się, że są wolne miejsca, więc tam zanocujemy z czwartku na piątek. Po południu podeszliśmy jeszcze przez Pustą Dol. w stronę Przełęczy Schodki, Ania nie miała harszli, czekany też zostały w aucie, ja nie zabrałem raków, więc spod ostatniego stromego i zlodzonego fragmentu tuż pod przełęczą robimy odwrót. Zjazd jest super-widokowy i przyjemny. Nazajutrz tam wrócimy po wejściu (z buta) na Kozi Wierch.











Następnego dnia wyruszyliśmy rano ze schroniska, na wysokości oddzielenia się szlaku na Kozi Wierch zostawiliśmy narty i w rakach (ja pożyczyłem w schronisku, Ania pożyczyła czekan) -poszliśmy do góry po mocno przedeptanym śniegu. Rano jeszcze nie było zbyt wiele osób na szczycie, później było dużo więcej chętnych.






Mieliśmy szczęście do dobrej widoczności. Po powrocie na dół przypinamy narty i podchodzimy do Dolinki Pustej. Na bardziej stromym podejściu zakładamy raki, narty przytroczone do plecaków.





Z Przełęczy Schodki podchodzimy na Kołową Czubę, ostatni wąski kawałek grani już bez nart. Potem zjeżdżamy w stronę ścieżki z Zawratu i dalej do schroniska. Po szybkim objedzie opuszczamy schronisko i zjeżdżamy przez Dol. Roztoki. Na wieczór udaje się dostać nocleg na Łysej Polanie u Słowaka.



Rano wybieramy się na Młynarza. Instruktor szkolący grupę na lodospadach doradza, by nie podchodzić przez Dol. Ciężką, tylko od Żabich Stawów Białczańskich. Tam przy Niżnim Stawie spotykamy dwóch Słowaków którzy wspinali się przez Wielki Młynarzowy Żleb. Idąc po ich śladach dotarliśmy na Niżnią Młynarzową Przeł. skąd raczej trudno w rozsądnym czasie wejść na Młynarza, za to na pocieszenie wychodzę na Pośredniego Młynarza. Śnieg na skale rozmięka i jedno miejsce robi się na tyle nieprzyjemne, że odradzam Ani - bo linę zostawiliśmy na dole żlebu (=błąd!) i nie mógłbym Jej bezpiecznie przyasekurować- kwestia jakichś 10 metrów, dalej było już bezpiecznie. Po drodze na przełęcz spotykamy jeszcze 2 zespoły wychodzące z Wlk. Młynarzowego Żlebu, wszyscy schodzą przez ŻS Białczańskie. Ostatni zespół próbował nawet zakładać zjazd z siodła przełęczy, przekonaliśmy ich, że po niewielkim trawersie trafią na wydeptane w śniegu ślady. Gdy w końcu i my wracamy , już na dole zauważamy, że ktoś wydeptał wariant zejścia w lesie bliżej strumienia i przez ciekawość próbujemy nim schodzić. W końcu zmienia się to w jakiś hardcore, dobrze, że dało się wytrawersować do ścieżki podejścia, już przy włączonych czołówkach. Na koniec, gdy już pakujemy graty z Łysej Polany- zapominam zabrać buty, które po przemoczeniu postarałem się szybko zmienić na suche. Telefonicznie ustaliłem z Chatarem, że przyjadę po nie kiedyś po Świętach .














