Łukasz T napisał(a):
Gustaw napisał:
robiliśmy progi w wąwozie (z pomocą starej przegniłej ostrewki),
Obecnie ostała się jedna
Ta ostrewka ma swoją nazwę. Ochrzciliśmy ją jako "sokownik". Dlaczego ? A to sobie przeczytaj :
W Wąwozie Kraków są takie dwa trudniejsze progi skalne. Oba można obejść gdzieś bokiem i opisywał to Zwoliński w swoim przewodniku ale na naszej wyprawie tego opisu nie mieliśmy ze sobą. Pierwszy próg ma chyba coś około 2-3 metrów. Przeszliśmy go bez większych problemów. Niedaleko za tym pierwszym jest ten drugi. Stanęliśmy przed nim trochę zakłopotani. Pierwsze ataki spełzły na niczym. Mój kompan z hukiem zsunął się po płycie. Nic mu się nie stało ale przy lądowaniu obił sobie aparat w plecaku. Próg miał chyba jakieś 5-6 metrów wysokości, jeśli dobrze pamiętam. Był gładki, szeroki, wilgotny i obślizgły. Chyba jego lewa część była lepiej ukształtowana ale za to bardziej stroma, porosła mchami, może nawet lekko przewieszona. Prawa strona była za to bardzo gładka i śliska.
Po pierwszych niepowodzeniach postanowiliśmy wrócić i poszukać obejścia. No i tutaj zaczęły się prawdziwe "schody". Stanęliśmy nad pierwszym progiem, który tak artystycznie pokonaliśmy. Jakoś z góry wydał nam się strasznie stromy i wysoki. Hmmm ... Jak tu zejść ? Na skoki było ciut za wysoko a lądowanie na głazach groziło zwichnięciem nogi. Hmmmm ... Co tu robić dalej ? Zdaliśmy sobie sprawę, że wpadliśmy w pułapkę. Trochę tak jak ci wszyscy turyści w żlebie Dreage'a.
Po chwili rozglądania się wokół wpadłem na genialny pomysł ucieczki stromym zboczem po orograficznie prawej stronie wąwozu tuż koło
pierwszego progu. Strome, mokre trawki i skałki rokowały nadzieję względnie bezpiecznego przejścia. Zaatakowaliśmy. Chyba wspieliśmy się tam dobrych kilka metrów aż tu nagle ... Mój kompan opisał mi to tak ... Wisi Gustaw nad przepaścią, majtają mu się nogi, ślizgają po trawkach, trzyma się oburącz (!) jakiegoś wątłego smreczka i krzyczy "Gdzie są moje okulary ?!". Od zawsze (tzn od c. 10 roku życia) byłem poważnie krótkowzroczny (co widać na moim portreciku z tamtych czasów; a propos, wzrok sobie naprawiłem dwa lata temu i przeżywam drugą młodość co widać, słychać i czuć). Wracając do okularów to mój kompan znalazł je nieco niżej w trawie. I całe szczęście, że je znalazł bo nie wiem jakbym bez nich się z wąwozu wydostał. Zaraz wyciągnąłem z kaptura sznureczek i zrobiłem sobie pętelkę na szyję i przywiązałem do okularów (od tamtego dnia nigdy więcej nie wybrałem się w góry bez solidnie zabezpieczonych okularów). Jakoś zeszliśmy na dół na dno wąwozu. Nie było rady. Musieliśmy wrócić pod wysoki próg.
Zgodnie stwierdziliśmy, że bez "sztucznych ułatwień" próg nie "puści". Obaj jesteśmy wysocy, ja 183cm a mój towarzysz to chyba sięgał dwóch metrów, a jakoś nie mogliśmy sięgnąć bezpiecznych chwytów. No i wtedy znaleźliśmy starą, przegnitą, c. 1.5m długości ostrewkę. Oparliśmy ją sztorcem o próg. Najpierw mój kompan wspiął się na nią i potem poszedł dalej w górę. Z trudem wydostał się ponad próg. Potem przyszła kolej na mnie. Z początku poszło całkim gładko ale pod koniec znalazłem się takiej głupiej pozycji. Rozpierałem się w bardzo szerokim rozkroku w dość wyprostowanej pozycji. Gdy się pochylałem, żeby sięgnąć chwytów, czułem jak moje buty tracą powoli przyczepność z obślizgłą płytą. W tej pozycji sterczałem chyba minutę. Kilka metrów pode mną widziałem sterczące ostrze ostrewki wymierzone prosto w mój zadek. W wyobraźni widziałem jak kończę żywot w roli Azji Duhajbejowicza. Wtedy to ochrzciliśmy naszą ostrewkę-wybawicielkę "sokownikiem". Kolega zachował trzeźwość umysłu, wyciągnął ze spodni pasek i rzucił mi jego jeden koniec. Z jego pomocą udało mi się z tamtąd wygrzebać.
Musiano nas klnących z daleka słyszeć bo ledwo wyszliśmy ponad próg a tu napatoczył się na nas goprowiec schodzący z góry wąwozu i powiedział, że mu wszystkie kozice wypłoszyliśmy. Minął nas i zniknął gdzieś na zboczu wąwozu. Wiadomo, dobrze znał obejście progów !
Po tej przygodzie (i kilku innych) padł pomysł założenia ekstremalnego klubu (turystycznego) "Makabrystów". Padła też propozycja, żeby za emblemat klubu przyjąć starą fotografię zwłok Karłowicza wydobytych z lawiniska pod Małym Kościelcem ->
http://www.mati.com.pl/pinkwart/karlowicz/zwloki.jpg
Pozdrawiam