Zawsze powtarzam, że do informacji onetowskich w szczególności ale też i innych: rmfy zetki i inne trzeba podchodzić z rezerwą. Nawet Tygodnik Podhalański nie zawsze jest rzetelny. Najbardziej rzetelne źródło to TOPR, ale na ich stronie niestety informacje pojawiają się z dużym opóźnieniem lub wcale.
Wkleję fragment tego tekstu, choć ze strony Józefa Nyki raczej nic po czasie nie znika jak z innych serwisów
Cytuj:
Podczas sobotniego (16 VI 2007) wejścia na Rysy, o godz. 13.15 byliśmy świadkami tragedii młodego turysty (wspinacza?) z Zakopanego. Kiedy podchodziliśmy szlakiem w okolicy Buli pod Rysami, usłyszeliśmy z góry głośny, krótki krzyk. Po chwili kilkadziesiąt metrów nad nami zobaczyliśmy człowieka, zsuwającego się po śniegu, leżącym w stromym żlebie poniżej Rysy.
Kiedy podbiegliśmy do leżącego bez ruchu na śniegu chłopaka, stwierdziliśmy, że ma bardzo poważne obrażenia i stopniowo traci oddech. Wezwaliśmy telefonicznie TOPR i przez około 15 minut, do przylotu helikoptera, reanimowaliśmy nieprzytomnego (jeden z nas jest lekarzem). Po przybyciu ratowników pomagaliśmy przez kolejny kwadrans w prowadzeniu dalszej akcji reanimacyjnej. Tymczasem w chwilę po nas obok rannego siedemnastolatka pojawił się dziwnie zachowujący się mężczyzna – próbował przeszkadzać nam w akcji reanimacyjnej, krzyczał coś głośno, był podekscytowany, biegał i strącał kamienie w stromym i zaśnieżonym żlebie, stwarzając zagrożenie dla siebie i idących niżej turystów. Po przylocie śmigłowca starał się za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę ratowników.
Jak dowiedzieliśmy się później, ów mężczyzna już w drodze powrotnej do schroniska i potem do Zakopanego opowiadał niestworzone historie o tym, że trzej chłopcy pobili się na ścianie, że byli pijani, a ofiara wypadku została przez pozostałych dwóch strącona. Okazało się, że człowiek ten nie po raz pierwszy próbuje w bardzo kontrowersyjny sposób zwrócić na siebie uwagę. W Izbie Przyjęć zakopiańskiego szpitala wykrzykiwał podobno, że "był świadkiem morderstwa", że zmarły Kuba "został zepchnięty w przepaść". To właśnie on był owym "tajemniczym świadkiem", który – jak podawały media – miał zgłosić się do szpitala w Zakopanem i na wieść o zgonie poszkodowanego opowiedzieć o "morderstwie pod Rysami".
Biorąc pod uwagę fakt, iż dziwnie zachowujący się człowiek pojawił się obok nas wkrótce po tym, jak ofiara wypadku zjechała ponad 300 metrów zaśnieżonym żlebem, jesteśmy przekonani, że nie mógł on widzieć okoliczności odpadnięcia turysty ze ściany, tym bardziej że wspinająca się trójka zachowywała się cicho i żadne odgłosy nie kierowały uwagi w tamtą stronę.
W czasie akcji reanimacyjnej pomagał nam też turysta, który opowiedział później, że w drodze na Rysy, kiedy był już na grzędzie, usłyszał krzyk i zobaczył spadającego człowieka. Jak twierdził, chłopak poleciał do tyłu, wykonał obrót w powietrzu i przynajmniej raz uderzył głową w skałę, następnie opadł do podnóża ściany i zaczął zsuwać się coraz szybciej wąskim żlebem.