Dzień 6 – Smokowiec – Zbójnicka Chata – Rohatka – Polski Grzebień – Mała Wysoka - Śląski Dom – Hrebeniok
Do Zbójnickiej Chaty powtórka trasy z poniedziałku. Tylko że w odwrotnym kierunku. Rano jednak prawie nie ma tu ludzi, w przeciwieństwie do schodzenia tędy po południu. Po drodze spotykam nosicza schodzącego już w dół. Ten to musiał wcześnie wyjść.
Podejście od schroniska do Rohatki super. Jest to chyba najbardziej odludny odcinek szlakowy w słowackich Tatrach Wysokich. Po drodze znów spotykam kamzika (spotkana na przełęczy grupa Polaków widziała stado kilku sztuk). W tych okolicach jest ich chyba bardzo dużo. Pamiętam, że ostatnio jak tędy szliśmy (w odwrotnym kierunku) to w tym miejscu też spotkaliśmy stado, chyba z 8 szt.
Zejście z przełęczy dość uciążliwe, strasznie dużo żelastwa, a potem kruchy szlak. Znów fragment chyba „wiecznego” śniegu na szlaku, jest fajnie osłonięty skałami przed Słońcem praktycznie z trzech stron. Króciutkie podejście i już Polski Grzebień. Po krótkiej chwili odpoczynku odbicie na szczyt Małej Wysokiej. Widoki stąd ekstra. Pamiętam jak byliśmy tu ostatnio, to cały szczyt był w chmurze, szliśmy tylko po to aby zaliczyć. A dziś pogoda żyleta i widzę to co wtedy mogłem sobie tylko wyobrazić. Paradoksalnie wtedy było tam pełno ludzi, a dziś na szczycie jest tylko 1 osoba (parę schodziło, gdy podchodziłem). Zejście tą samą drogą na Polski i Grzebień i dalej w dół do Śląskiego Domu. Znów to uciążliwe na schodzeniu żelastwo. Robienie tej trasy w odwrotnym kierunku jest przyjemniejsze.
W górach rzadko piję piwo (dopiero po zejściu ze szlaku), ale dziś zrobiłem wyjątek, bo i sytuacja była wyjątkowa. Gdy popijałem sobie tego „Bażancika” w radiu prowadzący powiedział, że właśnie dziś zanotowano na Słowacji rekord wszechczasów pod względem temperatury. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem, ale w Popradzie zanotowano (w cieniu) bodajże 39,7 stopnia Celsjusza. Ciekawe ile było w słońcu, chyba z 50? W każdym razie w słowackich Tatrach jeszcze nigdy nie było cieplej.
A więc dlatego tak źle mi się szło. Czegoś takiego w górach jeszcze nie przeżyłem. W ciągu całej trasy musiałem 5 (!) razy smarować się kremem do opalania, bo po jakiejś godzinie (dwóch) na skórze robiły mi się małe bąbelki, jak po lekkim oparzeniu. W ciągu całej trasy (też zacząłem to liczyć) wypiłem 5 litrów picia. Mój absolutny rekord wszechczasów w górach.
Piszę o tym bo wskutek tych upałów wybuchł dość duży pożar w Słowackim Raju, którego przez dobrych kilka dni (jeszcze w następnym tygodniu) nie potrafili ugasić. Ciagle mówili o tym w TV.
Po jednym dużym jasnym, jednak poczułem się trochę lepiej. Nie chciało mi się schodzić ostro w dół (nogi!), więc poszedłem (trochę dłużej, ale w miarę płasko) magistralą na Hrebeniok i kolejką zjechałem sobie do Smokowca.
Po tak wyczerpującej (z uwagi na pogodę) trasie nabrałem ochoty na duża pizzę. Gdy siedziałem sobie w knajpie, na dworze rozszalało się piekło. Burza z piorunami i ulewny deszcz. Jakoś dobiegłem do „elektriczki”.
Dzień 7 – Dobszińska Lodowa Jaskinia
Po tak ekstremalnych przeżyciach tropikalnych, musiałem odpocząć. Rzut oka na mapę Słowacji i... jest. Plan na dziś to „krioterapia” (leczenie zimnem) – Dobszińska Lodowa Jaskinia.
Jadąc należy kierować się cały czas na Rożnawę (dobre oznaczenia, pierwsze już na wjeździe do Popradu).
Parking jaskini przy samej głównej drodze, po lewej stronie – płatny 110 SKK.
Pierwsze wejście o 9.00 (następne co godzinę). Jestem tu o 8.40 Parkingowy mówi, że trzeba podejść po górę (po drugiej stronie drogi) jakieś 20 minut. Szybki sprint i za 10 minut jestem przed jaskinią. Wchodzimy punktualnie, ale cała grupa nawet nie weszła do środka, a tu nas wypraszają z powodu awarii oświetlenia. Wchodzimy po około 10 minutach, niepotrzebnie się śpieszyłem.
Jaskinia bardzo fajna. Już na wejściu bucha zimnem. Średnia temperatura w środku to -2 stopnie. W środku jest ogromna bryła lodu, którą najpierw obchodzimy z boku, potem po schodach wchodzimy do jej środka, a na końcu wchodzimy na jej górę. 100 lat temu w jaskini (za dodatkową opłatą) można było jeździć na łyżwach ! Są tam widokówki z tego okresu.
Cena za wstęp 180 SKK. Robienie zdjęć w środku – 300 SKK.
Po powrocie przymusowy pobyt na kwaterze, bo po południu znów burza i deszcz.
