Kuźnice-Murowaniec-Krzyżne-Pięć Stawów-Palenica
Podczas tej wycieczki było chyba wszystko: kapitalna pogoda, bajkowe widoki, potworne zmęczenie, pod koniec znużenie. Ale od początku.
Troszkę znudziło mi się wstawanie na autobus o 6:20, więc postanowiłem wyjechać o 7:20. Miał to być PKS z Ostrowca Św., podobno tańszy od prywatnego Trans-Freja. Jak się okazało, gorszego wyboru nie można było dokonać; bilet nie dość że droższy (nie wiedzieć dlaczego, ale nie było zniżek studenckich) to przejazd trwał 2:40 (!) – postoje w Myślenicach, Rabce i pobłądzenie w Chabówce
No nic, na dworcu w Zakopanem byłem ok. 10. Busem szybko do Kuźnic. Odstałem swoje do budki z biletami i w drogę przez Boczań. Po godzinie byłem w schronisku, gdzie kupiłem chyba najdroższą dużą wodę (coś koło 5-6 zł!).
I znów, jak przed dwoma tygodniami, przed finalnym podejściem na Przełęcz pojawiły się chmury. Znowu zero widoków? Całe szczęście dookoła świeciło słońce, więc z nadzieją na to, że i nad Krzyżnem zaświeci, powolnym krokiem rozpocząłem mozolne podejście zakosami. W końcu osiągnąłem dzisiejszy cel. Popatrzyłem na stronę Pańszczycy i nie mogłem zrozumieć, czemu wszyscy tak uwielbiają widok z Krzyżnego. Nie wiem jakim cudem, ale początkowo nie zauważyłem Dol. Pięciu Stawów. Ale jak w końcu zauważyłem, to nie mogłem wzroku oderwać. Niestety czas gonił, więc po kwadransie trzeba było szykować się do powrotu. Jako że bałem się schodzić po drobnych kamyczkach i skałce w Dol. Pańszczycy zdecydowałem się zejść do „5”. Droga obliczona na 1:15 zajęła mi 2:15. Myślałem, że mi uda i palce od nóg odpadną (ale jak dwa dni wcześniej było się, pierwszy raz od pół roku, na basenie…). Marzyłem tylko o dwóch rzeczach: szarlotce i WC. Najpierw toaleta. Wchodzę, patrzę, myślę: to pewnie prysznic. Otwieram drugie drzwi. Znów prysznic? W tym momencie przypomniałem sobie posty z wątku o schroniskach i „pozycji na Małysza”. I już wiedziałem, że to coś to nie prysznic.
Później przyszedł czas na szarlotkę. Faktycznie, tak dobrej jeszcze nie jadłem. Chciałem dłużej posiedzieć, ale – przypadkiem – natknąłem się na rozpiszę szlaków wiszącą przy wyjściu. Przeżyłem szok: do Palenicy 2:30, jest 17:35, a ostatni autobus do Krakowa o 21. No to posiedziałem… . Zaczął się wyścig z czasem przy akompaniamencie bólu wszystkich mięśni nóg. Co szlakowskaz to okazywało się, że idę równo ze szlakiem, czyli trochę za wolno. Z tego wszystkiego zachciało mi się śpiewać. Koncert był piękny: od Metalliki do Kelly Clarkson, po drodze zahaczając o KULT.
I wreszcie upragniony asfalt. A na nim? Miałem wrażenie, że właśnie nad M. Okiem zakończył się pokaz mody. No cóż, zabrałem się za wyprzedzanie tych tabunów. Suma sumarum po 20 minutach byłem w busie. Jakimś cudem w ostatniej chwili zdążyłem na ostatni Szwagropol. Po 22 Kraków.
I tak zakończył się ten, chyba najpiękniejszy, mój dzień w Tatrach
Panoramy zamieściłem w temacie o panoramach za szlaków!